19 kwi 2019

Od Victorii cd. Nivana

To nie był dobry pomysł. Po co się chować, skoro i tak nas znajdą, wsadzą do paki na więcej niż mielibyśmy narzucone wcześniej i zakażą zapłacenia kaucji. Nie chciałam więcej problemów z policją. I można powiedzieć, że wina była po stronę Gareda, bo to nie mi zachciało się wyjaśniać z Nivanem sprawy w sposób bójki. Miałam ochotę zatłuc tego debila na miejscu, ale przecież dostanę dwadzieścia pięć lub dożywocie, a na to nie mam jeszcze nerwów. I pytanie - poddać się i dostać mniejszy wyrok, czy spierdalać jeszcze dalej i może uda się uniknąć w ogóle kary? Wątpię, aby ten drugi pomysł wypalił. Mój biegający wzrok wreszcie zatrzymał się na Nivanie, dla którego to było już chyba za dużo. Palił cały czas i rozmawiał z kimś przez telefon. Moje ślepia znowu powędrowały na Gareda, który stał jak przyklejony do ściany budynku i szybko, głośno oddychał.
- To Twoja wina... - powiedziałam wreszcie - Gdyby nie Twoje głupie pomysły nie mielibyśmy żadnych problemów! - wykrzyczałam.
- Uspokój się. Usłyszą Cię i wezwą gliny. - syknął mężczyzna.
- I ty masz czelność mnie jeszcze uciszać?! Nie... Mam dość. - wyciągnęłam widniejącą w mojej, a w zasadzie to w kieszeni policjantki, broń. Zabezpieczona, ale na szczęście moje umiejętności pozwalały na jej odbezpieczenie. Gared zamilkł zupełnie. Stał jak słup, nie miał zamiaru ani drgnąć. Nie zwracałam już uwagi na Nivana, który chyba, znudzony całą sytuacją, poszedł do mieszkania. Aczkolwiek nie wiem. I słyszałam policyjne syreny. Dźwięk, którego nienawidziłam, który denerwował mnie bardzo. Tak, że brałam tabletki na uspokojenie słysząc ten cholerny hałas. Stałam na przeciwko Dirge i celowałam tuż w jego głowę. Zastanawiam się tylko, dlaczego? Emocje. Może i to ich wina. Chociaż widziałam to jego przerażone oczy, błagające o litość. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Rzuć broń! - i zaraz ten krzyk, który nie podziałał na początku. Później jednak sprawił, że opadłam z sił. I jeszcze bardziej sprawił Nivan, który niespodziewanie podszedł. A kiedy przestraszona, przeniosłam rewolwer w jego stronę czułam, jak już mam dosyć. Już chciałam to rzucić. Już chciałam się poddać, kiedy usłyszałam celny, szybki strzał, który powalił mnie szybko na kolana. Zdążyłam powiedzieć do nich obydwóch tylko ciche ,,Przepraszam...'', złapać się za prawe płuco i upaść na ziemię. Nie mieli w zamyśle mnie zabić. To byłoby za łatwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz