11 kwi 2019

Od Althei C.D Bellami

     Cisza trwała zbyt długo. Pustka zresztą też. Ciemność zdawała mi się być nieprzenikniona, a powolne kapanie kropli z sufitu na posadzkę było dźwiękiem kompletnie nie do zniesienia. Minuty, godziny, może dni. Mała, wisząca lampka świeciła się tylko przez minutę, kiedy drewniane drzwi otwierały się, wpuszczając do środka jeszcze większy chłód. Niemrawy wzrok dostrzegał wówczas niewyraźne prześwity rzeczywistości, czarną sylwetkę stawiającą talerz z jedzeniem, który lądował w moim wyczerpanym żołądku zupełnie po ciemku. Ale dawali czasem tylko jedną szklankę wody i ogołacali z nadziei, że nadejdzie coś więcej. 
     W głowie rosło zagubienie. Świadomość porzucenia. Przestawałam nawet liczyć na to, że jakakolwiek przyjazna twarz zawita do tego miejsca opuszczonego przez Boga. Nadal myślałam intensywnie o siostrze, która teraz została sama — chyba jedynie ta myśl odpędzała mnie od popadnięcia w totalne szaleństwo spowodowane brakiem jedzenia, samotnością i pustką. W końcu, choć nie wiedziałam dokładnie, który dzień musiał minąć ani godzina upłynąć, drzwi rozchyliły się znacznie agresywniej niż zazwyczaj. Na suficie rozbłysła ta jedna, osamotniona żarówka, kując mnie niebywale w oczy swoim blaskiem. 
     Kiedy otworzyłam usta i próbowałam wydrzeć z gardła jakiekolwiek słowo, na drodze stanęła mi wielka susza. Najpierw nastało ciche chrypienie, potem poczułam, jakby jedna strona gardła najzwyczajniej w świecie oddzielała się od swojej powierzchni. Bolało jak cholera. Piekliło się i nie zamierzało szybko przestać.
     - Dlaczego to robicie?
     Liczyłam na odpowiedź. 
     Rosły facet tylko stanął przede mną i kopnął w jedyny talerz, który po spotkaniu z butem trafił w ścianę z głośnym hukiem. Odruchowo skuliłam ciało, unosząc jedynie głowę ku górze, by ostatkiem sił spojrzeć na swojego oprawcę.

     - Powiedz mi — zabrzmiałam ostrzej. — Powiedz, nie chcę tu być. W ogóle nie chcę. 
     Wypuść mnie.
     - Zamknij jadaczkę, inaczej skończysz tak samo, jak ten talerz. 
     Ukucnął w końcu i pokazał mi pokaźnych rozmiarów scyzoryk, w którym dostrzegłam swoje odbicie. Okropna, zniszczona twarz, usmolona i poraniona. Krew zastygła przy kąciku ust, a strużka czerwonej substancji spływająca z brwi zatrzymała się tuż przy oku, jakby płynęła jeszcze całkiem niedawno. 
     - Czego chcesz? — Powstrzymałam nagłą chęć splunięcia na jego plugawą twarz. 
     Odgarnął mi włosy z twarzy ostrzem, na co zadrżałam, choć byłam pewna, że był to skutek niskiej temperatury. Przesiąkałam już nią.
     - Ty nie jesteś nam na nic potrzebna. Trzymają cię, bo mają cię za zakładniczkę — odparł zimno.
     - Zakładniczkę? — Dokładałam wszelkich starań, by mój głos nie brzmiał zbyt arogancko.
     - Tchórzliwy pies Salvadore. Przez niego tu jesteś — wyjawił, włączając cały mój układ nerwowy z powrotem. Uaktywnił się gniew. Złość. Niezrozumienie. — Zostawił cię na lodzie, bo ma głęboko w dupie to, że ktoś cierpi za niego. Miałaś go za dobrego koleżkę? 
     Nie odpowiedziałam. 
     Ani też nie wyrażałam nadziei na to, że Salvadore zamierza się pojawić.
     On to on.
     - A może się zabawialiście? 
     - Zamknij się. Nie mogę cię słuchać, a co dopiero na ciebie patrzeć. — Odwróciłam głowę i przycisnęłam się do ściany. 
     - Ostro — skwitował krótko, podążając po niedużym pomieszczeniu. Zdawało się, że ściany z każdym momentem zaczynają przysuwać się do siebie. Straszne uczucie. — Neil nie wie, co z tobą zrobić, to może chociaż do jednej rzeczy się przydasz. 
     - Nawet się do mnie nie zbliżaj — rzuciłam, ale bez emocji. Siły spełzały ze mnie, a ich ostatki przestały być odczuwalne.
     - Twoje zdanie nic tu nie znaczy.
     Powtórzyłam słowa, ale z większym uporem, choć i to były słowa niczym puszczone na wiatr. Do całkiem otumanionego umysłu zaczęło dochodzić więcej bodźców, zwłaszcza kiedy złapał mnie za nogę, pociągnął przez posadzkę. Kolejne słowa zwiastujące upadek mojej moralności były niczym uderzenia w twarz. Mimo znacznych protestów, czułam na sobie dłonie zdzierające resztę odmokniętych ubrań. Wodziły mi po ciele, odpierały ciosy, które wymierzałam w czułe punkty, lecz niecelnie — mężczyzna jednak skończył z rozciętym łukiem brwiowym i, przypuszczając, stłuczonym od przewaleń barkiem. Ale i to nie powstrzymało zemsty, która drzemała w nim okraszana agresją.
     Wyładował ją na mnie.
     W najgorszy możliwy dla kobiety sposób.
     Powtarzał to codziennie. Aż do pamiętnego dnia, choć nawet nie wiedziałam, czy był piątek czy  może poniedziałek. Drzwi rozchyliły się, a w nich zauważyłam inną twarz niż zwykle. Gdzieniegdzie naznaczona czerwonymi śladami, strużką spływającej krwi ze skroni. Odkryłam w niej Bellamiego we własnej osobie i sama nie wiedziałam, czy tym razem mogę wierzyć otumanionemu zmęczeniem i samotnością umysłowi.
     W końcu byłam zmuszona uwierzyć.
     - Alt? — spytał z dozą niepewności. — Kurwa, ciekawie to to nie wygląda — mruknął oraz wszedł wgłąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
     - Długo ci to zajęło — wydukałam tylko.
     Posłał mi tylko przelotne spojrzenie.
     - Boli cię coś?
     - Wszystko. Po prostu się stąd wynośmy. — Uniosłam się na własnych, zmarnowanych nogach, wielokrotnie pościeranych na kolanach. Krew z nich zastygła na betonie już jakiś czas temu. Dzień? Parę dni? Tydzień? 
     - Oczyściłem drogę, a przynajmniej tak mi się wydaje — oznajmił, wychylając się zza drzwi. Potem wziął mnie pod ramię i ostrożnie posuwał się do przodu, dzięki czemu mogliśmy wydostać się na pusty, ponury korytarz. — Na górę po schodach i w prawo. Dasz radę sama? Katfrin czeka tam na ciebie, ja mam tu jeszcze coś do załatwienia.
     - Neil jest na drugim piętrze. Żelazne drzwi. — Przypuszczałam, że chciał wyrównać straty i odpłacić się temu, który zorganizował napad na niego.
     - Skąd wiesz? — Zmarszczył brwi, opierając moje plecy o ścianę. — Wypuszczali cię stąd?
     - Jeden z nich wspominał o tym. I o żelaznych drzwiach, za którymi siedzi ich szef. Nieważne, pośpiesz się i nie pierdol z nimi. — Oparta o ścianę powiodłam ku długim schodom, które miały mnie poprowadzić na samą górę tego koszmaru. Starałam się to zrobić jak najciszej, kiedy straciłam wybawiciela z pola widzenia. Zastanawiało mnie jedno. Dlaczego całą wieczność zajęło mu pojawienie się tutaj? Cierpiałam wyłącznie dlatego, że uwikłałam się w nieswoje sprawy. I cholernie tego żałowałam. A przypominał mi o tym każdy dreszcz.

Bellami?
Brak weny xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz