24 sie 2018

Od Odette C.D Adam

Młody człowiek imieniem Alex – bo tak miał na imię – z pewnością zdecydował o wzroście mojego doświadczenia wśród klientów. Co prawda większość, których zdołałam obsłużyć przez ten czas, miało na pewno bogatsze kubki smakowe i raczej nie było u nich zbyt poważnych dylematów. Pracując tu zaledwie paręnaście minut, może godzinę, zrozumiałam, że jest to skupisko wszystkich osobowości, jakich tylko mogłam spotkać. Z zaciekawieniem podpatrywałam, jak jedna kobieta z mężczyzną chowają przystawkę do swoich własnych pojemników na zasadzie „bo przecież się nie zmarnuje”; chłopak, który nieustannie robił zdjęcia potrawom z najróżniejszych perspektyw, o istnieniu niektórych nawet nie miałam bladego pojęcia. Kobieta zamawiająca więcej potraw, niż mogłabym sama zjeść przez dwa dni.
Zbierałem właśnie brudne talerze z jednego stolika, gdy nagle poczułam za sobą obecność. Ledwo stanęłam w miejscu, a naczynia zadrżały mi w dłoni, kiedy prawie straciłam równowagę. Młody mężczyzna, jakby dokładnie mając tego świadomość, przytrzymał mnie i wyzwolił cichy śmiech.
- Hej, uważaj, bo możesz sobie krzywdę zrobić.
- Spokojnie, daje sobie radę. Tylko trochę mnie wystraszyłeś. – Z wesołym uśmiechem na twarzy sprawnie go wyminęłam, mając wrażenie, że ponownie odwrócił się w moją stronę. Nie myliłam się i za chwilę uderzył mnie w plecy ten sam głos.
- Nie tylko takie uczucia wywołuje w dziewczynach. – Odsłonił zęby w szarmanckim uśmiechu.
- Wywoływanie strachu w dziewczynach nie jest dobre – odbiłam piłeczkę, puszczając mu szybkie oczko i zbierając na srebrną tacę resztę pustych szklanek oraz innych naczyń ze stolików. W wesołej oraz pozytywnej aurze, która mnie otaczała, nie ukazywałam ani śladu nacisku wywieranego obecnością mężczyzny. Wiedząc jednak, że lada moment może odpowiedzieć w różny sposób, dodałam pytanie. – Jak masz na imię?
- Thomas, ale mów mi Tom – odparł, wyszczerzając swoje białe zęby. – Ty musisz być Odette?
Zmarszczyłam delikatnie brwi, nie pozwalając, by z twarzy zszedł mi uśmiech. Faktycznie, wspomniany Thomas dopiero odszedł od szefa restauracji, więc mógł poznać imię nowej pracownicy na okres próbny. Za uchem jednak szeptał mi pozytywny głos, że uda mi się zdobyć tu stałe zatrudnienie.
- We własnej osobie. – Wyciągnęłam jeszcze ścierkę z fartucha i przetarłam nią jeden stolik, ubrudzony resztkami sosu.
Krążyłam między stolikami, nadal czując na sobie te same, natrętne spojrzenie, i tak bez długiej przerwy.
- Fajnie machasz tą ściereczką – zauważył.
Żenujące.
Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Dziękuję.
- Chciałabyś kiedyś pokręcić się tak na jakiejś imprezie z królem parkietu? – Pewny siebie głos uderzył mnie w plecy, tak, że zdecydowałam się zatrzymać w miejscu i powędrować spojrzeniem na Toma, lecz tylko na małą, przelotną chwilkę.
- Nie mam czasu – stwierdziłam z wyczuwalnym, acz lekkim zmęczeniem.
- Weekendy też masz zajęte? – Podszedł bliżej i nawet na niego nie patrząc, byłam pewna, że od uśmiechu jego policzki musiały być napuszone jak u chomiczka. – Król parkietu nie może się doczekać, by znaleźć królową. A ty wydajesz się być idealna.
Wyzwoliłam cichy śmiech, przesuwając zaraz wzrokiem po jego kończynach, które zachowały się tak, jakby mężczyzna demonstrował układ nowej choreografii przy rytmie muzyki.
- To gdzie ten król parkietu? – Chyba wpędziłam go w lekkie zakłopotanie, bo zamilkł na dłuższy moment. Korzystając z okazji, spojrzałam na jego brata, siedzącego przy barze i przypatrującemu się nam z rozbawieniem.
- Stoi przed tobą! – Nie tracił zuchwalstwa i szczerzył się bezustannie w moją stronę, aż końcu tylko przewróciłam oczami w lekkim uśmiechu.
By wejść za ladę, minęłam zwinnie wcześniej wspomnianego Adama, w sumie to mojego przyszłego szefa, i już więcej nie poczułam za sobą obecności namolnego Toma. Odstawiłam wszystkie brudy w odpowiednim miejscu w kuchni, przy okazji witając się krótko z załogą restauracji. Wydawali się naprawdę sympatycznymi ludźmi i sprawili, że w życiu nie czułam się bardziej chciana tak, jak w tym miejscu.
Parę następnych godzin byłam zupełnie skupiona na pracy, w której zabrakło niezdecydowanych dzieci. Uśmiech dawno stał się częścią mojego życia, więc żadną trudnością nie okazało się używanie go w kontakcie z każdym spotkanym człowiekiem. Widziałam, co uśmiech może zdziałać. Może się zdarzyć, że poprawi dzień, będzie tą jedną, małą iskierką, która zapowie dobry nastrój i sprawi, że w odwecie otrzymam to samo.
- Odette? – Wychodząc z kuchni, od razu dobiegł mnie głos szefa. – Pracujesz już prawie sześć godzin, możesz już odpocząć i wrócić do domu. – Uśmiechnął się tylko ciepło.
Zmarszczyłam brwi w stanie zupełnego ogłupienia. Sześć godzin? Tylko? Ja dopiero się rozkręcam! Odwzajemniłam przyjazne spojrzenie, jednak mężczyzna mógł zobaczyć w nim cień niepewności.
- Już myślałam, że coś jest nie tak… – Nie stłumiłam nawet nerwowego, ale jakże wypełnionego ulgą śmiechu. Adam zareagował niemal natychmiast i to wyglądało tak, jakbym pomyślała o czymś skrajnie nieprzyzwoitym.
- Nie! W życiu. – Skończył dzikie gestykulacje. – Właściwie to zatrudnienie cię było strzałem w dziesiątkę.
- Zatrudnienie? – powtórzyłam po nim powoli, a uśmiech malujący się na jego twarzy mówił wszystko.
- Dokładnie tak. Nie musiałem długo nad tym myśleć.
- Ale się cieszę! – Prawie podskoczyłam w miejscu ze szczęścia i tego nadmiaru entuzjazmu, który zaatakował mój organizm niczym spokojniejsza padaczka. – Dziękuję bardzo! Przysięgam, że zrobię wszystko, by pokazywać się od jak najlepszej strony.
Wiadomość o zatrudnieniu po zaledwie sześciu godzinach w pracy miała znaczący wpływ na resztę mojego dnia. Uśmiech nie schodził mi z ust, co, jak to stwierdziła przed swoim wyjazdem do rodziców Jamie, wyglądało zbyt nienaturalnie, nawet jak na mnie. Kogo jednak to wina, że są osoby, które czerpią prawdziwą, niepodrobioną radość z rzeczy, jakich kształt i wielkość zupełnie nie gra żadnej roli. Wiecznie utrzymujące się na nosie różowe okulary – dar czy głupota? Na tym pytaniu skończyłam wszelkie rozmyślenia, odrzucając je w totalną przepaść niepamięci. Zakryłam się ciepłą, miękką kołdrą po samą szyję i przymykając oczy, miałam tylko nadzieję, że następny dzień będzie tak dobry, jak ten. Chciałam zatrzymać ulatujące ze mnie wrażenie spowodowane każdym pozytywnym aspektem dnia na o wiele dłużej, ale świadomość, że wszystko ma swój nieuchronny koniec, była silniejsza. Czekałam, aż zmorzy mnie sen i jednocześnie obedrze z każdej myśli, jednak zupełnie nieoczekiwanie dźwięk wyrwał mnie z podróży do tego błogiego stanu.
Mocno zaspana, poderwałam głowę z poduszki, rozglądając się w konsternacji po pustym, ale jakże ciasnym pokoju. Oprócz ciemności i rozproszonego blasku księżyca wpadającego przez okno nie widziałam niczego.
Huk. Nastąpił jeszcze raz, przez co przez mój kręgosłup przebiegł piorunujący dreszcz przerażenia. Tak ostrożnie, jakby podłoga była gorącą, bulgoczącą lawą, zetknęłam w końcu palce z podłożem. Donośne dźwięki na moment zapadły się pod ziemię i zdołałam skupić się na tyle, by dojść do wniosku, że od samego początku było to natarczywe walenie w jakąś powierzchnię. Nie w drzwi. To była ściana prosto pod moim uchem. Nie czułam się już tu tak swobodnie, całkiem zlękniona świadomością, że lada moment znów dojdzie do mnie ten gwałtowny odgłos. Próbowałam to przewidzieć, ale co równy okres czasu uderzał tak niespodziewanie, że bezwiednie podskakiwałam w miejscu.
- Halo? – Mój głos przeciął gęste od napięcia powietrze niczym niewidzialny miecz. O wiele trudniej było mi złapać porządną dawkę tlenu.
Liczyłam, że to zupełnie nieporozumienie. Że to po prostu jakiś mężczyzna w stanie nietrzeźwości cudem dostał się na teren akademiku i obijał się o budynek. Chciałam to jak najszybciej sprawdzić, rozwiać wszelkie wątpliwości i spokojnie zasnąć w oczekiwaniu na następny dzień. Podeszłam do drzwi, z zaspaniem przyglądając się rozproszonemu paskowi światła, jaki wydostawał się z oświetlonego korytarza, i momentalnie zmarszczyłam brwi.
Światło na korytarzu zapala się tylko w jednej sytuacji, samoistnie – gdy ktoś znajduje się między czterema ścianami. Ktoś tam był.
Przełknięcie śliny okazało się nawet zbyt donośne. Nasunęłam szlafrok na ciało i drżącymi dłońmi otworzyłam drzwi akurat, gdy rozległ się donośny dźwięk, jaki sugerował, że właśnie zamknęły się drzwi główne, przez które ktoś mógł wyjść. Gdyby nie ja, stojąca w środku nocy w korytarzu, światło zwyczajnie by zgasło. Nie było tu nikogo. Wróciłam się z westchnieniem do mieszkania, lecz po drodze nieoczekiwanie poczułam pod stopą ten jeden inny materiał. Na pewno nie były nim płytki, które wykładały cały korytarz. Wystarczyło spuścić niżej wzrok, by spostrzec kartkę. Uniosłam ją i nie domyślając się nawet, o co może chodzić, po prostu ją przeczytałam. Widniał na niej jeden napis, a właściwie pytanie składające się z dwóch słów, jakie zajmowało znaczną powierzchnię kartki.


Tęskniłaś, skarbie?


Jedno pytanie, a obudziło we mnie takie wątpliwości, jak jeszcze nic w świecie. Ostatni raz omiotłam wzrokiem korytarz, który idealnie ukazywał ruch, a raczej jego brak o drugiej w nocy, i zabrałam dziwną wiadomość do siebie. Spróbowałam zasnąć i zwyczajnie o tym zapomnieć, wziąć za jakiś kiepski żarcik, lecz następna noc wcale nie wypadła lepiej obok tej. Sytuacja ponownie znalazła swoje miejsce, lecz tym razem prześladowca, o ile faktycznie mogłam go tak nazwać, podniósł poprzeczkę. I mimo iż wiedziałam, że to wszystko ma tylko grać na mojej psychice, nie powstrzymywałam się od wszelkich przejawów prawdziwego strachu. Starało się to spędzić z moich ust wieczny uśmiech, czemu wyraźnie protestowałam. Nie mogłam zepsuć dnia w pracy druzgocącą świadomością, że ktoś może mnie tak nie lubić, by robić mi te wszystkie złe rzeczy.
Do restauracji dotarłam jak zawsze punktualnie. Nie wiedziałam jednak, jak długo uda mi się tłumić niepokój w swoim wnętrzu. Nigdy określałam się dobrą aktorką i jeśli tylko czułam się niekomfortowo, było to widać jak diabli.

[Sugar daddy?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz