26 sie 2018

Od Nivana CD Antoniego

Zatapianie żali i irytacji na świat w kształcie obcych ciał raczej nigdy nie wychodziło mi na dobre. Odcinanie się za pomocą magicznych ust też nie. A odlatywanie dzięki pigułce było ostatnim, do czego chciałem wrócić. A jednak. Ciągle bezlitośnie dążyłem do zatracenia, licząc na to, że chwile przyjemności pomogą wymazać mi pewne wydarzenia z głowy. Że znajdę piękniejsze i ciekawsze ciało, które spełni moje najskrytsze fantazje. Chociaż i tak każdy, kto mnie znał, wiedział, że to on jest moim jedynym źródłem prawdziwego zaspokojenia. Chyba ślepo wierzyłem w to, że coś się zmieni, że któregoś dnia trafię jakiegoś pierdolonego totka. Że moje emocje eksplodują.
Ale to chyba jednak nie na tym polegało. A na tych małych, delikatnych podrygach serca i żołądka, gdy widziałem go, chociażby na fotografiach. To chyba polegało na tym delikatnym uśmiechu, który wkraczał do akcji, gdy ktoś o nim wspominał. To chyba polegało na patrzeniu na odcienie niebieskich farb w sklepie budowlanym, psiocząc, że żaden nie oddaje koloru jego oczu. Chyba polegało na cichym liczeniu na to, że nagle pojawi się ktoś, dla kogo będę mógł kupić tartę cytrynową, gdy stałem przy kasie i walczyłem ze sobą, bo naprawdę chciałem odruchowo to zrobić.
— Uczucia bardzo nas psują — skwitowałem krótko, gdy razem z Falką siedzieliśmy na murku pod jakąś zaniedbaną kamieniczką, z petami pod podeszwami i kolejnymi resztkami w ustach. Brunetka zaśmiała się, otulając się mocniej w swój szary kardigan. Kiedy tak bardzo wyrosła? Kiedy zaczęła malować się jak poważna, dojrzała kobieta, a nie zbuntowana nastolatka? Kiedy zdjęła swoje wymięte tenisówki i zmieniła je na eleganckie botki? Kiedy zaczęła nosić puchate, różowe kapciusie zamiast klapek? Dorosła pani socjolog.
— „R”, czy „A”? — spytała jedynie, zgniatając papierosa na cegiełce. Przynajmniej pozbywała się dymu przez nos. Coś jednak jej pozostało. Zielone oczy łypnęły na mnie i chociaż wydawałoby się, że rzeczywiście, jest dość miałko, beznamiętnie i sucho, one pięknie się uśmiechały.
— „A”. — Moje nogi szybko zatańczyły w miejscu.
Nigdy z nim nie tańczyłem.
— „A” jeszcze nikogo nie ma, prawda? — dopytała, upewniając się, czy sytuacja nie wygląda przypadkiem tak jak z „R”.
— Prawda.
Na tym zakończyła rozmowę. Nie wnikałem głębiej. Prawdopodobnie coś ważniejszego miało dopiero co w tym wszystkim zakiełkować.

Czy dorosłem do tej sytuacji? Nie. Czy dojrzałem? Nie. Czy wjebałem się do tej kawiarni trochę celowo, wiedząc, że tu będzie? Może. Czy czułem się jak cnotka niewydymka, widząc go takiego zszokowanego, z rozdziawioną buzią i zdziwieniem w oczach, gdy mnie dojrzał? Również może. Prawdopodobnie się uśmiechnąłem, przynajmniej w duchu, zerkając na niebieskie oczyska. Zranione niebieskie oczyska.
Nie uważałem, by siadanie obok niego było odpowiednim wyjściem. Wolałem zamówić to, co moje, a później usadowić się w miejscu jednocześnie bliskim, jak i odległym, łatwym do zasłonięcia, a równocześnie idealnie na przestrzał. Oglądałem go dokładnie, mrużąc oczy i zastanawiając się, co zrobić, gdy wyjdziemy z kawiarni, bo zdecydowanie dopiero wtedy chciałem się z nim skonfrontować.
Chciałem dostać od niego w pysk. Chciałem, żeby mnie pierdolnął. Żebym choć trochę mógł zaznać cierpienia, które mu zadałem.
Chciałem poczuć posmak krwi w ustach. Chciałem pierścionek rozcinający policzek. Chciałem mocno zapierającą się postawę. Chciałem krzyk. Wygarnięcie wszystkiego, co zalegało mu na trzewiach.
Chciałem zobaczyć zranioną część Adama Watsona i chciałem pozwolić jej choć trochę się uwolnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz