17 kwi 2019

Od Noelii cd. Lawrence'a

Że niby mam się z nim kontaktować? Faktycznie. Miałam gdzieś jego numer, tylko za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Będzie ciężko, ale może się uda. Larry wyszedł z domu tak szybko, jak do niego przybył. Ja miałam tylko pytanie: Co tu się właśnie stało? Chwilę zajęło mi otrząsanie się po nagłym spotkaniu. Zaraz jednak wzięłam się za poszukiwanie numeru telefonu. Na początku musiałam wejść pod zimny prysznic, bo chciałam wreszcie ogarnąć mój wygląd. Włosy nie były już tak bardzo rozczochrane, a twarz nie była polem II wojny światowej. Chociaż krew lecąca z mojego nosa zwiastowała piękny dzień. Znowu podłoga w czerwonej cieczy. Nie wysilałam się dziś w sprzątaniu. Miałam masę innych rzeczy na głowie. Złapałam za wielką teczkę widniejącą na samym szczycie półki i zaczęłam szperać w jej wnętrzu. Nigdy nie widziałam takiego stosu papierów. Przyznam się, nigdy do tego czegoś nie zaglądałam. Czarna magia w papierze. Dziwne zapiski, które odczytałby tylko mój ojciec. Nigdy nie chciałam wtrącać się w ich politykę. Dodatkowo, jeżeli te ''odpowiednie osoby'' w ''odpowiednich kręgach'' ogarną, że jako jedyna nie jestem faszystką to myślę, że mój udział w tym wszystkim zakończy się zwyczajnym niepowodzeniem. Zresztą... Tak zazwyczaj się dzieje. Ale nie widzę siebie z naszywkami SS i czapką z czaszką. Chociaż nazywano mnie kiedyś Gestapo, ale to tylko ze względu na to, że lubiłam ludzi pilnować i często donosić. Eh... konfident. I zawsze, kiedy wracałam na obozie konnym z jazdy do pokoju: Cicho! Gestapo idzie.
Dodatkowo miałam bardzo głośne, wysokie buty, które wydawały bardzo ciężki, charakterystyczny dźwięk. Jeszcze fakt, iż byłam najwyższa ze wszystkich dzieciaków i większość zwyczajnie się mnie bała. Może i to przykre, bo jedyne stworzenia, z którymi rozmawiałam to konie. A teraz możliwe, że wrócę do stanu SS'mana. Nie chciałam tego. Nawet bardzo. Chociaż z jednej strony fajnie byłoby tak zaszkodzić Meinsteinowi już zupełnie... Nie! Nawet o tym nie myśl! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Na pierwszej stronie tylko dwa numery. Do tego zupełnie przeze mnie nie znane. Nie podpisane. Dalej były już podpisy. Kilka zwykłych hitlerowców, nawet jakiś elektryk się znalazł. Kartka była zupełnie nowa. Zostawię, może kiedyś się przyda. A może walnie mi kiedyś żarówka, albo zupełnie światło nie będzie działać? No wreszcie po kilkudziesięciu kartkach znalazłam ten numer. Lawrence Horacjusz Edison. Wreszcie znam jego pełne imiona i nazwisko. Upadłam bezwładnie na łóżko. Leżałam tak kilka chwil, bowiem moje siły opadły po szukaniu tych przeklętych numerków. Po takim jakże cudownym odpoczynku trzeba było się podnieść i zadzwonić pod podany numer.
- Tak, słucham? - odezwał się lekki, kobiecy głos. Chciałam już powiedzieć, że to pomyłka, ale Larry wspominał coś o jakiejś Lindzie, czy innej dziewoi. Ustaliłyśmy jakąś godzinę, która w zupełności nam odpowiadała. Godzina późna. Może do tej pory zdążę się ogarnąć... Trzeba się było jakoś porządniej ubrać. Nawet tak, aby ciężko mnie było rozpoznać. Po prostu uwielbiam to robić. Ludzie są zakłopotani, a ja wewnętrznie się śmieję. No więc czarna sukienka, marynarka i wyższe buty. Chociaż to nie był dobry pomysł, bo bardzo nie lubię tego czegoś. Do tego ostro wyrysowane kości dzięki brązerowi i kreska, która już zupełnie mnie odmłodziła... Wreszcie... Wyjechałam samochodem, będącym na podwórku i ruszyłam w wyznaczone miejsce.
Lawrence?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz