26 sie 2018

Od Koyori do Charlesa

- Acony… Przestań… - wymamrotałam, czując, jak coś moczy mi całą twarz. Dosłownie. Z brody przeszła pyszczkiem na usta, potem na nos, jeden policzek, drugi, aż w końcu na czoło. Gdy poczułam, jak wsadza mi czubek języka do oka, przewróciłam się na plecy, następnie wpatrując się w biały sufit. Zaraz wzrok jednak zasłoniła mi mordka psinki. No naprawdę, nawet w sobotę nie mogę dłużej leżeć w łóżku. Uniosłam dłoń, kładąc ją na głowie suczki, głaszcząc ją. Przymknęła oczy, oddając się pieszczocie. Zaraz jednak usłyszałam dzwonek mojego telefonu, który jak zwykle leżał na szafce nocnej obok łóżka. Z westchnięciem sięgnęłam po niego, następnie go odbierając. Założę się, że to Shane, bo czegoś zapomniał i chcę, bym mu to przyniosła. Właśnie miałam tradycyjnie powiedzieć: „Halo?”, ale mój współlokator był szybszy.
- Koko? Wstawaj i się ubieraj! Zapomniałem szkicownika, a mam tam rysunek nowego projektu. Chcę go pokazać panu Kitowi! Zaraz wyślę ci adres.
I się rozłączył. Wygrałam. Nie wiedziałam, że dzisiaj znowu wybrał się z panem Kitem. Kim on był? Mentorem Shane’a, u którego odbywał czasem staż, pomagając mu przy projektach. Facet szył niebywałe ubrania, a chłopak bardzo chciał iść w jego ślady. Po usłyszeniu dźwięku przysłanej wiadomości z adresem, postanowiłam w końcu powstać. Acony zeskoczyła z mojego łóżka, dzięki czemu mogłam na nim usiąść, spuszczając swoje stopy na mięciutki biały dywanik. Przekręciłam głowę na bok, dostrzegając czarno-białe ciało ciekawie leżące na podłodze. Głowa kota zatopiona w dywanie, łapy rozstawione po obu jej bokach, a tylne jeszcze znajdowały się na łóżku. Ogon śmiesznie zwisał na pyszczek kocura. Cóż… jak Parapetowi jest tak wygodnie, to niech tak leży. Wtem do pokoju wszedł Sherlock, w pysku niosąc moje kapcie w kształcie psiego pyszczka. Po założeniu ich i wstaniu z materaca, poprawiłam sobie kucyka, powoli zmierzając do garderoby. Wyszłam z niej już ubrana w bluzkę Marvela i czarne getry. Następnie zaliczyłam łazienkę, by skończyć w kuchni, robiąc sobie śniadanie. Wzięłam gryza kanapki z serem, patrząc, jak Sherlock z Acony zajadają się psią karmą, którą chwilę temu im nasypałam. Niebieska miska z napisanym na nią imieniem kota czekała, aż właściciel się zbudzi. Zerkając w stronę schodów, akurat dostrzegłam nakrapiane stworzenie.
- Dzień dobry, Parapet – rzekłam, machając mu. Kocur chwilę na mnie popatrzył, miauknął, po czym poleciał do przodu, spadając ze schodów. Będąc na podłodze, znowu zamiauczał i zaczął się czołgać w moją stronę.
- Ja tego nie skomentuje, dobrze?
Szybko jeszcze się wróciłam po moją torbę na ramię, po czym zaszłam do gabinetu Shane’a. Szkicownik jak zwykle leżał pod materiałami na jego biurku. Po założeniu trampek za kostkę w zebrę, zajęłam się zapinaniem smyczy moim psom. A w zasadzie Acony. Jest tak ruchliwa i mała, że boję się, iż kompletnie zniknie mi z oczu. O Sherlocka aż tak nie muszę się martwić. Choć nie strasznie nie lubię, gdy ludzie każą mi założyć mu kaganiec. „To duży pies! A jak kogoś ugryzie?!”.
- Pa Parapet! - rzuciłam, wychodząc i zamykając drzwi na klucz. Mam nadzieję, że kocur nic sobie nie zrobi. Wychodząc z apartamentowca, spojrzałam do telefonu na rozkład jeżdżących autobusów. Ten, którym miałam zaraz jechać, powinien niedługo być. To dobrze, nie lubię długo stać i czekać na przystanku. A na niego przybyłam w idealnym momencie! Na moje nieszczęście był praktycznie cały zapełniony. Wzięłam Acony na ręce, nie chcąc, by została zdeptana i stanęłam pod oknem. Zerknęłam orientacyjnie na Sherlocka, który spokojnie usiadł jak najbliżej moich nóg. Dobry piesek. Wróciłam myślami do kota w domu. Zaczynałam się trochę o niego martwić. Jakiś tydzień temu, gdy wróciłam do domu, zastałam wywróconą doniczkę jednego kwiatka, który magicznym sposobem znalazł się na głowie Parapetu, smacznie śpiącego na blacie kuchennym. Choć i tak długo na nim nie wytrzymał, bo chwilę potem z niego spadł. Wtem przypomniałam sobie o czymś. A raczej o kimś. Nie zajrzałam do Inej! A jeśli… Natychmiastowo zajrzałam do swojej torby. Powitał mnie pyszczek węża, z którego zaraz wydobył się rozwidlony język. Wiedziałam… Widziałam, jak pyton powoli pnie się w górę, chcąc się rozejrzeć.
- Acony… Przestań… - wymamrotałam, czując, jak coś moczy mi całą twarz. Dosłownie. Z brody przeszła pyszczkiem na usta, potem na nos, jeden policzek, drugi, aż w końcu na czoło. Gdy poczułam, jak wsadza mi czubek języka do oka, przewróciłam się na plecy, następnie wpatrując się w biały sufit. Zaraz został jednak przysłonięty przez psią mordkę. No naprawdę, nawet w sobotę nie mogę dłużej leżeć w łóżku. Uniosłam dłoń, kładąc ją na głowie suczki, głaszcząc. Przymknęła oczy, oddając się pieszczocie. Po chwili usłyszałam dzwonek mojego telefonu, który jak zwykle leżał na szafce nocnej obok łóżka. Z westchnięciem sięgnęłam po niego, następnie odbierając przychodzące połączenie. Założę się, że to Shane, bo czegoś zapomniał i chcę, bym mu to przyniosła.
Właśnie miałam tradycyjnie powiedzieć: „Halo?”, ale mój współlokator był szybszy.
- Koko? Wstawaj i się ubieraj! Zapomniałem szkicownika, a mam tam rysunek nowego projektu. Chcę go pokazać panu Kitowi! Zaraz wyślę ci adres.
I się rozłączył. Wygrałam.
Nie wiedziałam, że dzisiaj znowu wybrał się z panem Kitem. Kim on był? Mentorem Shane’a, u którego odbywał czasem staż, pomagając mu przy projektach. Facet szył niebywałe ubrania, a chłopak bardzo chciał iść w jego ślady. Po usłyszeniu dźwięku przysłanej wiadomości z adresem postanowiłam w końcu powstać. Acony zeskoczyła z mojego łóżka, dzięki czemu mogłam na nim usiąść, spuszczając swoje stopy na mięciutki biały dywanik. Przekręciłam głowę na bok, dostrzegając czarno-białe ciało ciekawie leżące na podłodze. Głowa kota zatopiona w dywanie, łapy rozstawione po obu jej bokach, gdy tylne jeszcze znajdowały się na łóżku. Ogon śmiesznie zwisał na pyszczek kocura. Cóż… jak Parapetowi jest tak wygodnie, to niech tak leży.
Do pokoju wszedł Sherlock, w pysku niosąc moje kapcie w kształcie psiego pyszczka. Po założeniu ich i wstaniu z materaca poprawiłam sobie kucyka, powoli zmierzając do garderoby. Wyszłam z niej już ubrana w bluzkę Marvela i czarne getry. Następnie zaliczyłam łazienkę, by skończyć w kuchni, robiąc sobie śniadanie. Wzięłam gryza kanapki z serem, patrząc, jak Sherlock z Acony zajadają się psią karmą, którą chwilę temu im nasypałam. Niebieska miska z napisanym na nią imieniem kota czekała, aż właściciel się zbudzi. Zerkając w stronę schodów, akurat dostrzegłam nakrapiane stworzenie.
- Dzień dobry, Parapet – rzekłam, machając mu. Kocur chwilę na mnie popatrzył, miauknął, po czym poleciał do przodu, spadając ze schodów. Będąc na podłodze, znowu zamiauczał i zaczął się czołgać w moją stronę.
- Ja tego nie skomentuje, dobrze?
Szybko jeszcze się wróciłam po moją torbę na ramię, po czym zaszłam do gabinetu Shane’a. Szkicownik jak zwykle leżał pod materiałami na jego biurku. Po założeniu trampek za kostkę w motyw zebry, zajęłam się zapinaniem smyczy moim psom. A w zasadzie Acony. Jest tak ruchliwa i mała, że boję się, iż kompletnie zniknie mi z oczu. O Sherlocka aż tak nie muszę się martwić. Choć nie strasznie nie lubię, gdy ludzie każą mi założyć mu kaganiec. „To duży pies! A jak kogoś ugryzie?!”.
- Pa Parapet! - rzuciłam, wychodząc i zamykając drzwi na klucz. Mam nadzieję, że kocur nic sobie nie zrobi.
Wychodząc z apartamentowca, spojrzałam do telefonu na rozkład jeżdżących autobusów. Ten, którym miałam zaraz jechać, powinien niedługo być. To dobrze, nie lubię długo stać i czekać na przystanku. A na niego przybyłam w idealnym momencie! Na moje nieszczęście był praktycznie cały zapełniony. Wzięłam Acony na ręce, nie chcąc, by została zdeptana i stanęłam pod oknem. Zerknęłam orientacyjnie na Sherlocka, który spokojnie usiadł jak najbliżej moich nóg. Dobry piesek. Wróciłam myślami do kota w domu. Zaczynałam się trochę o niego martwić. Jakiś tydzień temu, gdy wróciłam do mieszkania, zastałam wywróconą doniczkę jednego kwiatka, który magicznym sposobem znalazł się na głowie Parapetu, smacznie śpiącego na blacie kuchennym. Choć i tak długo na nim nie wytrzymał, bo chwilę potem z niego spadł. Wtem przypomniałam sobie o czymś. A raczej o kimś. Nie zajrzałam do Inej! A jeśli… Natychmiastowo zerknęłam do swojej torby. Powitał mnie pyszczek węża, z którego zaraz wydobył się rozwidlony język. Wiedziałam… Widziałam, jak pyton powoli pnie się w górę, chcąc się rozejrzeć.
- Inej, siedź cicho – szepnęłam, zamykając torbę. Aż żałuję, że nie ma w niej suwaka! Spokojnie, trzeba teraz uważać na to, by Inej się nie wychyliła, a tym bardziej uciekła. Mimo że była praktycznie niegroźnym zwierzęciem i dość przyjaznym, tylko ciekawskim, to większość ludzi i tak nie przepadała za pytonami. A do nich samych niespecjalnie docierała wiadomość, iż jest zupełnie niegroźna.
Po jakiejś minucie jazdy Acony niemiłosiernie zaczęła mi się wiercić. Już minutkę, chwilkę, poczekaj. Jednak dopiero po czterech wysiedliśmy, do tego z pewną trudnością, bo wjechał wcześniej wózek i Sherlock nie mógł praktycznie wyjść. Odstawiłam alaskana klee kai na ziemię, przejeżdżając dłonią po głowie samca obok. Oddalając się od przystanku, dostrzegłam idącego w mojego stronę Shane’a z… psem w rękach? Nie mówcie, że znowu…
- Shane…?
- Spokojnie, nie ukradłem go staruszce – Widziałam powagę w jego oczach. Kamień spadł mi z serca. Shane strasznie lubi zwierzęta, im mniejsze, tym dla niego słodsze. Jednak sam żadnego nigdy nie wziął, bo „zapewne po chwili by o nim zapomniał”. Mógłby być do tego zdolny.
Pewnego razu na spacerze spotkaliśmy starszą panią, która wyszła na spacer ze sznaucero-podobnym zwierzęciem. Chłopak wziął go na ręce, by go pogłaskać, a następnie z nim odszedł, bo o nim zapomniał. Na szczęście kobieta nie miała nam tego za złe.
- Za rogiem jest plan nowego filmu akcji i kręcą scenę kaskaderską. Ten słodziak należy do faceta, który właśnie naraża swoje życie. I powiem ci, niezłe z niego ciacho – Tego chyba w nim nie lubiłam. Shane jako osoba homoseksualna, interesuje się tylko i wyłącznie mężczyznami. Choć nieraz zdarza mu się i obgadać kobiety, zwłaszcza przy mnie. I nie powiem, nieźle się przy tym oboje bawimy. Jednak jeśli chodzi o mężczyzn, to nie zna granic przy ich opisywaniu. Ale zawsze wstydzi się zagadać! Jedno musiałam mu przyznać. Piesek był po prostu przesłodki!
- Wygląda trochę na pudelka – powiedziałam, podchodząc do jasnowłosego. Wystawiłam rękę, by szczeniak ją obwąchał, po czym pogłaskałam go po główce. Jaką on ma cudną sierść!
- Wabi się Loki – rzekł, kucając, by malec mógł się zapoznać z moimi towarzyszami. Też się zniżyłam, bacznie obserwując reakcję Acony oraz Sherlocka. O samca jakoś specjalnie się nie martwiłam, jednak suczka mogłaby zareagować trochę zbyt impulsywnie. Na szczęście oboje byli dość spokojni w kontakcie z malcem.
- Em… Koko… - Spojrzałam na Shane’a, który z kolei swój wzrok zatrzymał na mojej torbie. No chyba nie…
- Inej… - wyznałam, widząc głowę ciekawskiego węża wystającą z torby. Zasyczała cicho, kierując się na moje ramię. Zaczekałam, aż kompletnie owinie się nie tylko wokół ręki, ale też i szyi. Wspięła się jeszcze wyżej, dając mi całusa w policzek. No cóż, teraz już jej nie zdejmę. Podniosłam się z ziemi, jak również i Shane, z Lokim w rękach. Chciałam już sięgnąć ręką do torby po szkicownik chłopaka, jednak ten zatrzymał mnie podniesieniem dłoni.
- Chodźmy na plan. Zobaczysz, jak wygląda. Tam mi go oddasz.

Charles?
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz