28 kwi 2019

Od Althei C.D Billy Joe

Czy nadążałam w ogóle za pędzącymi naprzód wydarzeniami? Przesadą by było, gdybym powiedziała, że tak. Każde posunięcie Billy'ego skutkowało coraz większymi sprzecznościami w mojej głowie. Byłam na niego zła, że właśnie porządził się i sam zadecydował, co będzie dla mnie najlepsze, ale równocześnie może poczułam wdzięczność, której nie umiałam jeszcze przyznać.
Jedno wiedziałam. W mojej głowie natychmiastowo rozbudził się świeży, nieznośny ból, napędzany natłokiem niezgodnych myśli. Sama już zgubiłam się w tym, jak zamierzam potraktować działania, jakie podjął Billy, i choć była to już przeszłość, to dalej nie potrafiłam wyobrazić sobie, że zdarzyło się to w tak krótkim czasie. Przeze mnie, bo rozkręciłam tą całą spiralę.
Teraz siedziałam przed piosenkarzem w (na oko) zwyczajnej restauracji, nie kryjąc lekkiego zdezorientowania.
- Doceniam starania. — W końcu moje spojrzenie padło na niego, po tym jak zbadało gromadzące się na stoliku jedzenie.
Jego wyraz twarzy był bliski pytaniu „coś nie tak?”, jednak potrzymałam go chwilę w niepewności, chociażby z tego względu, że nie wiedziałam, co powiedzieć. To było miłe. Naprawdę miłe. Ale taka liczba zmian na raz sprawiła, że w mojej głowie tworzył się coraz większy chaos. Chaos zupełnie nie do ogarnięcia, który podświadomie każe mi wracać do starych zwyczajów pracowania w barze, przy boku poprzedniego szefa. I choć teraz wszystko mogło być lepsze, to chciałam się wycofać jak najszybciej, póki odejście Harry'ego nie wydaje się jakimś pięknym snem.
- Wiesz, że w barze trzymał mnie tylko szef? — kontynuowałam przygaszonym głosem. — Teraz, kiedy go nie ma, mam poczucie, że mogę więcej. Że mogę w końcu się wycofać i nie patrzeć więcej na te cholerne ściany, pamiętając, co się w nich działo. W każdym razie miłego zarządzania tym okrutnym miejscem.
Moliere chyba sam nie wiedział, jaką reakcję dobrać. Zdążył chwycić za swoją szklankę z wodą, upił łyka i dopiero przemówił.
- Dla mnie najważniejsze jest to, że ten sukinsyn jest tam, gdzie jego miejsce. I że jesteś bezpieczna.
- Billy, co ty mu zrobiłeś? — Rzuciłam mu niepewne spojrzenie.
- Dostał to, na co zasłużył. Spokojnie, żyje. — Westchnął jedynie. — Jest tylko trochę brzydszy. — Uśmiech sugerował, że w ogóle nie żałuje swoich postępowań. 
- Nie wiem co myśleć... — odparłam zgodnie ze swoim wnętrzem. 
Halo, Althea, przecież twój koszmar właśnie się skończył.
- Nie myśl, powinnaś coś zjeść. — Rzucił spojrzeniem na mój talerz, który przed chwilą przyniósł kelner. Mężczyzna skinął głową, ja zrobiłam w odpowiedzi to samo i wzięłam się za konsumowanie. Smak dobrego, darmowego jedzenia to to, czego potrzebowałam, byleby na moment odciągnąć się od wszystkich problemów. 
- Ty też powinieneś zjeść. Przytyć też. — Mój wzrok padł na Billy'ego, który w telefonie załatwiał pewnie mnóstwo spraw związanych z zarządzaniem tym cholernym barem. Miałam wątpliwości, czy on w ogóle cokolwiek wiedział o interesach handlowych, bo do tej pory wszystko przecież było na głowie menadżera. 
- Chcesz mnie utuczyć? 
- Mam raczej na myśli to, że strasznie schudłeś, od kiedy bierzesz leki i ledwo co jesz. — Starałam się, by mój ton nie brzmiał zbyt smutno. Grzebałam widelcem w jedzeniu, czekając na odpowiedź, jednak nie miała ona w sobie za grosz zapału.
- Jest lepiej, Alth. — Uśmiechnął się do mnie subtelnie.
- Szkoda, bo mogłabym pomóc ci dojść do poprzedniego stanu. — W moich oczach przemknął znaczący błysk, który wywołał lekki niepokój Billy'ego. Jego wzrok wręcz pytał o to, co mam na myśli. — Cóż, może jeszcze tego o mnie nie wiesz, ale chcę się dostać na studia sportowe. A teraz, kiedy mogę swobodnie odejść z baru, to już możliwe. Daj mi sobie pomóc, a będę miała dobrą opinię. Oboje pociągniemy z tego korzyści. — Pierwszy raz od jakiegoś czasu moja twarz rozbłysła w szczerym uśmiechu. — Co ty na to?
- To znaczy zero pizzy? — Uniósł jedną brew do góry.
- Zero pizzy. — Skinęłam głową w twierdzeniu. — Przynajmniej przez jakiś czas.
Ułożenie sobie życia? Studia? Piękny scenariusz.
W końcu możliwy do zrealizowania.

Billy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz