28 sie 2018

Od Juliena cd. Adaline

Auto Geoffreya stoi na swoim stałym miejscu, pomiędzy czerwonym Bugatti a mniej już szczycącym się klasą i stylem Scionem. Przy nich zwykła Toyota wygląda przy nich jak mała, niepozorna gąsienica, która czeka na przepoczwarzenie się, choć nie ma szans przeżycia. Zostaje przytłoczona przez auta segmentu E, których nie pamiętam z ostatniej mojej wizyty, a więc warsztat musi mieć więcej klientów niż trzy dni temu.
Nie dziwi mnie to wcale, bo odkąd dołączyłem do drużyny, jak to określa Geoffrey, widziałem, że ma on dobre zdanie i wiele ludzi z wyższych sfer kieruje do niego swoje samochody, które kosztują nawet więcej niż wybudowanie średniego domu.
Geoffrey Richardson, nie da się ukryć, to również człowiek biznesu, dlatego tak dobrze dogaduje się zarówno z klientami mniejszymi, jak i większymi. Nie zaznacza pomiędzy nimi granicy, aczkolwiek wie, z czego wychodzą większe zyski. Nie jest też zwykłym mechanikiem, jak sam się określa. Skoro ktoś wymyślił taki zawód jak lekarz dla rzeczy martwych, którymi ludzie zastąpili niegdyś żywe stworzenia, jeżdżąc nimi, gdzie się tylko da, to on spełni swoją funkcję jak najlepiej. Na początku nie widziałem w tym nic specjalnego, ale jako nieliczny człowiek... jako w sumie jedyny człowiek, miał mój szacunek, nie tylko ze względu na panującą tu hierarchię, jak w każdym zawodzie. Choć wie, że bardzo dobrze mógłbym sobie tu tylko dorabiać, to bez słów zrozumiał, że to raczej byłaby niepotrzebnie ujawniana tajemnica, więc czekał na mnie w środku, wycierając dłonie brudną ścierką, z niezadowoloną miną czekając, aż będzie mógł mnie zbesztać z góry do dołu. Choć często tak mówi, że nas zjedzie, to nigdy tego nie robi. Jak rodzic, który mówi, że da dziecku szlaban, a ostatecznie nie wyciąga żadnych konsekwencji. Jakimś cudem, nadal w oczach wszystkich posiada respekt.
- Julien, jasna cholera... - rzuca ścierkę w kąt i przeciera dłonią dolną część twarzy, wygładzając swój zarost - Nie płacę ci za to, żebyś się pojawiał, kiedy chcesz. Zachowaj chociaż pozory szacunku do mojej osoby - tak jak mówiłem.
Zdejmuję kurtkę i nie zwracam uwagi, gdy go mijam.
- I mógłbyś czasem odbierać. Auto ma być gotowe do godziny pierwszej, więc lepiej się wyrób.
- Dam radę - mówię pod nosem, nadal czując ucisk w głowie po wczorajszym wypadzie. Niejednokrotnie przychodziłem do pracy po zarwanej nocce, więc niejednokrotnie Geoffrey widział mnie na kacu, ale dopóki nie odbijało się to na robocie, nie zamierzał mi zwracać uwagi. W końcu każdy z nas jest dorosły.
Mężczyzna wraca do swoich rzeczy, a ja podchodzę do Mickey. Zajmuje się diagnostyką samochodową, więc nie pozostało mi nic więcej niż czekanie na jej diagnozę. Dobra, czasem porównanie do lekarzy okazuje się bardzo trafne.
Mickey klnie coś pod nosem, a potem prostuje się obok swojego sprzętu, opierając dłonie na biodrach. Jej twarz wygląda, jakby trapiło ją coś poważnego. Patrzę na auto, które obecnie stanowi pacjenta na rentgenie i dalej czekam na werdykt dziewczyny, której nie przeszkadza nawet trzask narzędzi w dali, które chyba jest bezpośrednim powodem wiązanki słów lecących z ust Jaspera.

- Przez ciebie muszę tu zostać dłużej, niż zamierzałam - słyszę słowa kierowane do mnie z jej ust. Mają w sobie dużo wyrzutu, choć ona sama nadal nie podnosi oczu znad monitora. Mruży oczy i mruczy pod nosem niezrozumiale.
- Sprawdź układ zapłonowy - tym razem unosi wzrok i rzuca mi spojrzenie spod byka.
- Uważasz, że tego nie zrobiłam? - wzruszam ramionami i uśmiecham się złośliwie. Prycha w odpowiedzi obchodząc blat dookoła. Staje przy masce samochodu - Któraś ze elektrod świecy ma nas w głębokim poważaniu i iskra nie ma szansy przeskoku - nie denerwuje mnie to, że mówi do mnie w sposób, jakbym nie rozumiał, o co chodzi, ale fakt, że oczekuje ode mnie wymiany świecy zapłonowej za to, że nie przyszedłem na czas. Mickey odwraca się do biurka i pochyla, pisząc coś na kartce. Podchodzi do mnie i wręcza mi kartę w dłoń z numerem do producenta świec odpowiednich do tej marki samochodu - Pomyślałam o wszystkim. Powodzenia w pracy, a ja idę pomóc Jasperowi, wnioskując po kwiecistych sformułowaniach lecących z jego złotych ust.
- Zaparz mu melisę - spoglądam na drugi koniec warsztatu, gdzie chłopak z nieco zbyt przydługawą fryzurą unosi rękę do góry i bez skrupułów pokazuje mi zdecydowanie zrozumiały znak niewerbalny swoim środkowym palcem. Nawet bym się uśmiechnął.
Zanim Mickey odchodzi, odwraca się i stoi w ciszy, podczas kiedy ja zaczynam zabierać się do tego, za co mi zapłacą na koniec miesiąca. Nie przeszkadza mi to, że się przygląda. Wiem, że do czegoś sama próbuje dojść, ale ostatecznie rezygnuje z wypowiedzenia swoich myśli na głos.
- Jak następnym razem postanowisz ze swoich zabaw udać się prosto do pracy, to weź pod uwagę kierunek dom - mierzy mnie spojrzeniem, dodając swoją dyskretną uwagę. Kiwam głową, niespecjalnie zawracając sobie tym głowę. Grzebanie w układzie zapłonowym i wymieniane świecy oznacza, że nie skończy się tylko na jednej. Spoglądam na zegar i żegnam się ze swoją białą bluzką. Słyszę, jak przychodzi do mnie wiadomość na telefon, ale ignoruję ją. Ojciec już dawno powinien pomyśleć o tym, aby przestać się odzywać do mnie nawet w ten sposób. Czasem te jego wiadomości są bardziej irytujące niż myśl o rozmowie z nim twarzą w twarz.
~*~
Wypijam w całości napój energetyczny, który postawi mnie na nogi. Opieram głowę o siedzenie auta i czekam, aż ktoś da znak, by go odpalić. Najgorsi ludzie, to tacy, którzy nie rozumieją, że bardziej opłaca im się kupić nowe auto niż naprawiać stare, ale bycie pustymi idiotami naszej cywilizacji totalnie przypadło do gustu. Facet zgłaszał się do nas już z trzy razy z problemem i tym razem przypadała moja kolej wytłumaczeniu mu delikatnie całej sprawy. Tyle że chyba nie będzie mi dane wytłumaczenia tego, biorąc pod uwagę sceptyczne nastawienie szefa do tego, abym rozmawiał z jakimkolwiek z durnych ludzi. Nie zaprzeczam, podoba mi się to, więc nie mówię w tej sprawie nic.
- Ja na dziś pasuję - mówi Jasper i odpycha się od ściany - Tym miał się zająć Darren i gnojek znów sobie wszystko olał - jestem w stanie przyznać blondynowi rację. A co do samego Darrena, to niespecjalnie przypadliśmy sobie do gustu.
- Cóż, nie tylko on - Micky posyła mi spojrzenie przez przednią szybę. Wymieniają się z Jasperem uśmiechami i spuszczają wzrok.
- Masz porąbane pojęcie olewania roboty - mówię, widząc w tym niejako zarzucaną mi niesprawiedliwość.
- Pracuje tu więcej osób, ale dzisiaj jesteśmy tylko my. Na kimś muszę się uwiesić - Micky wyłącza sprzęt - A Jasper o mało nie wyżył się na aucie za pięćset patyków.
- Siedzę przy nim od dwóch dni - warczy chłopak i natychmiast zwraca się do mnie - A właśnie. Jak tam z tym twoim? - pyta o model, który obecnie zostaje przeze mnie od samego początku odrestaurowany, co okazuje się cięższą i bardziej mozolną robotą niż układanie domina na zawodach w tym.
- Nie ruszyłem go od tygodnia. Natłok myśli - kończę temat, co jest bardzo wyczuwalne w moim głosie. Do warsztatu wchodzi Geoffrey i staje pomiędzy nami. Patrzy na nas z dezaprobatą, ale zaraz potem pojawia się pod jego wąsami uśmiech.
- Banda nierobów. Zamykamy drodzy państwo. Dobra robota - to jego stałe powiedzenie, które już wszyscy odbierają za żartobliwe i nawet nie ma człowieka, który by się o to obraził - Jutro na czas - mierzy nas spojrzeniem i zatrzymuje się na mnie. Wysiadam z auta i zamykam go, rzucając kluczyk Jasperowi. Podchodzę do zlewu, zmywając ze swoich rąk olej i inne badziewia.
- Nareszcie. Robimy popołudniowy wypad.
- Chętnie. Julien?
- Nie mogę - odpowiadam zaraz po tym, jak zostaję spytany. Oczekują chyba tego, abym powiedział im swoje plany, ale nawet gdybym je miał, to pozostają one nadal moimi planami. Micky mruczy coś pod nosem, za co pewnie znowu obrzucilibyśmy siebie nawzajem piorunującym spojrzeniem, które chyba weszło nam w krew po niemalże codziennym widzeniu w pracy. Odchodzą bez satysfakcjonującej odpowiedzi, a ja zabieram swoje rzeczy i ruszam do swojego samochodu.
- Julien - zatrzymuje mnie głos mężczyzny, więc odwracam się w jego kierunku i czekam na ewentualne pytanie, ale po jego minie wnioskuję, że to raczej nie jest pytanie - Dzwonił do mnie twój ojciec - te słowa działają na mnie jak trędowaty. Malvin nigdy nie był zadowolony z tego, czym się zajmuję, a ja mu ogłosiłem to z takim zadowoleniem, jakie nigdy nie gościło u mnie. Jesteś Callière; powtarzał, gdy już nie widział wyjścia. Tak jakbym się zhańbił na całe życie, a to tylko praca. Osobiście uważałem, że jego "zawód" hańbi go bardziej niż mój mnie. Przegrywał za każdym razem, gdy odwracałem się do niego plecami, ale także w myśli przeklinałem swoje nazwisko.
Teraz to wygląda nieco inaczej. Stało mi się to obojętne. Obojętność to jedna z oznak depresji. Mieć depresję przez własnego ojca, ciekawe.
- Mówił... - Geoffrey zaczął, ale przerwałem mu w porę, gdy z powrotem włączyłem się do rozmowy.
- Dzięki szefie. Mój ojciec potrafi rozmawiać - kłamstwo - Ja też - kłamstwo? - mężczyzna skinął głową i uniósł dłoń w geście pożegnania. Powtórzyłem to i wsiadłem do auta.
Sięgnąłem po telefon, bo być może chodziło o wiadomość, którą dostałem, ale gdy ją otworzyłem, to nie dość, że numer był nieznany, to jeszcze treść totalnie nie pasowała.

Mam jeszcze jeden warunek. Chcę cię narysować.

Warunek? Potrafi się targować. Zasady są głupie, ale w tym przypadku nie mogłem narzekać na to, że mi się nie podobają. Większość i tak wypadała na moją korzyść. Cała ta umowa wypadała na moją korzyść. Nie uważam tę dziewczyną za głupią, ale nie wydaje mi się już na sam początek, by nie była zbyt normalna. Cóż, ta cała jej inna aura niż u reszty ludzi, chyba daje jej plusy w wyglądzie. I w dodatku musi mieć talent. Jeszcze nie spotkałem się z takim żądaniem. Czy miało ono na celu mi nieco pochlebić.
Odpisuję, choć ta czynność jest zarezerwowana tylko dla kontaktów, które mam w telefonie. A jest ich aż cztery. No, pomijając dostawcę pizzy. On przynajmniej przynosi coś ze sobą.

J: Nie uważasz, że najpierw powinienem wiedzieć, gdzie mieszkasz?

Odkładam telefon na sąsiednie siedzenie i wycofuję samochód z terenu warsztatu, który zarazem należy do Richardsonów. A właściwie już teraz jednego Richardsona. Ruszam w kierunku swojego domu, bo w tym momencie potrzebna mi jest łazienka i garderoba. Odpowiedź przychodzi po niedługim czasie, ale odczytuję ją, dopiero gdy jestem na miejscu. 

Nie ma mowy. Nie wyłudzisz ode mnie adresu.

Chce mnie rysować, nie w swoim domu. Kiedykolwiek to nastąpi, ta odpowiedź wydaje mi się bezsensowna. Zamykam drzwi od domu i zapalam światło. Wchodzę na górę, zrzucając z siebie brudną od olejów i smarów bluzkę. Otwieram drzwi od garderoby, która odstaje od innych pomieszczeń tym, że panuje tu nienaganny porządek. Nie jestem z tego dumny. Jestem z tego cholernie niezadowolony.

J: Adaline, gdzie mieszkasz?

Zostawiam telefon na łóżku i wchodzę do łazienki. Ściągam z siebie wszystko i wchodzę pod lecący strumień wody. Moją głowę wciąż zaprząta myśl o połączeniu ojca do Geoffreya i ich tajemniczej rozmowie, która stała się taka tylko dlatego, że nie chciałem usłyszeć, czego znów mój wspaniały rodzic ode mnie chce, nawet nie racząc tego załatwić wczoraj, gdy byłem u niego w biurze, albo chociaż przez mój telefon.
Wychodzę z łazienki ubrany, wycierając mokre włosy ręcznikiem i patrzę na wyświetlacz telefonu.

Słabe zagranie.

Biorę go do ręki i chowam w kieszeni, schodząc na dół do kuchni. To, że nie miałem od rana nic w ustach, to sporadyczna norma. Kiedyś zastanawiałem się, czy po prostu nie czuję takiej samej potrzeby pożywiania się jak reszta ludzi, ale z czasem stwierdziłem, że niepotrzebnie. Kto inny będzie miał z tym problem?

J: Dobrze, w takim razie sam się tego dowiem.

Odpisuję i otwieram lodówkę.
Pisanie wiadomości jest o wiele prostsze dla człowieka. Osobiście sam tak uważam. Od lat porozumiewamy się z ojcem za pomocą sms-ów. Nie potrafimy tego robić werbalnie, więc nieudolnie nam idzie także ten sposób, gdyż nie wygląda on normalnie. Mimo wszystko wychodzi lepiej niż rozmowa. Rzadko kiedy odpisuję, bo ojciec pisze do mnie takie rzeczy, na które albo nie mam ochoty odpisywać, albo po prostu nie muszę. Jest jednak wiele niedoskonałości w wymianie wiadomości. Ludzie czują się z tym lepiej, bo nie widzą osoby przed sobą. Drugi człowiek nie widzi ich. Nie może ocenić, bo jest mu to uniemożliwione. Ludzie czują się pewniej, bo nie muszą się martwić, że okażą po sobie coś żenującego. Problem jest też taki, że wiadomość nie zawsze oddaje sens. W rozmowie ważna jest modulacja. To dzięki niej druga osoba jest w stanie zrozumieć kontekst wypowiadanych słów. Wiadomość nie posiada emocji, które także rysują werbalną wypowiedź, dlatego wydają się ludziom oschłe.
I dlatego ja upodabniam konwersację do takich wiadomości.
Zamykam drzwi lodówki, nie wyciągając z niej nic. Obliczając, kiedy ostatni raz byłem w sklepie, wypadało odwiedzić go ponownie. Jeszcze dziś. Jeszcze teraz.
Łapię za pozostawione na półce kluczyki do samochodu i z pełnym entuzjazmem wymalowanym na mojej twarzy jak drutem po papierze, udaję się do sklepu.

Mijam półki, z których nigdy nic nie biorę. Mam swoje własne produkty, które stały się moją rutyną. Nieszkodliwą i w pełni przyjmowaną do życia. Wszyscy narzekają na rutynę, a sami boją się zmian. Ludzie są jednak hipokrytami.
Staję przy lodówkach i szukam tego jednego produktu, który ma zaszczyt gościć w mojej lodówce, gdy słyszę za sobą czyjś piskliwy głos. Nie był on przyjemny, a pretensjonalność niosąca się wraz z nim irytowała na jedyny sobie sposób. Jednak nie to mnie interesuje. Wychwytując znajome imię, wypowiedziane przez dziewczynę stojącą tuż za mną, moja mina przypomina głównego bohatera akcji, który obmyślił swój własny genialny plan działania.
- O matko, po prostu powiedz mi, jak to się nazywa - patrzę przez ramię na stojącą za mną osobę. Opiera się o szafkę z rzeczami i wywraca oczami, jakby rozmawiała po drugiej stronie słuchawki z kretynem. Przebiega znudzonym spojrzeniem po sklepie, a gdy widzi, że na nią patrzę, prostuje się. Jej usta automatycznie układają się w uśmiech. Podstępność to zaleta. Tak uważam.
- Wybacz, ale muszę kończyć - nie czeka ani chwili i się rozłącza. Unosi oczy z powrotem do góry i pyta - Pomóc w czymś? - nie wiem ile procent stawiam na to, że ją zna, ale ryzykuję.
- Znasz Adaline?
- To moja współlokatorka - odpowiada dziwnie zaintrygowana - A ty ją znasz? - krzyżuje ręce na piersi i unosi brew. Jej głos tylko nieznacznie się zniżył. Nadal jest dziwacznie piskliwy.
- Powiedzmy - krzywię się - Wiesz gdzie mieszka? - zadaję pytanie, dobrze wiedząc, że przed chwilą przedstawiła mi się jako jej współlokatorka.
- To chyba oczywiste - odpowiada z pogardą, zachowując się jak osoba, która ze wszystkich ją otaczających, jest najmądrzejsza i najwspanialsza. Jednym słowem, denerwująca. Dziwię się Adaline, o ile to ta sama postać, że jest jej współlokatorką - Jesteś jej chłopakiem? - śmieję się rozbawiony.
- Nie - sam sobie się dziwię, jak dobrze idzie mi udawanie, ale chyba nie mam do czynienia z człowiekiem, który chociaż chce takie coś zobaczyć.
- Tak myślałam. To niemożliwe, aby ona miała kogokolwiek - jej rozbawienie mnie dziwi. Przez głowę przechodzi mi wiele myśli i widzę, że chyba dziewczyna chce mi zadać następne pytanie, ale przerywam jej przed czasem.
- To wiesz gdzie mieszka? - zero podejrzeń z jej strony sprawia, że mogę poczuć się pewniej. Kiwa głową i uśmiecha się szeroko, tyle że tym razem za takim uśmiechem czai się coś jeszcze.
- Mogę cię zaprowadzić. Nasze mieszkanie jest całkiem niedaleko - może gdybym nie czuł delikatnej niechęci, to zaproponowałbym jej podwiezienie. Nikt nigdy nie powiedział, że jestem uprzejmy. I ja sam nigdy taki nie byłem. Przesadna słodkość.
Patrzę w kierunku kas i z powrotem na dziewczynę.
- Jak się nazywasz?
- Lily Blue - wyciąga do mnie rękę, na którą spuszczam wzrok. Pomimo tego, że kosztem tej dziewczyny chcę dowiedzieć się gdzie mieszka jej współlokatorka, to nie zamierzam robić wyjątków ze wszystkim. Nie odwzajemniam gestu.
- Jeśli możesz, to byłbym ci wdzięczny - cofa rękę, ale nie widzę mocnej urazy na jej twarzy tak, jak u większości osób.
Spodziewałem się, że dziewczyna należy do tych osób, które jednak za jedyną ciekawą formę spędzania czasu z drugą osobą, to rozmowa, ale nie wiedziałem, że można z siebie w ciągu jednej chwili wydusić tyle słów. I nawet nie przeszkadza mi cecha bycia gadatliwym, ale próba ustalenia wszystkich informacji naraz. Zbywam się jej tak samo, jak zbywałem się wszystkich, ale niejako też jest moją przepustką dalej. Gdy wchodzimy do kamienicy, która wygląda jak wyjęta prosto z amerykańskich filmów, nadal mówi. Dopiero, gdy staje przy drzwiach, nastaje cisza.

Adaline?

+40PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz