29 sie 2018

Od Adaline cd Juliena

Przeniosłam się już dawno temu na kanapę, stwierdzając, że trochę towarzystwa mi nie zaszkodzi. W każdym bądź razie takiego towarzystwa, w którym nie musiałam się udzielać i wystarczała mu tylko moja obecność, ponieważ jako istota żyjąca stanowię obiekt do którego można mówić, a to że nie odpowiadam, nie koniecznie oznacza, że nie słucham. Tak więc wszystko się kręci i jest dobrze. Beatrice krząta się po części kuchennej, gotując obiad, który jak to określiła też będę mogła zjeść. Lily Blue nie za bardzo przepada za wegetariańskimi daniami, jednak szybko znalazłyśmy na to sposób - gotujemy dla nas dwóch. Ja osobiście często robię dania, do których można dodać mięso na końcu. Ja nakładam sobie pierwsza, później Bee dodaje mięso i tak je.
Tak więc siedzę sobie i szkicuję obraz dla naszej sąsiadki z piętra niżej, która męczy mnie o niego już dobre kilka miesięcy. Przeraża mnie ta staruszka na ten ohydny sposób, że wolę zrobić to, o co mnie prosi, aby mieć święty spokój. Co za ironia, święty spokój, a przecież ja nie jestem wybitnie wierząca. Mimo to nadal co jakiś czas noszę na szyi drewniany krzyżyk po mamie... Człowiek to za słaby mechanizm, więc w końcu musi być ktoś silny i doskonały. Niestety czasem człowiek przypomina sobie o tym dopiero wtedy, kiedy nie daje czegoś zrobić samodzielnie. Do tej grupy osób należę ja.
W drzwiach przekręca się klucz, a ja przewracam oczami, ciężko wzdycham i poprawiam się na kanapie, szukając jeszcze wygodniejszej pozycji od tej, w której przed chwilą się znajdowałam.
- Wraca nasza księżniczka - mówię beznamiętnie, za to z ust Bee ucieka śmiech. Ona wręcz uwielbia to jak ogromną miłością pałam do naszej współlokatorki. Przekręca się znowu klucz, a przynajmniej próbuje.
- Chyba nie może wejść - zauważa Beatrice, a ja wzruszam ramionami. - Nie wymieniłaś zamków podczas mojej drzemki, co? - wywołuje to u mnie mały, delikatny uśmiech na ustach. Nie głupi pomysł.
- Niestety nie - wracam do normalności. Uśmiech poszedł się pie... no, poszedł sobie.
- Otworzysz jej? - odwracam wzrok w jej stronę i unoszę brew. - Zepsuje nam zamek, a ja nie mam ochoty wydawać na to pieniądze.
- Ona zepsuje, niech ona płaci - rzucam obojętnie, a może prawie poirytowana.
- Adaline, proszę - odpowiada spokojnie i ciężko podnoszę się z kanapy. Znowu grzebie w zamku.
- Wsadź jeszcze jeden kurwa klucz, a cię nie wpuszczę! - krzyczę, żeby mogła usłyszeć. Wzdycham i przekręcam zamek, otwieram drzwi i stoję jak wryta.
Trwa to może sekundę, może mniej, ale mam ochotę otworzyć usta ze zdziwienia. Widzę jego i czuję, jak krew zaczyna się burzyć w moich żyłach. Mam ochotę skoczyć mu do gardła... a nie. Właściwie dlaczego jemu? Mam ochotę rzucić się do gardła jej. Jednak szybko odzyskuję zimną krew i z kamienną twarzą trzaskam drzwiami, które zamykam na klucz, zostawiając ich na korytarzu. Wracam na kanapę.



- Co się stało? - pyta Bee, ale nie widzę potrzeby odpowiadania jej. Niestety to powoduje, że tym razem ona podchodzi do drzwi i ku mojemu zdziwieniu po chwili wpuszcza ich oboje do mieszkania. Podnoszę wzrok, napotykając jego. Mrużę oczy i prycham pod nosem niezadowolona. Wstaję, zabierając wszystkie swoje rzeczy i podchodzę do schodów. Jeszcze się odwracam i patrzę przez ramię na chłopaka, który nie ruszył się z miejsca.
- Niewystarczająca aluzja - mówię, na co jego twarz nawet nie drgnie, jednak nogi niosą go w moją stronę. Żadna z nich nie pyta. Od lat mam wrażenie, że boją się pytać, co akurat podoba mi się. Przynajmniej nie muszę unikać pytań, ponieważ zwyczajnie ich nie zadają. Uproszczenie mojego życia. Chyba powinnam im podziękować, ale tego nie zrobię.
Wchodzimy do mojego pokoju, puszczam go pierwszego, ponieważ mam dziwne wrażenie, że w naszym przypadku wszelkie grzeczności i ustępstwa kulturowe nie mają większego sensu. Za raz po tym jak zamykam drzwi, odwraca się do mnie i pochodzi blisko. Jednak ja podchodzę jeszcze bliżej i chlapię go w tyłek. Chyba nie spodziewał się tego, ponieważ aż doskoczył. Uśmiecham się triumfalnie do siebie.
- Nie jestem kobietą, którą pomożesz sobie ot tak klepać bezkarnie - mówię do niego bez większego uniesienia. Zwykłe stwierdzenie faktu i lepiej dla niego, żeby szybko to sobie przyswoił.
- Albo zwyczajnie podoba ci się klepanie mnie - patrzy mi prosto w oczy. Żadne z nas nie wygląda, jakby miało zamiar kiedykolwiek odwrócić wzrok.
- Ustalmy coś sobie, nie lubię kiedy ktoś wchodzi mi z butami w prywatność. Umowa słowna jest jasna, zasady chyba jeszcze bardziej, nie rozumiem więc dlaczego ustalenie miejsca mojego zamieszkania stanowiło klucz tej sytuacji, jednak nie muszę tego rozumieć. W szczątkach mojej moralności, nie zamierzam się pieprzyć, kiedy te dwie są za ścianą, a więc twoja obecność tutaj jak rozumiesz, raczej nic nie zmienia - odpowiadam. Wtedy łapie mnie za żuchwę i całuje, odpowiadam na ten pocałunek, ale po chwili odpycham się od niego i strzelam mu dłonią w policzek, aż huk się roznosi po całym pokoju. Zaciska szczękę i powoli znowu odwraca się do mnie.
- Kolejna naga prawda, Julien. Nie przeszkadza mi sypianie z tobą, nie przeszkadza mi, że nie chcesz nic więcej, bo sama tego nie oczekuję i nie chcę znać twoich powodów. Jednak wbrew pozorom mam poczucie własnej godności i jeśli nie chcesz, żeby taka delikatna nieprzyjemność cię ponownie spotkała to naucz się zasad z hotelu. Nie oczekuję spontaniczności, romantyczności i pocałunków znienacka, ponieważ uważam, że to raczej nie w naszym stylu. Możemy nad tym porozmawiać, ponieważ im mniej będziemy uważać mnie za dziwkę, tym będzie nam ze sobą lepiej. Spontaniczny seks jest nawet ciekawy. Poza tym nie uważam, żeby moje słowa były na tyle niejednoznaczne żebyś nie zauważył, że czuję się trochę niekomfortowo przez zaistniałą sytuację i pomyślał, że pocałowanie mnie to dobry pomysł.
- Jesteś chora, Adaline - mówi cicho.
- Cóż, na moją chorobę nie ma lekarstwa. Jednak skoro jesteś tutaj tylko po seks, to chyba nie stanowi to problemu.
- Masz rację. Nie stanowi - lekko kręci głową. - Póki nie poderżniesz mi gardła.
- Nie grozi ci to... jeśli okaże się, że w łóżku jesteś chociaż coś wart i mój czas nie jest jeszcze bardziej zmarnowany niż jest zazwyczaj, a jest całkowicie.
- Jeśli tak tylko i wyłącznie z twojej winy.
- Winy? Wina to rzecz względna a mi nie chodzi o marnację ogólnie, a tylko jej bezsens jeśli powodem jest osoba, która w tak prymitywny sposób zaspokaja swoje żądze. Za to agonia mojego życia ma się całkiem dobrze i ma sens, którego nie zrozumiesz. Chyba nawet nie warto.
- Znowu masz rację. Lepiej nie próbować zrozumieć sensu życia drugiej osoby.
- Szczególnie jeśli nie ma się go w swoim, nieprawdaż?
- Dokładnie tak. Szczególnie wtedy - to zaskakujące, jak żadne z nas się nie cofa, jakbyśmy nie mieli nic do stracenia. Wtedy uderza mnie to. Nie mamy.
- Wyjdź.

Julien?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz