15 kwi 2019

Od Pelagoniji do Lawrence'a

Vladimir łypał na mnie złym okiem znad czarnej kawy, więc odwdzięczałam się mu tylko uśmiechami znad filiżanki herbaty, w duchu wyklinając siebie sprzed kilku wieczorów. Nadal odczuwałam skutki całej nocy momentu słabości, dlatego oficjalnie postanowiłam nigdy więcej nie pić czegoś mocniejszego niż moja kochana herbatka [to nie tak, że Vladdy się na mnie wydarł, postawił mi zakaz i zagroził, że żyły sobie podetnie, „jeżeli znowu odpierdolę coś głupiego"]. I pewnie toczylibyśmy tą cichą potyczkę dalej, gdyby Igor nie zwrócił mojej uwagi na parę klientów w herbaciarni.
— Może powinniśmy coś zrobić? — spytał zaniepokojony student, zagryzając wargę z podenerwowania. Spojrzałam na obiekty jego zainteresowania i zaczęłam się przysłuchiwać trochę zbyt głośnym słowom wypowiadanym przez kobietę. Też się kłócili, ale w inny sposób niż ja i stary Vladimir, zdecydowanie głośniej i trochę bardziej jednostronnie. No i używali [używała] słów, zamiast słać sobie morderczych spojrzeń. Igor wzdrygnął się zaskoczony, gdy klientka nagle wychyliła się w naszą stronę i spytała, czy może coś zamówić. Poklepałam pocieszająco chłopaka po ramieniu.
— Idź wypić herbatę z Vladdym i tak dzisiaj mały ruch jest. Przy okazji powiedz, żeby przestał mordować mnie wzrokiem — powiedziałam, zanim sama podeszłam do rzeczonej pary z notesikiem oraz długopisem w dłoni. Uśmiechnęłam się do nich szeroko, starając się nie zrażać ich nerwową kłótnią, a raczej monologiem damskiej połowy duetu. — Co państwu podać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz