31 sie 2018

Od Louise cd. Noah

          Rumieniąc się aż po cebulki włosów uśmiechnęłam się delikatnie, aby ukryć okropne zmieszanie. Mój brzuch wręcz wypełniało przeciwne uczucie, które towarzyszyło mi od zetknięcia dłoni przy pilocie. Zawisnęliśmy, nie pozwalając na dotknięcie patyczka przez drugą osobę. Wędrowałam wzrokiem po zimnej przekąsce, powoli przesuwając się na dłoń Noah, aby następnie wodzić nim po przedramieniu. Osobliwe mrowienie nie ustawało, wręcz przeciwnie — nasilało się z każdą chwilą. Zbliżył rękę, muskając kciukiem delikatną skórę mojego nadgarstka. Chwilę później dołączył palcem wskazującym oraz środkowym, by po kolejnej sekundzie złapać całą dłoń. Całkiem nieświadomie spletliśmy je, nie zważając na topniejący lód na podłodze. Coś mówiło mi, że taka chwila nie może trwać wiecznie i, iż to właśnie ten jedyny moment, jedyna osoba, jedyne miejsce. Noah. Jego dom. Nie puszczając, podniosłam się, obserwując ruchy szatyna. Hipnotyzujące kasztanowe oczy wpatrywały się we mnie, przy czym nie pozwalały na choć chwilowe odwrócenie uwagi od nich. Zbliżywszy się na kolejne kilka centymetrów, pokonał dzielącą nas odległość, która aktualnie wydawała się minimalna. Bijące od niego ciepło udzieliło się również mi, wywołując zalewającą mnie falę przyjemnego uczucia. Jakim cudem działał na mnie aż tak? Zimny, dupkowaty Brown doprowadzał mnie na skraj, w tym przypadku wcale nie był takim złym skrajem.
          Nie.
          Stop.
          Boże.
          Co ja robię?
          Odsunęłam go od siebie jednym ruchem ręki, nie pozwalając na ponowne zbliżenie. Wewnątrz mnie emocje buzowały, wyrzucały, dlaczego pozwoliłam mu na aż tyle. Dziękowałam Bogu, że nie zaszło dalej.
          Nie.
          Mogę.
          Go.
          Całować.
          Nie teraz.
          Nie tutaj.
          To wszystko było jak pieprzony kabaret, idiotyczna komedia romantyczna, której oceny krytyków z pewnością nie przekraczałyby jednej gwiazdki na dziesięć możliwych. Nie mogę, nie mogę tak łatwo wpadać w objęcia niemalże nieznajomych mężczyzn. Oddech momentalnie stał się płytki, oczy zaszkliły się pojedynczymi łzami, a zdezorientowany Noah przyglądał mi się ze spokojem w oczach. Czemu mnie nie wyrzuci? Nie odtrąci? Nie zezwie? Łatwa suka? Zależało mu tylko na przeleceniu mnie? Skąd miałam wiedzieć, że tak nie jest. Jak głupia przyszłam do niego, wtuliłam w jego ciało, jakby był moją własnością, a na dodatek nie broniłam się, kiedy bezczelnie złapał moją rękę i spróbował zdobyć całusa. Nie, nie może, ja nie mogę, nie możemy. To nie on, niewłaściwa osoba, ba, najgorsza osoba. Nie pasuję do niego. Nie potrafię. Nie. Błagam.
          — Przepraszam. — Opuściłam głowę, schodząc z kanapy. — Przepraszam.
          Nie bacząc na chłopaka, opuściłam domek, jadąc ile sił w nogach. Co myśli Noah? Idiotka, która pierw okazuje uczucia i zainteresowanie jego osobą, a potem ucieka, jak największy tchórz? A może brudna, skażona dziewczyna, jaka szuka uwagi u płci przeciwnej? Nienawidzę siebie, nienawidzę siebie, nienawidzę siebie.
          Na oślep pokonywałam ostatni zakręt prowadzący na własne podwórko, odstawiłam rower (co graniczyło z odrzuceniem go na barierki tarasu.
*
          Celem podróży stało się małe mieszkanie Roxy. Dowiedziałam się, że jej współlokator wróci wieczorem, dzięki czemu miałam okazję, aby wpaść po radę do przyjaciółki. Już w progu przywitała mnie tysiącem pytań, poczynając od: "Co ci zrobił?".
          — Nic.
          Przyglądała mi się badawczo, jakby chciała wyciągnąć ze mną absolutnie każdy szczegół, co tak na dobrą sprawę było przy niej nieuniknione. Na tyle przebiegła, aby doskonale rozpoznać kłamstwo.
          — ...i tym sposobem uciekłam przerażona — zakończyłam historię zdaniem, które cudem przeszło przez gardło.
          Boże, miałam być grzeczną dziewczynką, obiecałam jej.
          — Um... — Błagam, Rox, streszczaj się. — Hm... Lou, jesteś pewna, że chcesz... hmm... brnąć w to dalej? Wiesz, bliższa relacja, która nie kończy się na znajomych, czy też przyjaciołach. Musisz być przekonana, dobrze o tym wiesz.
          Ma rację. Muszę być w stu procentach pewna.
          — Jestem w stu procentach pewna — odparłam zdecydowana od razu. — Nie jest za późno? Rox, on ma o mnie zdanie...
          Posłała mi ciepły uśmiech, który z pewnością oznaczał, że wierzy we mnie, mój urok osobisty i... ach, to będzie trudne.
*
          Jak szalona wymijałam przechodniów, kiedy to pędziłam do pewnego miejsca znajdującego się całkiem niedaleko od mojego domu, z racji braku ścieżki rowerowej, skazana byłam na słuchanie obraźliwych obelg i uwag, gdy byłam blisko rozjechania czyjejś chihuahua, idiotyczne, małe wrzody mające szczek przypominający pokrzykiwanie dziecka.
          Rower ustawiony pod ścianą pozostawiłam na pastwę losu, truchtem podążając w stronę głównej części warsztatu samochodowego. Moja głowa, pełna najróżniejszych przemyśleń i opcji, pulsowała dziwnym bólem, a pisk w uszach, choć znośny, wtórował stresowi i złemu samopoczuciu.
          Widok Noah zatrzymał nawał zmartwień.
          Przyspieszyłam kroku.
          Nieistotny był wąż pod moimi nogami, który w pewnym momencie prawie zmusił mnie do awaryjnego lądowania.
          Nieistotny był wytrzeszczający oczy Smith.
          Tylko on grał główną rolę.
          Złączając naszą dwójkę w pocałunku, oplotłam go ramionami, nie pozwalając na oderwanie się na chociażby małą chwilę.
          Czy to właściwy krok?

Kocham ich

5 komentarzy: