27 sie 2018

Od Nivana cd Antoniego

Uśmiechnąłem się, słysząc sapnięcie. Charakterystyczne, znaczące tyle, co „zaraz wypowiem się na ten temat, daj mi tylko uspokoić oddech i myśli”. Czekam, Adam, mamy cały dzień. Już teraz się nie spieszę. Nigdzie.
— Wiem.
Krótka, a jakże trafna i poprawna odpowiedź. Może nieco stłamszona przez z pewnością zaciśnięte gardło, co dało się usłyszeć i poczuć. Strzepnąłem popiół. W sumie został już prawie pet, ale nie miałem jakoś serca go wyrzucać.
Poczucie, że jego dłonie znajdują się w moich włosach, jak i gdzieś na plecach, między łopatkami, przyprawiało mnie błogie uczucie bezpieczeństwa, którego od dawna mi brakowało. Czasami czułem się jak uzurpator w tych kwestiach.
— Byłem zły, Nivan — zaczął z rozedrganym oddechem, a ja wlepiłem w niego uważne spojrzenie, bo trzeba było zacząć słuchać. Szczególnie teraz, gdy rozgrywało się być albo nie być naszej marnej relacji. — Dalej jestem, ale po prostu nie chcę... kurwa, nie chcę znowu zostać z marnym świstkiem papieru z oskarżeniami, nie chcę zostać po raz kolejny sam na te kilka lat, nie chcę znowu próbować w jakikolwiek sposób zszywać ran, których po prostu nie zszyję, bo jestem w tym wszystkim beznadziejny — rzucił rozgoryczony, jęknął, chowając głowę w moim ramieniu, na który to gest delikatnie się uśmiechnąłem, bo jakoś lubiłem to wydanie Watsona. — Oakley, chcę żebyś został. Żebyś nie uciekał, żebyś nie zostawiał mnie bez niczego lub z kłamstwami, żebyśmy po prostu spędzili ze sobą chwilę czasu w pieprzonym świętym spokoju, bez pośpiechu, żebyśmy spróbowali i, kurwa, tyle. I muszę oddać ci twoją paczkę papierosów, bo dalej ją mam i zalega u mnie w drugiej szufladzie mojej szafki nocnej. Obok liściku.
Może pociągnął mnie za włosy nieco za mocno, ale chyba w takiej sytuacji gotów byłem mu to wybaczyć. Szczególnie że kulił się jak dziecko, potrzebujące opieki i ochrony przed całym złem tego świata.
— Obiecuję, że wszystko ci powiem. Po prostu daj mi szansę i trochę czasu.
Zerknąłem na papierosa, którego za chwilę zrzuciłem na ziemię i przygniotłem butem. A później mogłem już całkiem do niego przylgnąć, wciągając ręce na jego ramiona i zaplatając je w okolicach karku. Policzek przy policzku, skroń przy skroni, wciągając ulubiony zapach należący do drugiej osoby.
— Jesteś nienormalny, że to trzymasz — skwitowałem, łaskocząc palcami linię włosów na karku mężczyzny. Lampiłem się przy okazji przez okno kawiarni, na ludzi, którzy z kolei lampili się na nas, bo musiała z tego wyjść ładna scenka, godna hiszpańskiej telenoweli. — Jeśli mam być szczery, to liczyłem, że to wszystko wypalisz i spalisz, razem z mostami — dodałem nieco ciszej, może nieco wstydząc się nadziei, które wtedy żywiłem. — Zresztą, nie chcę jej — dodałem, przymykając oczy i starając się mocniej wtopić w jego ciało, o ile w ogóle się dało.
Pozwoliłem sobie nawet delikatnie przycisnąć usta do małżowiny jego ucha, bo nie wiem, czy można było nazwać to pocałunkiem, przecież za chwilę odskoczyłem ze śmiechem, łypiąc na niego rozbawionym spojrzeniem.
— Wciąż masz cholernie zimne uszy — rzuciłem zdecydowanie radośniejszym tonem, odsuwając się dosłownie odrobinkę, byle zabrać ręce z jego ramion i złapać chłodną część ciała w dłonie, licząc na to, że trochę je ogrzeję, a i może sam nieco się schłodzę. — Wróć, dla mnie wszystko jest cholernie zimne — parsknąłem, delikatnie ciągnąc go w dół i ponownie opierając jego głowę na moim ramieniu. — A wracając, i na poważnie... Nie, to nie rozmowy na to miejsce i tę sytuację, czemu my tak właściwie dalej tu sterczymy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz