26 sie 2018

Od Juliena do Adaline

Nienawidzę czwartków.
A nienawidzę ich od dzisiaj.
Ot tak, po prostu uważam, że to najgorszy dzień w całym tygodniu.
Dlaczego?
Bo jestem zmuszony zrobić coś, czego nie mam najmniejszej ochoty robić.
A gdy jestem zmuszony to robić, z miejsca zaczyna mnie wszystko drażnić.
Leniwie podnoszę wzrok przed siebie, napotykając nim starszego mężczyznę siedzącego przy stoliku naprzeciwko, w spokoju sącząc kawę, wnioskując po tym jak bardzo dużo dorosłych ludzi ją lubi. Jeszcze w życiu nie spotkałem się z człowiekiem, który nigdy w życiu takiej nie pił. Ojciec wlewa ją w siebie hektolitrami, a ekspres do kawy w jego domu do sprzęt obowiązkowy. Wymieniony stary model na nowszy, lepszy, co zawdzięcza swojej kochance... właściwie nie wiem jak mam nazywać tę kobietę teraz. Przez siedem lat zastanawiałem się nad tym, ale odpowiedzi jak nie widziałem wcześniej, tak teraz jej nie znalazłem. Jedyną, dobrą opcją było nazwanie jej dziwką swojego ojca i jedyne co nie pasuje w tej wersji, to jej styl bycia. I pieczętujący złoty krążek na jej palcu.
Wracając do tematu kawy, to nie przepadam za nią. Jest to paradoks, bo piję jej jak na siebie o wiele za dużo, ale jej smak nie robi na mnie wrażenia. Kiedy dziwią się, że piję tak wolno, zwykle odpowiadam im skrzywieniem i obojętnym wzruszeniem ramion, bo odpowiedź byłaby zbyt bezsensowna, a ludzie straciliby skrawek swojego ciekawego życia, słuchając jej. Jednym słowem, robię to, czego sam oczekiwałbym od ludzi. A to z mojej strony przysługa.
Mężczyzna porusza się na krześle, wkładając łyżeczkę do środka filiżanki. Odkłada na bok gazetę, którą czytał, zapina swój garnitur na brzuchu i wstaje, skłaniając głowę w kierunku kelnerki, która akurat stała za ladą. Uśmiecha się firmowo i ponownie opuszcza głowę. Odprowadzam go spojrzeniem do wyjścia i tracę z oczu. Patrzę na pozostawione przez niego naczynia, a potem unoszę wzrok przed siebie i tym razem wbijam go prosto w jakąś dziewczynę.
Siedzi przy stoliku, na którym leży talerzyk z kawałkiem ciasta (prawdopodobnie szarlotka, ale kucharką nie jestem), a tuż obok parująca herbata. Wymachuje widelczykiem w powietrzu, niczym dyrygent orkiestrze i przez chwilę mam wrażenie, że mówi sama do siebie. Jest tak czymś zaabsorbowana, że nie zwraca uwagi na otaczający ją świat. Zauważam przed nią białą kartkę papieru z drukiem, ale jestem zbyt daleko, by zobaczyć co ją tak pochłania. Jestem zdziwiony, że odczuwam ciekawość w stosunku do tego, podczas gdy nic nigdy nie było w stanie przyciągnąć mojej uwagi na tyle, bym zapomniał o swojej kawie.
Przez chwilę patrzę jak rysuje widelczykiem w powietrzu, po czym nieruchomieje, patrzy w dół na druk i zaczyna w niego dźgać widocznie zirytowana. Tak jakby ten kawałek papieru zrobił jej coś złego.
Może zrobił? Takie druki nigdy nie oznaczają nic dobrego. A wiem to, bo mój ojciec pracoholik je uwielbia.
Dziewczyna odkłada widelec na blat i patrzy na swoje dzieło, które zrobiła w kartce. Zapewne pojawiło się tam parę dziurek, za które jest odpowiedzialna, a papiery są do oddania. Przeciera wierzchem dłoni szorstki materiał i mówi coś pod nosem, czego nie jestem w stanie odczytać.
Teraz jednak skupiam się na jej wizerunku. Jest... jak to powiedzieć... bardzo w stylu nieokreślonym. Taki nietypowy, ale zarazem jej ostre rysy twarzy nadają mu bardzo specyficzny wygląd.
Wyraziste kości policzkowe współgrają z bladymi ustami, na której nie znajduje się ani grama szminki. Cała jej twarz wygląda jakby nie znała pojęcia takiego jak makijaż i żaden podkład, czy cholera wie, co jeszcze znajduje się na twarzach kobiet, nie zaznało zaszczytu dotknięcia jej policzków. Lekko zadarty nos i prosta linia szczęki nadaje jej wrażenia pewnej siebie, oraz wyrazu. Ciemne włosy, na które padają teraz promienie uporczywego słońca, męczącego ludzi od samego rana, związane są w kok, z którego wystają pojedyncze kosmyki włosów, które muskają jej jasną, odkrytą skórę szyi, tak jakby był on cały robiony w pośpiechu, przy wyjściu z domu. To pewnie przez to, że jej włosy są krótkie.
Podoba mi się możność wpatrywania się w nią i samoistnej oceny, gdy jest zupełnie nieświadoma mojej obecności.
Miała na sobie sprane jeansy, które mimo swojego niedopasowania, leżały na jej zgrabnej sylwetce całkiem dobrze. Bluzka z białymi zakończeniami na rękawach nie miała tej dawnej, sklepowej czerni, ale prezentowała się również dobrze jak spodnie. Nie pasowała do wszystkiego jej kurtka, która jasnym kolorem całkowicie nie współgrała z całą resztą outfitu. Poza tym było 27° na dworze. Branie takiego czegoś było bezcelowe i tworzyło tylko zbędny bagaż.
Jeszcze raz przyjrzałem się jej twarzy. Tym razem jednak oparła plecami się o krzesło i uniosła wzrok. Prosto w moją stronę. Poczułem jak wszystko się we mnie spina, gdy przechyla głowę, a nasze spojrzenia kolidują ze sobą. Mierzę ją od niechcenia, wyrażając tym swoją dezaprobatę, będąc zaskoczonym, że w żaden sposób nie reaguje. Z innej perspektywy ta obojętna wymiana spojrzeń musiała wyglądać ciekawie... albo dosyć przerażająco. 
Pierwsze co myślę, to niespełna rozumu. Opuszczam głowę z obojętnym wyrazem twarzy i skupiam całą swoją uwagę na kawie. Nadal odczuwam nieprzyjemne wrażenie, że tym razem rolę się odwróciły, ale gdy niepostrzeżenie unoszę oczy, jej już nie ma.
Nie jestem dzisiaj w formie. Ani w humorze.
A no tak. Czwartek. Zły dzień tygodnia od dzisiaj.
Rozglądam się, utrzymując nieciekawy wyraz twarzy, zarazem zaintrygowany nadnaturalnymi umiejętnościami widzianej kobiety.
Nagle w mojej kieszeni wibruje telefon. Zapomniałem, że wyciszyłem telefon, jak to miałem w zwyczaju, gdy chodziłem w jakiekolwiek miejsca publiczne. Nie lubiłem, gdy ludzie oglądają się za dzwonkiem telefonu, który robi poruszenie wśród nich.
Wyciągam go z kieszeni. Widniejące nazwisko powinno zmusić mnie do nagłego odebrania. Z czystą satysfakcją czekam. Gdy połączenie się kończy, natychmiast przychodzi wiadomość, która chyba ma na celu zachęcić mnie do tego, abym się odezwał. Ani mi się śni, tato. Mam cały dzień i przyjdę dopiero wtedy, gdy ja będę tego chciał.
Chowam telefon i dopijam swoją kawę w błogim spokoju, nawet wtedy, gdy kolejne wiadomości zaśmiecają mój telefon.
Byle do wieczoru.
~*~
Wychodzę na dach budynku, bo wiem, że świeże powietrze z domieszką smogu w sobie, pozwoli mi się uspokoić. Kopię krzesło i opieram się o stojący stolik. Zaraz jednak się prostuję czując, że stojąc w jednej pozycji, po prostu samoistnie ze sobą nie wytrzymuję. Zapalam papierosa i oblizuję usta.
Mam wrażenie, że ten człowiek za każdym razem próbuje wynaleźć moje granice wytrzymałości. A satysfakcje sprawia mu cholerne robienie mi na złość. Jak jakiś nastolatek, a nie czterdziestoparoletni biznesmen.
Zaciągam się głęboko i odwracam w stronę balustrady, przez którą widać nocne światła całego miasta, niedocierające do zakątków dachu tego budynku. To ładny widok, chociaż jak dla mnie zbyt spopularyzowany i tandetny w swojej oczywistości. Wypuszczając dym, zauważam kogoś za metalowymi barierkami. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie znajdowała się w takim miejscu, jak to. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, zastygam w bezruchu. Widok kobiety nic mnie nie zaskakuje, ani nie bawi. Stoję od niej jakieś trzy metry dalej, lecz w świetle księżyca i świateł miasta widzę, jak powoli przesuwa wzrok w dół, przybierając minę, jakby wcale nie widziała całego zdarzenia ani mnie stojącego przed nią.
Co za wpadka. Akurat dzisiaj, akurat teraz. Nie żebym się specjalnie przejmował, ale opadający wzrok dał mi do zrozumienia, że muszę podjąć decyzję. Albo wyjść, zapominając o tym, że ktoś tu siedzi, albo zacząć rozmowę, co nie wzbudza we mnie ogromnej fali radości. Choć według całego mnie powinienem wybrać opcję numer jeden, to ostatecznie decyduję się odezwać.
- Jak masz na imię? - powoli przesuwam wzrok po jej ciele, nie zdradzając w żaden sposób o czym myślę, i że siedząc na krawędzi ze zwisającymi nogami w dół, wzbudza w tym cząstkę mojego zainteresowania. Ani się obejrzę, a zaczynam obmyślać plan rozmowy jak psycholog policyjny, bo przecież wcale to nie wygląda jakby miała za chwilę się ześlizgnąć i spaść na ziemię.
Boże, czy ja serio odbieram to jako chęć próby samobójczej?
Nie odpowiada, jakby w spojrzeniu pełnym skupienia, nie słyszała mojego pytania. Ponownie zbliżam papierosa to ust i się zaciągam.
- Adaline - odpowiada całkiem normalnym tonem. Aż nazbyt normalnym. Czuję ten głos w żołądku. Niedobrze. Głosy powinny się zatrzymywać w uszach, ewentualnie nie rozbrzmiewać w całym ciele.
Unoszę głowę w górę i przyglądam się jej, po chwili kiwając z miną pełną uznania, jakby jej imię do mnie w jakiś sposób przemawiało.
- Adaline - powtarzam, nieco trochę dla siebie, nieco kieruję te słowo do niej. Dopiero, gdy wypowiadam to, zauważam swoją postawę. Stoję spięty, wręcz sztywny, jakbym naprawdę uważał, że za chwile spadnie. Ona też to widzi, ale w związku z tym nic nie robi - Czy mogłabyś stamtąd zejść? - pytam, mrużąc przy tym oczy jak kot.
Dziewczyna spogląda przed siebie, potem w dół na swoje stopy i znowu przenosi wzrok na mnie.
- Dzięki, ale nie - wzdycham, odwracając głowę w bok - Dobrze mi tu - po chwili stoję do niej bokiem i patrzę, w dal jakbym nie chciał i nie był w stanie patrzyć znowu na nią.
- Zejdź stamtąd, proszę - pomimo użycia przez siebie słowa prośby, zabrzmiało to jak żądanie. Zapada pomiędzy nami cisza, podczas której mamy okazję jeszcze raz spotkać się spojrzeniem. Wskazuję dłonią na krzesła i spoglądam tym razem wymownie, jakby widok obok mnie był właśnie moim argumentem - Jest tu tyle miejsca i aż cztery wolne krzesła.
- Jeszcze trochę, a zostałyby tylko trzy - mówi, przypominając mi, że właśnie próbowałem wykończyć jedno z nich.
Nie dostrzegam w jej odpowiedzi nic zabawnego. Moja twarz pozostaje bez wyrazu, za to ona uśmiecha się. Jest ciemno, dlatego odbieram go jako delikatne uniesienie kącików w górę, zresztą bardzo zmysłowe. Nadal nie dostrzegam całej jej twarzy, przykrytej pod bujną warstwą ciemnych włosów i to w końcu ja stoję w świetle, a ona siedzi paręnaście centymetrów od śmierci. A ja mam jej dość, jak na całe swoje życie.
- Nie chcę być podejrzewany o morderstwo, a tak poza tym, to psujesz mi chwilę relaksu - znowu się zaciągam, uświadamiając sobie, że przez tą całą bezsensowną rozmowę, nie zdążyłem porządnie zapalić. Robię krok w jej stronę, widząc jak nie zamierza wypełnić mojego polecenia. Jednak ona opiera się na rękach, przerzuca nogi na stronę dachu. Przechodzi przez balustradę i wyciera ręce o czarne jeansy, stojąc w półświetle. Gdybym coś pił, pewnie bym się zakrztusił, bo nie spodziewałem się, że ta persona okaże się tą samą osobą, którą spotkałem rano w kawiarni. Jestem zarazem zdenerwowany tym, że ona pewnie mnie rozpoznała, a ja dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że już raz się spotkaliśmy.
Nachodzi mnie jeden wniosek. Jest podstępna, nie przyznając się od razu do tego, że mnie kojarzy.
- Brońcie Panie, aby papieros miał się zmarnować - jej ton nie wskazuje na to, czy mówi to na poważnie, czy jednak jest tym wszystkim rozbawiona. Stoi przede mną z założonymi rękoma na biodrach i pyta, czy teraz mi pasuje.
Odbieram to za bezczelność, ale nie przeszkadza mi to w najmniejszy sposób. Przewracam oczami i podchodzę do balustrady, opierając się o nią rękoma i obserwując z góry wszystko co się dzieje na ulicy w dole. Słyszę zbliżające się kroki i po chwili dziewczyna przechyla się przez balustradę podobnie do mnie. Nie zwykłem dzielić się z kimś swoim dobrem materialnym, ale w tej sytuacji chyba nawet wypada. Pytam ją bezgłośnie, czy też chce zapalić, ale macha ręką najnormalniej w świecie i delikatnie się krzywi.
Nadal nie jestem przekonany, czy zostanie tutaj jest dobrym pomysłem, ale z jakiegoś powodu, niekoniecznie skonkretyzowanych, nie mam ochoty stąd odchodzić. Tym bardziej zjeżdżając windą należącą do mojego ojca. Ta myśl potrafiła nawet obrzydzić mi stanie na dachu i opieranie się o zwykły, metalowy pręt, bo przecież on także należy do mojego ojca. Skrawek betonu, na którym stoję należy do mojego ojca. Wszystko co tutaj się znajduje należy do mojego ojca. Nawet niektórzy ludzie, ślepo oddani pracy, należą do mojego ojca. Ja nie zamierzam być jednym z tych, którym przypnie swoją plakietkę przynależności.
- No więc... - słyszę jak z jej gardła wydobywa się trochę zachrypiały głos, oznaczający przerwanie ciszy - Czym ci tak podpadło to krzesło? - mam wrażenie, że próbuje nieco rozluźnić atmosferę. Nie wygląda na osobę, która rzuca żartami na prawo i lewo, ale w jakiś sposób podoba mi się jej... można to nazwać poczuciem humoru? Nie miałbym takiego problemu, gdyby mówiła to odpowiednim tonem, ale wszystko co mówi, jest aż zbyt naturalne. To nietypowe, ale podoba mi się.
Spoglądam na nią z kamiennym wyrazem twarzy, odczuwając chwilową niechęć tym pytaniem. W skupieniu patrzę w jej oczy, które oczekują odpowiedzi i według zasad, dalszej kontynuacji konwersacji. Chyba oczekuje ode mnie zabawy rozmową, skoro już zmusiłem ją do zejścia z balustrady, ale ja nie mam zamiaru jej zabawiać.
- Chodzi o kobietę? - drąży, a ja unoszę brwi, zaskoczony jej wnioskiem - Złamała ci serce? - śmieję się cicho, naprawdę rozbawiony tym co mówi.
Patrzę na niedopalony papieros i rzucam go w przepaść pomiędzy biurowcami, na samo dno oceanu miastowych świateł myśląc, czy wyląduje na głowie kogoś z przechodniów. Byłoby zabawnie i najpewniej poprawiłoby mi to humor, gdyby jeszcze z tej wysokości mógłbym cokolwiek zobaczyć.
- Szkoda, że moje problemy nie są tak banalne, jak sprawy sercowe - odwracam się z pełnym poczuciem ignorancji tej sfery, plecami do otaczającej mnie otwartej przestrzeni po drugiej stronie balustrady. Aby uniknąć dalszych pytań, postanawiam przejąć pałeczkę.
- Co tu robisz? - pytam beznamiętnie, w głębi duszy mając nadzieję, że nie próbowała się ugadać z człowiekiem, którego nie lubię najbardziej chyba ze wszystkich. Wzrusza ramionami.
- Chyba szukam inspiracji - cała ta odpowiedź wydaje mi się pozbawiona sensu, ale przyjmuję ją, jakby była całkiem w porządku. Inspiracji? Tutaj? Ja jedyne co tu zauważam, to możliwość zdemolowania wszystkiego, co należy do Malvina Callière.
- To co tutaj robisz? - to pytanie jest bardzo płytkie. Na tyle, aby spojrzała na mnie spod opuszczonych brwi, jakbym właśnie zabluźnił. Ja w tym miejscu nie widzę inspiracji. Może dlatego, że nie znam się absolutnie na tym, albo przez to, że wiem co to jest za miejsce.
- Pracujesz tu? - ignoruje moje pytanie.
Po raz kolejny mam ochotę się zaśmiać, gdybym nie widział, że wcale nie muszę odpowiadać, by ją przekonać, że nie. Ja pasuję do tego miejsca jak krowa do miasta. A gdybym szukał sobie pracy, na pewno z dala od biurowca ojca.
- A czy noszę koszulę z kołnierzykiem i marynarkę do kompletu? - spuszcza chwilowo wzrok na moją bluzę, aby się przyjrzeć, ale nie odpowiada - Przyszedłem tu tylko zapalić - zdaję sobie sprawę z banalności tej odpowiedzi, ale jeśli jej to nie przeszkadza, nie zamierzam jej dopełniać. Chyba wystarczy jej to co powiedziałem.
- Chciałam też pooddychać świeżym powietrzem, więc otworzyłam Google Earth i znalazłam najbliższy wieżowiec z przyzwoitym tarasem na dachu. Nie wiem dlaczego wypadło na ten biurowiec, po prostu fajny z niego widok - kiwam głową, aby wiedziała, że odpuszczam. Spuszczam wzrok i wpatruję się w swoje buty, udając że porywisty wiatr nie robi na mnie żadnego wrażenia, a mimo tego, chowam ręce w kieszenie.
- Miesiąc temu spadł z tego dachu mężczyzna. Przynajmniej tak głosiły media. Podobno wyszedł zapalić w przerwie do pracy, przechylił się przez barierkę i wypadł. Od zawsze ciekawiło mnie, czy człowiek zdąży sobie uświadomić, że spada i za chwile umrze. Ta wysokość jest przerażająca - mówię, obserwując kątem oka jej reakcję. Patrzy w dół zamyślona, potem przesuwa wzrok po barierce i staje wyprostowana. Ja za to zastanawiam się, jak to możliwe, aby ktokolwiek przypadkiem wypadł poza balustradę. Jak to możliwe, że wszyscy wierzą mediom, gdy te powiedzą, że to przypadek. A przynajmniej spora większość - Gdy usłyszałem to od pracujących tu ludzi, zastanawiałem się tylko, czy zdążył dokończyć papierosa, i czy było warto przypłacić to życiem.
- Zawsze mówisz to, co myślisz? - wzruszam od razu ramionami, przyłapując się na tym, że nigdy. Właściwie nigdy nie odezwałbym się do obcej osoby, gdybym nie musiał. Nigdy nie podzieliłbym się swoimi przemyśleniami, nie będąc pijanym, albo w innym stanie odurzenia i zastanawiam się, czy ten papieros aby nie miał w sobie czegoś specjalnego.
- Ludziom nie warto mówić tego, co się myśli. Więc nigdy. Najlepsze rozmowy, według mnie, to te, w których nie ma prawdziwych odpowiedzi - patrzę na nią oparty plecami o balustradę, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, i tym razem mam okazję jej się dokładnie przyjrzeć z bliska.
Gdy siedziała, wyglądała dosyć niepozornie, nieco zgarbiona sylwetka nadawała jej wyglądu kolejnej zmęczonej życiem kobiety po trzydziestce, ukrywającą się pod włosami. Teraz jej obraz zmienił się całkowicie, bo widzę, że jest o wiele, wiele młodsza, być może nawet młodsza ode mnie i bardziej pewna siebie, niż siedząca w ciemności postać. Nie wiem dlaczego kalkuluję jej wygląd po raz kolejny, skoro zdążyłem już to zrobić dzisiaj rano w kawiarni, ale podoba mi się ta możliwość. Intryguje mnie i to sprawia, że tu jestem, tak jak fakt znajomości wyłącznie jej imienia i powodu, dlaczego tu jest, Prowadzimy całkiem luźną rozmowę, w której pytania dotyczą wyłącznie groteskowych spraw i nikt nie czuje dyskomfortu z tego powodu. Podoba mi się jej prostolinijność, ale zarazem wyczuwam w tym nieco zamierzonego działania, które wydaje mi się równie intrygujące, co jej cały styl bycia. A znam ją przecież od kilku minut.
Czy mi to przeszkadza?
Absolutnie.
- Naga prawda nie zawsze jest przyjemna - wracam spojrzeniem na jej twarz i przyglądam się badawczo.
Podoba mi się to sformułowanie. Odpycham się od barierki i idę na środek dachu w stronę stojących na nim krzeseł. Ustawiam je pod takim kątem, żeby widzieć zarazem dziewczynę, jak i widok , który przysłaniają nieco barierki.
- Naga prawda - powtarzam i parskam pod nosem. Zakładam ręce za głowę i spoglądam w niebo - Adaline, powiedz mi jakąś nagą prawdę.
- Z jakiejś konkretnej kategorii? - dziewczyna ustawia krzesło w tym samym kierunku i siada obok. Wzruszam ramionami. Jest mi to obojętne. Chcę usłyszeć w końcu coś szczerego, po usłyszeniu tych wszystkich ojcowskich kłamstw.
- Nie wiem. Byleby było szczerze. Może być coś, dzięki czemu poczuję się mniej popieprzony niż jestem, a najlepiej żeby było tak, aby ktoś z kim musiałem rozmawiać okazał się być bardziej normalny niż stara się być - mam wrażenie, że dziewczyna znowu zatapia się w swoje myśli, ale to dobrze. Oznacza to, że myśli nad odpowiedzią. A ja patrzę na pojedynczo płynące chmury po ciemnym niebie, które przykrywają małe, świecące punkty na czarnym tle i po chwili odsłaniają.
- Ludzie uważają mnie za obłąkaną - oświadcza to najzwyczajniej w świecie - Może dlatego, że taka jestem - wzrusza ramionami - Kto normalny dzieli się z obcym facetem na dachu wielkiego biurowca nagą prawdą? Teraz twoja kolej - mówi zanim zdążę jej odpowiedzieć na to retoryczne pytanie, jednocześnie krzywiąc się. Sądząc po mojej reakcji, nie mam ochoty grać we własną grę. Ciężko wzdycham i przeczesuję włosy palcami. Otwieram usta, ale potem na powrót je zamykam. Jestem niekonsekwentny w swoich zasadach. Przez moment się zastanawiam, nie nad odpowiedzią, ale nad tym, czy jej udzielać, ale w końcu mówię.
- Znam chłopca, który stracił matkę. Właściwie był on już niemalże dorosły, ale bycie prawie osiemnastolatkiem nie zawsze oznacza stabilność. Był dzień po siedemnastych urodzinach, miał spędzić go z rodziną, ale jego ojciec miał ważne sprawy w pracy, a matka wyjechała. Resztę mało obchodziła jego rodzina. Przypadkowo znalazł list, który w większości był zaadresowany do jego ojca, ale odnosił się w pewnej części także do niego. Pisany na szybko, starannym pismem, jedynym w swoim rodzaju. Matka życzyła mu wszystkiego najlepszego i przepraszała za to, że nie może spędzić z nim dnia. List był podprogowy. Zginęła w wypadku, każdy w Avenley wtedy słyszał o nim, bo podobno było głośno. Auto całkowicie zmiażdżone przez ciężarówkę. Chłopiec był załamany, jak cała jego rodzina. Ojciec musiał znaleźć mu dobrego psychologa, by wyszedł z żałoby. Znałem ich. Byli całkiem przyjemnymi ludźmi. A dzieciak był naprawdę fajny. Żywy i pełen energii, nieco zbyt chamski, ale o dziwo, dało mu się to wybaczyć. Jej śmierć zniszczyła mu życie - przerwałem.
Dziewczyna bawi się wystającą nitką ze swojego rękawa i czeka, jakby moja opowieść miała ciąg dalszy. Potem chyba orientuje się, że cisza trwa za długo i wie, że teraz pora na jej prawdę.
- Rozumiem tego chłopca - mówi w końcu - Ale ma ojca - zaznacza.
Kiwam głową, jakbym przyznawał jej rację za to, co mówi. W innym przypadku powiedziałbym, że ojca dupka, który od samego początku czuł się rozczarowany tym co miał.
- Gdy ginie ktoś, kto utrzymuje całą rodzinę, to połowa drogi do końca. Masz nadzieję, że chociaż ta druga połowa się utrzyma, ale ona zaczyna chorować. Wtedy dziecko zaczyna obwiniać siebie. Obarczana wina jest tak wielka, że powoli zatraca się w swoim obłędzie - ostatnie zdanie niemalże wyszeptuje - Teraz ty.
- Chyba starczy.
- Nie chcę się czuć gorsza z nas dwojga. Przynajmniej wyrównajmy. Powiedz mi, jaka była twoja ostatnia myśl, której większość ludzi nie wypowiedziałoby na głos - podpiera się na rękach i patrzy prosto na mnie. Nie muszę się zastanawiać nad tą odpowiedzią, bo doskonale ją znam. I wiem, że nie mam problemu z jej powiedzeniem. Mogę nawet stwierdzić, że przewiduję konsekwencje związane z jej wypowiedzeniem. Wiem także, że nie będę się niczym przejmował, bo dawno wyzbyłem się tego.
Odwracam głowę i patrzę jej prosto w oczy, unosząc kąciki ust w nonszalanckim uśmiechu, który nie powoduje na jej twarzy żadnej reakcji.
- Chcę się z tobą pieprzyć - moja twarz znów przybiera kamienny wyraz, ale nie spuszczam z niej spojrzenia. Rozdziawia usta, ale natychmiast je zamyka. Chyba odebrało jej mowę - Prosiłaś mnie o ostatnią myśl. Żaden człowiek nie powiedziałby tego komuś obcemu na głos. A ty jesteś ładna. Ja jestem facetem. Gdybyś lubiła jednorazowe przygody, pewnie zabrałbym cię do hotelowego pokoju i się z tobą przespał.
- A jakbym ich nie lubiła? - unosi brew i opiera się rękoma o blat stolika. Spuszczam głowę, stukając palcami o poręcz krzesła. Biorę głęboki wdech i pochylam się do przodu, w jej kierunku. Unoszę spojrzenie i chwilę przyglądam się badawczo jej twarzy.
- Więc nie przespałabyś się z nowo poznaną osobą... - uśmiecham się krzywo półgębkiem - Jak daleko byłabyś skłonna się posunąć, Adaline? - mówię ciszej. W tej chwili żadne z nas nie odpowiedziało na żadne pytanie, które padło niedawno. Ta rozmowa różni się od wszystkich, które kiedykolwiek w życiu odbyłem.

Adaline?

+60PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz