28 kwi 2019

Od Dearden do Juliena

Biorę głęboki oddech i powoli, nieco niepewnie, stukam miarowo w znajome, drewniane drzwi z niewielkim złotym numerem 4 tuż nad okiem judasza. Zauważam, zresztą tak samo jak za każdym razem, gdy odwiedzam to miejsce, że cyfra jest nieco krzywo przyklejona - jej górna część chyli się zbyt mocno ku lewej stronie w stosunku do dolnej i zamiast znajdować się na środku drzwi, jest oddalona od niego o kilka centymetrów. Gdyby było to moje mieszkanie, uporałabym się z tym jeszcze tego samego dnia, w którym podpisałabym umowę najmu lub sprzedaży, jednak zarówno Bram jak i jego współlokator, Nate, zdają się tym zupełnie nie przejmować. Co więcej, ilekroć zwracam im uwagę, wymieniają się porozumiewawczo spojrzeniami, a Nathaniel dodatkowo klepie mnie niedbale po ramieniu ze słowami: 'Beatrice, przestań zachowywać się jak nasza matka. Gdybym chciał słuchać mojej, nie wyprowadzałbym się z domu w chwili ukończenia osiemnastu lat'. I na tym dyskusja się zwykle kończy. Chociaż uwielbiam tego faceta, mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie go w domu. Nie jestem w nastroju do żartów.
Zaraz po tym jak opuściłam dom Juliena, nie mogłam zdecydować, dokąd się udać. Mój własny apartament jest najpewniej właśnie oblegany przez Rose i, co ostatnio było dla mnie wyjątkowo niemiłą rutyną, kilka jej najbliższych przyjaciółek, które, przynajmniej według tego, co udało mi się wyciągnąć od Blue, razem z nią uczęszczały na zajęcia w siłowni znajdującej się w którejś z galerii handlowych w Avenley i zawsze brakowało im czasu na pogaduchy. A akurat idealnie się składa, że nasze mieszkanie nie dość, iż jest spore, to jeszcze przez większość dnia puste. Dlatego też od kilku dni pełni funkcję gniazda dla piszczących młodych kobiet, które podczas przygotowywania zdrowych napojów zamieniają moją piękną kuchnię w istne pobojowisko. W tamtej chwili po prostu nie miałam siły na zbędne marnowanie nie tylko czasu, ale i energii w takim otoczeniu. Jeśli chodzi o Adaline, jak to ona, zapewne zamknie się w pokoju lub wróci do swojej galerii i nie wyściubi z niej nosa dopóki nie dostanie ode mnie smsa z informacją o opuszczeniu apartamentu przez znienawidzony przez nią typ dziewcząt.


Natomiast rodzinna rezydencja od razu przytłoczyłaby mnie swoją przestronnością, pustką i, w razie gdyby ojciec wrócił wcześniej z firmy, najpewniej nową porcją przydziału zadań do wykonania. Dokumenty do wypełnienia, transakcje do zaakceptowania i, co bardzo prawdopodobne, listę telefonów do wykonania.
Z początku byłam bardzo zadowolona faktem, iż Ray'owi zależy na tym, bym czuła się częścią nie tylko rodziny, ale i firmy. Dostałam własne biuro na tym samym piętrze pnącego się ku wiszącemu nad Avenley River niebu wieżowca o prawie całkowicie szklanych, gładkich ścianach, miałam własne obowiązki i niewielki zespół ludzi do zarządzania, który, w związku z nowym przydzielonym mi projektem związanym z odnowieniem szkoły, powiększył się ostatnimi czasu o kolejne kilka osób. I, chociaż uznałam to za bardzo miły gest ze strony ojca, to było za dużo. Jakby specjalnie chciał zrobić na przekór dziadkowi, który podczas ostatniej wizyty dość wyraźnie zalazł mi swoją złośliwością za skórę.To właśnie sprawiło, że podjęłam decyzję od trzymania się z daleka od tamtego miejsca. Nawet kosztem porady od Richarda, któremu zawsze jakimś cudem udawało się mnie zrozumieć i pocieszyć.
Trzecim i zarazem ostatnim miejscem w Avenley, które ma w sobie namiastkę domu jest mieszkanie Brama. Niewielki apartament o raczej skromnym wystroju przez długi czas pełnił funkcję mojej bazy wypadowej do teatru. Mając próby z samego rana, musiałabym zrywać się z łóżka skoro świt i, korzystając z komunikacji miejskiej, jechać na drugi koniec miasta na dwugodzinne przygotowania do sztuki. Jednak, dzięki gościnności chłopaka i jego współlokatora mogłam wstawać o ludzkiej godzinie, by pojawiać się na scenie świeża i wypoczęta. I to właśnie tam decyduję się teraz zatrzymać.
Na nabierający głośności dźwięk kroków osoby zbliżającej się do drzwi, zmuszam się do delikatnego, pogodnego uśmiechu i przygładzam nieco potarganą czuprynę. Wtedy też, gdy zagarniam ostatni niesforny kosmyk za ucho, drzwi otwierają się na oścież, a przede mną wyrasta wysoka jasnowłosa i kojąco znajoma postać. Zaskoczenie wypisane na twarzy Bram, gdy mnie dostrzega, ku mojej ogromnej uldze, szybko ustępuje miejsca nieznacznemu radosnemu grymasowi, w który układają się jego usta. Chłopak pochyla się lekko, by powitać mnie szybkim całusem w policzek, w czym pomagam mu dodatkowo, wspinając się na palce. Ten niewielki wyraz czułości jest wszystkim, czego w tamtej potrzebuję i, chociaż może to nieco głupie i nadające się do książki dla naiwnych nastolatek, przynajmniej częściowo poprawia mi nastrój.
- Beatrice, co za niespodzianka - pospiesznie przesuwa się na bok, by zrobić mi miejsce w przejściu i nieznacznym, serdecznym gestem zaprasza mnie do środa.
Przekraczam więc próg, kierując od razu swoje kroki do przestronnego salonu i, gdy tylko kanapa znajduje się w moim zasięgu, rozkładam się na niej, zajmując prawie całą jej powierzchnię. Buty rzucam gdzieś w kąt i, wzrokiem który można uznać za nieco pochmurny, wpatruję się w czarny ekran ustawionego naprzeciwko telewizora. Nie odrywam go nawet, kiedy sąsiednie miejsce na sofie ugina się pod ciężarem siadającego Brama, a ja czuję na sobie jego badawcze, bardziej ciekawskie aniżeli zaniepokojone spojrzenie. Gdyby chodziło o coś związanego ściślej ze mną, pewnie poczułabym się urażona.
- Wszystko w porządku?
Jeszcze przez chwilę siedzę sztywno, nie odzywając się ani słowem i nie poświęcając chłopakowi żadnej uwagi, jakbym nadal próbowała zebrać nieznośnie kotłujące się w głowie myśli. Zrobiłam to jednak już wtedy, gdy zdecydowałam się tutaj przyjść. Rozpaczliwie potrzebuję obiektywnej porady, ale jednocześnie nie mogę pozwolić, aby Grayson przejrzał mnie na wylot i nie zaczął drążyć tematu.  Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać opinię, która utwierdzi mnie w przekonaniu, że wcale nie postępuję wbrew wszystkim ustanowionym na przestrzeni wieków zasad zdrowego rozsądku. Nawet jeśli mój instynkt samozachowawczy, gdyby przyjął postać cielesną, najpewniej stłukłby mnie na kwaśne jabłko w wyrazie głośnego protestu przeciwko moim działaniom.
Zaczynam mówić, rzeczowo, spokojnie, omijając zwinnie szczegóły i nadając całemu opisywanemu problemowi hipotetyczną formę i przedstawiając to w podobny sposób, w jaki profesorowie na uczelni prezentują nam różne modele zachowań. Nie ma słowa o żadnym porwaniu, nie ma słowa o firmie. Jest za to para znajomych, którzy mają odmienne zdanie w kwestii rozwiązania problemu i, gdy mój język wyprzedza planujący starannie każde słowo mózg, Conner. Mój młodszy brat od zawsze jest osobą, którą przyciąga do siebie kłopoty niczym ogromny, wyjątkowo silny magnes. Wytaczam więc tę broń na wypadek, gdyby Bram zrobił się zbyt podejrzliwy.
- Podejrzewam, że jeśli Conner jest jedną z tych postaci, to drugą jesteś ty? - pyta, gdy kończę wypowiedź. Wzruszam jedynie ramionami, co, według moich oczekiwań, przyjmuje jako potwierdzenie. - Zawsze byłaś wyjątkowo uparta, Beatrice. I, jeśli uważasz, że masz rację, powinnaś trzymać się swojego stanowiska. Przynajmniej dopóki nie jesteś pewna czy dobrze robisz. Zawsze możesz przecież zmienić zdanie, nawet jeśli trudno ci to później przyznać przed innymi, bo lubisz mieć rację.
Spoglądam na niego, tylko po części udając oburzenie, wyraźnie widoczne nie tylko na mojej twarzy, ale i spojrzeniu.
- To nieprawda - rzucam, chociaż cichy, irytujący głosik z tyłu głowy podpowiada mi, że Bram ma w tej kwestii całkowitą rację. To tylko jeszcze bardziej działa mi na nerwy. Po chwili niezręcznego milczenia, odzywam się ponownie. - Muszę wziąć prysznic.
Odkąd tylko sięgam pamięcią, woda miała na mnie wyjątkowo kojący wpływ. Znaczna większość ludzi woli wziąć drzemkę lub zawinąć się w koc na kanapie, by obejrzeć serial albo przeczytać książkę. Ja za to, kiedy źle się czuję, wolę napełnić do pełna wannę i zanurzyć się po szyję w ciepłej cieczy. Dlatego też po upływie około pół godziny wychodzę z łazienki dużo bardziej zrelaksowana oraz przyjemnie odświeżona. I z podjętą decyzją. Zmieniam ubrania na jeden z zestawów, który podczas którejś z wizyt zostawiłam w mieszkaniu i zwracam się do Brama, który od mojego wyjścia nie ruszył się z kanapy. Jedyną różnicę stanowi jego pozycja, wcześniej siedział, a teraz opiera policzek na jednym z podłokietników. Podnosi się na mój widok, ale, kiedy wykonuję dłonią ruch sugerujący, że niepotrzebnie to robi, zastyga w pół ruchu.
- Będę się zbierać.
Chłopak rzuca mi przeciągłe, badawcze spojrzenie, jakby czekając na wyjaśnienie. Nie jestem pewna czy liczył na to, że zostanę u niego na noc czy po prostu nagle zaczął nabierać podejrzeń, co do moich wcześniejszych słów. Może to trochę samolubne, ale mam nadzieję, że to pierwsze.
- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w związku z projektem. Było trochę niedociągnięć w zestawieniach finansowych i muszę jeszcze raz wszystko sprawdzić - dodaję z krzywym uśmiechem na ustach. Odwracam się w stronę wyjścia, jednak kiedy już mam zamiar otworzyć drzwi, zatrzymuje mnie głos Graysona:
- Podwiozę cię.
O nie. O nie, nie i jeszcze raz nie, pomyślałam.
Ale jest już za późno, bo Bram szybkim ruchem zgarnia z zawieszonego na ścianie pudełka na klucze i zarzuca na ramiona kurtkę. Zanim się obejrzę siedzimy oboje w jego sportowym samochodzie i wtedy właśnie pada pytanie, którego tak bardzo się obawiałam.
- Dokąd wracasz? Rezydencja, biuro czy mieszkanie?
Dlaczego? Wiem bowiem dokładnie, że odpowiedź na nie nie spodoba mu się nawet w najmniejszym stopniu. Nie mogę go jednak za to winić. Gdyby nie zaproponował mi pomocy, zapewne  udałoby mi się uniknąć zbędnego denerwowania go i, ewentualnie, powiedziała mu o tym dopiero po fakcie.
Przegryzam wargę i odwracam twarz w stronę okna pasażera, jakby usiłując za wszelką cenę uniknąć konieczności zareagowania w jakikolwiek sposób. Przeciągam chwilę milczenia tak długo aż zniecierpliwiony chłopak powtarza swoje pytanie. Wzdycham ciężko.
- Do domu Juliena Callière.
Dzięki Bogu, że jeszcze nie ruszył z miejsca, bo gdyby to zrobił, jazda skończyłaby się ostrym, bolesnym hamowaniem.
- Przepraszam, co?
Zerkam szybko w bok, by dostrzec zaciśnięte na kierownicy dłonie. Momentalnie moja twarz zmienia swój wyraz z zakłopotanego na przepraszający. Doskonale zdaję sobie sprawę, że od ich ostatniego spotkania Bram żywił do naszej współpracy mieszane uczucia, a sam fakt, że późnym wieczorem wracam do domu Juliena może go zirytować, jednak nie mam ani czasu, ani zresztą możliwości, aby sensownie wytłumaczyć mu po jaką cholerę się tam znowu pakuję.
Chociaż lepiej będzie nie wspominać mu o poprzednich trzech wizytach w wyjątkowo krótkim odstępie czasowym.
- Reprezentuje firmę swojego ojca, Bram. Jesteśmy związani, dopóki nie skończą się prace nad projektem i potrzebuję zatwierdzenia z jego strony w każdej, nawet najgłupszej kwestii. Wiem, że ci się to nie podoba, ale, możesz mi wierzyć, ja również tylko czekam na zakończenie całego procesu odbudowy. A im szybciej wszystko załatwię, tym szybciej będę miała wolne.
Te słowa zdają się do niego trafiać, bo, po jeszcze jednej niezręcznej chwili milczenia, chłopak odpala samochód i rusza z zajmowanego przez jego pojazd miejsca parkingowego. Szybko jednak daje mi do zrozumienia, że robi to tylko dlatego, że sam zaproponował transport, a nie jest osobą, która nie wywiązuje się z umowy. Jak dla mnie to lekka przesada, ale nie narzekam, mogąc przebyć drogę w wyjątkowo wygodnych warunkach. Przez całą drogę żadne z nas nie wypowiada ani słowa, nie licząc oczywiście wskazówek dotyczących dojazdu do wskazanego przeze mnie miejsca. Nie decyduję się na próbę nawiązania rozmowy, choćby nawet na jakiś głupi temat, który przerwałby tę ciężką ciszę tym bardziej, iż Bram sprawia wrażenie, jakby wcale nie zależało mu na konwersacji. Chociaż, kiedy wychodzę z samochodu, jakiejś cząstce mnie zależy, by przestał zachowywać się jak dzieciak i zapewnił, że mi ufa. To się jednak nie dzieje, więc, opatulona ciasno płaszczem, ruszam żwawym krokiem ku frontowym drzwiom domu Juliena.
Tym razem zatrzymuję się, żeby zapukać. Kiedy odgłosom trzech krótkich uderzeń odpowiada cisza, stukam jeszcze raz, ale tym razem mocniej i dłużej. Po jakiejś minucie, już dość zniecierpliwiona, naciskam klamkę i wchodzę do środka tylko po to, by zauważyć, że nikogo w środku nie ma. I chociaż moim nawoływaniom odpowiada jedynie cisza, dla pewności sprawdzam jeszcze dokładnie wszystkie pomieszczenia. Jedynym dźwiękiem rozchodzących się pomiędzy ścianami jest miarowe szuranie podeszew moich butów, jednak nawet i ono ustaje, gdy przystaję w kuchni, a następnie opieram się o ustawione w rzędzie szafki. Fakt, iż znajduję się w środku sama, pomaga mi skupić się oraz zastanowić nad tym, jak wytłumaczę swoją obecność i przedstawię własne stanowisko w sprawie Auburn. Nawet jeśli z każdą upływającą chwilą rośnie moja ochota na opuszczenie budynku i spędzeniu czasu z dala od całego tego bałaganu, nie jestem osobą, która lubi zmieniać raz wyraźnie określone zdanie. Cały swój upór tłumaczę sobie również tym, że nie potrzebuję kolejnego skandalu prasowego w swoim życiu szczególnie, kiedy projekt związany z odbudową szkoły ma, chociaż nieznacznie, poprawić wizerunek mojej rodziny i posiadanej przez ojca firmy. A, przynajmniej mi się wydaje, gdyby coś teraz poszło nie tak, cała sprawa Callièrów dosięgłaby renowacji, a później i nas. Chociaż nawet moja obecność nie daje mi pewności, czy to wszystko zakończy się szczęśliwie. 
Z natłoku myśli wyrywają mnie czyjeś kroki, na których dźwięk podnoszę głowę oraz prostuję plecy, by sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej. A przynajmniej na zewnątrz, bowiem czuję jak chwilami moje wnętrze z nerwów związuje się w ciasny supełek. Spoglądam na Juliena z determinacją, starając się, by wszelkie mogące mnie zdradzić obawy, były dobrze ukryte za warstwą spokoju i uporu. 
- Co tu robisz? - nieprzyjemny ton zbiłby mnie z pantałyku, gdybym nie spodziewała się możliwości  jego pojawienia. A to chyba jedna z najbardziej logicznych do pojawienia się i przewidzenia reakcja. Rozchylam więc usta, chcąc odpowiedzieć na zadane pytanie, ale chłopak zwyczajnie odwraca się ode mnie i zaczyna czegoś szukać, jakby jednak zmienił zdanie i nie chciał znać powodu mojej wizyty. 
Zmuszam się jednak do podjęcia wcześniej porzuconych słów. 
- Wiem, że mnie tu nie chcesz, Julien, ale nie mogę po prostu pozwolić ci samemu rzucić się w, sama nie wiem jak to określić, kupę łajna, w której się znalazłeś. Szczególnie, że działasz pod wpływem emocji, więc moja bardziej obiektywna opinia mogłaby ci pomóc, a... - moje spojrzenie wędruje na blat stołu przy którym wcześniej stanął chłopak i na widok broni oddech zamiera mi w piersi, a głos odmawia posłuszeństwa. Po prostu stoję, wpatrując się w rosnącym niedowierzaniem na leżący na blacie przedmiot. Zaskoczenie wypiera falę złości, która przetacza się przez moją głowę, więc względnie opanowana podchodzę do tamtego miejsca i podnoszę pistolet. Sprawdzam uprzednio czy jest zabezpieczony, po czym jeszcze przez moment się w niego wpatruję. Odkładam go w tej samej chwili, gdy przypominam sobie o śladach, jakie mogą zostawić moje dłonie. Tylko tego by brakowało. - Cholera jasna, Julien. Posłuchaj, nie możesz iść tam ze spluwą. Zabiją cię bez chwili namysłu.
Nie mogę znaleźć słów, więc zaciskam usta w wąską kreskę i wbijam twarde spojrzenie we właśnie sączącego wodę ze szklanki chłopaka. Przez chwilę mam wrażenie, że uzyskam od niego chociaż częściowo zadowalającą odpowiedź, ale po krótkim skrzyżowaniu ze mną wzroku, Callière wzrusza obojętnie ramionami.
No dalej, popędzam go w myślach, jakby to miało w jakiś sposób pomóc mi w uzyskaniu informacji. Nerwowo mnę między palcami miękki materiał swoich spodni w kolorze ochry.
- To nie twoja sprawa, Dearden. To nigdy nie była twoja sprawa, ale oczywiście musisz się wtrącać - chcę zareagować, ale on kontynuuje. - Nie powinnaś była tutaj wracać, co dałem ci wyraźnie do zrozumienia. 
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Znalazłem sposób, aby poradzić sobie z porywaczami i nie licz na nic więcej, bo to jest wszystko, czego się ode mnie dowiesz - oznajmia krótko. Ani trochę nie zaspokaja to mojej ciekawości. Podchodzę więc do Juliena i chwytam go delikatnie za górną część ręki, ale stanowczo, gestem tym prosząc go, by przynajmniej na mnie spojrzał. Kiedy to się nie dzieje, staję przed nim i do tego zmuszam. Czuję się nieco niezręcznie, wpatrując w jego niebiesko-zielone oczy, więc dopiero po chwili potrafię ubrać swoje myśli w słowa.
- Posłuchaj. Rozumiem, dlaczego chcesz zająć się wszystkim samodzielnie, ale proszę cię, żebyś pozwolił sobie pomóc. Nie będę się wtrącać w twoje decyzje, ale nie pozwolę ci robić tego czegoś, co planujesz, samemu. Chociaż nadal uważam broń za najgorszy z możliwych wyborów.
Strąca moją dłoń ze swojego ramienia.
- Nie ma mowy. 
- Nie zamierzam odpuścić, Julien. Możesz próbować mnie zbyć, ale nie licz, że tym razem znowu uda ci się zmusić mnie do wyjścia. 
Staram się brzmieć stanowczo, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że mój głos drży nieznacznie, kiedy kończę wypowiedź. Intuicja podpowiada mi, że pakuję się w coś, delikatnie to ujmując, nieprzyjemnego, ale z drugiej strony czuję, że nie mogę zostawić ani Juliena, ani nawet Auburn, której przecież w ogóle nie znam.  
Przyglądam się ukradkiem chłopakowi, który zdaje się walczyć z chęcią zaoponowania. Uznaje chyba jednak, że każda kolejna próba skłonienia mnie do zmiany stanowiska w tej sprawie upewniłaby mnie w tym, że słusznie usiłuję nie zostawiać go samego. 
- Masz słuchać, co do ciebie mówię, rozumiesz? Żadnych dyskusji. Każę ci wracać, wracasz. Każę ci zostać, zostajesz. I za żadne skarby, nie próbujesz pomagać na własną rękę, nie dyskutując na ten temat ze mną - spogląda na mnie z determinacją.  Zmuszam się, by skinąć apatycznie głową. 
I na tym nasza rozmowa się kończy.
Po upływie czasu, który spędzam na kanapie, usiłując zająć się czymś sensownym, Julien oznajmia mi, że pora jechać. Niezdarnie oraz z widocznym pośpiechem podnoszę się z sofy, zarzucam na ramiona płaszcz i wychodzę z domu tuż za nim, wciskając lekko drżące dłonie do kieszeni okrycia. W samochodzie jest ciepło, jednak mimo to przez całą drogę nie mogę pozbyć się wrażenia, że marznę. Jest mi wstyd, że tak na to wszystko reaguję. Powinnam być pełnym opanowania głosem rozsądku, a tymczasem przegryzam wargę i próbuję ukryć przed Julienem drżenie rąk. Chociaż, kiedy zauważam z jakim uporem wpatruje się w drogę, wątpię, by zauważył oznaki mojego zdenerwowania. 
W końcu, po wypełnionej ciężkim milczeniem jeździe, Julien zwalnia, a następnie zatrzymuje pojazd na opuszczonym placu znajdującym się przed kilkoma rzędami starych, budowanych z cegły garaży. Chłopak sięga po ukrytą wcześniej w schowku broń, a ja, wyczuwając w tym swoją szansę, łapię go za przedramię. 
- Wiem, że obiecałam. Ale naprawdę nie potrafię tak po prostu odpuścić. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby ci się ukryć przed nimi fakt, że posiadasz broń, to co później? Zastrzeliłbyś ich? Wszystkich? Zabiliby cię na miejscu. Jestem pewna, że nie zdążyłbyś nawet pociągnąć za spust, a wtedy nie byłoby nikogo, kto pomógłby Auburn. Jeśli nie obchodzi cię to, co się stanie z tobą, pomyśl o siostrze - poluźniam uścisk, a Julien powoli cofa rękę, jakby niepewny, co powinien zrobić dalej. - Nawet gdyby jakimś cudem udałoby wam się wydostać, kimś stałbyś się w oczach siostry? Byłbyś mordercą, Julien. W niczym nie byłbyś lepszy od tych ludzi, którzy teraz przetrzymują niewinną dziewczynkę.
Przyglądam się z uwagą jego profilowi. Drżącej szczęce, zmarszczonemu czołu i skupionym na wpatrywaniu się w środek kierownicy oczom. Ubrane w czarne ubrania ciało jest zarazem spięte, jak i sprawia wrażenie zbyt zmęczonego, by trzymać się prosto. 
Nagle chłopak otrząsa się z zamyślenia, unosi spojrzenie i spogląda na mnie po raz ostatni, zanim wychodzi z samochodu. Tuż przed tym rzuca jeszcze:
- Jeśli za dwadzieścia minut nie wrócę tutaj z Auburn, wsiadaj za kierownicę i wracaj do domu. Gdyby coś ci groziło, wyciągasz pistolet, odbezpieczasz go, celujesz i strzelasz, wiesz jak to zrobić?
Kiwam szybko głową w odpowiedzi, dodając jeszcze na zakończenie:
- Uważaj na siebie, dobra?
Doskonale wiem, że chłopak nie może zapewnić mnie o swoim szczęśliwym powrocie z siostrą, ale liczę chociaż na to, iż potwierdzi, że postara się działać ostrożnie. Nie otrzymuję odpowiedzi, bowiem Julien zamyka z trzaśnięciem drzwi i rusza w tylko sobie znanym kierunku. Wtedy też kulę się na przednim siedzeniu, opierając podeszwy butów o przód deski rozdzielczej i włączam radio. Mam nadzieję, że cicha melodia puszczona na którejś z popularnych stacji pomoże mi ze stresem., ale wesołe dźwięki jedynie zwiększają mój i tak ogromny stres, dlatego wkrótce znowu siedzę w martwej ciszy. 
Przerywa ją jedynie głośny rytm wybijany przez moje serce.
Raz, dwa, trzy.
Raz dwa trzy
Razdwatrzy
I tak coraz szybciej.
I głośniej.
Julien?

+30 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz