29 sie 2018

Od J.C. CD Aarona

- Jest stabilna. - odparłam, patrząc na ściągniętą bólem twarz mojej siostry. - Jeśli dobrze pójdzie, jutro powinna się obudzić.
Aaron cicho przysunął sobie krzesło i usiadł koło mnie.
- Wtedy, przed wejściem... pokłóciłyście się o coś? - domyślił się.
Westchnęłam, uciskając palcami nos na wysokości oczu. Nie miałam pojęcia, jak mu to wyjaśnić, bez wciągania go w swoje brudy. Tak czy siak, wytłumaczenie mu się należało.
- Dawno się nie widziałyśmy. Mamy pełno spraw do wyjaśnienia... ale to już, kiedy się obudzi. Narkotyki i zdenerwowanie nie chodzą parami.
- Co teraz zrobisz?
- Pewnie posiedzę tu jeszcze z godzinę, zadzwonię do jej matki, a potem się zwijam. Jest pod dobrą opieką, a ja rano będę mieć sajgon na komisariacie. - tym bardziej, że postanowiłam rozpocząć polowanie na dilerów scylium, o czym Gilbert miał się dopiero dowiedzieć.
Milczeliśmy chwilę. Kiedy spojrzałam na Aarona, zamyślony patrzył na moją siostrę.
- Jesteście podobne. - zaśmiałam się w duchu na to spostrzeżenie. Tak podobne, jak pozwala na to adopcja, pomyślałam, ale postanowiłam niczego nie prostować. Nie miałam siły.
- Wolałabym, żeby było inaczej. - odpowiedziałam tylko. Nawet jeśli nie byłyśmy rodzonymi siostrami, nie chciałam, żeby Marie szła moją ścieżką.
Zmieniłam pozycję na plastikowym krześle, kiedy kark zaczął mi sztywnieć. Nadal miałam na sobie sukienkę, o czym ze zdziwieniem dopiero sobie uświadomiłam. Nie była już tak ładna, jak w klubie. Teraz w świetle szpitalnych jarzeniówek odsłaniała moje kościste, chude kolana.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz tu siedzieć. Idź do domu, rozerwij się. Już wystarczająco zepsułam ci wieczór.



Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz