14 kwi 2019

Od Antoniego CD Noelii

Teczuszka obijała się o kościste biodro, przechylając moje ramię na swoją stronę. Bo ledwo co się zamknęła, bo podręczniki przyciągane niemiłosiernie były przez grawitację, a tona klasówek w koszulkach, różowych teczkach uczniów, które zdołało mi się przypadkowo porwać, ciążyła niemiłosiernie. 
Skrzywiłem się.
Powinienem zapisać się do jakiegoś ortopedy, rehabilitanta czy coś, by wymasowali plecy, a przede wszystkim spojrzeli na, jak mi się wydawało, pogłębiającą się skoliozę czy krzywe, chude, kostki. Trzeba przyznać, w tym temacie rodzicom zdecydowanie bardziej udał się mój brat, który od zawsze wyglądał, jak przyłożony do linijeczki. Ja za to byłem tym poskręcanym, niezwykłym krzywusem a la wszystko mnie boli mamusiu, ratuj mamusiu.
W dodatku jeszcze ten cholerny nałóg, papierosy zawsze pod ręką, ot tak, dla bezpieczeństwa oczywiście, bym przypadkiem nikomu delikatnymi kosteczkami oka nie podbił. Mamusia zawsze krzyczała, biła po łapskach, wyrzucała zapalniczki, aż nie chwyciła za tę jedyną, ukochaną, różową. Wtedy to ja się wydarłem, choć sumienie dręczyło przez kolejne trzy, może cztery miesiące.
Ale już byłem dorosły, a różowa zapalniczka należała do mojej własności.
Słoneczko przyjemnie grzało w kark, papieros ciążył pomiędzy wargami, dym drażnił oczy i wysuszał gardło. Sielanka, cudowny, upragniony od tak wielu lat spokój.
Kto by pomyślał, że jednak dane mi będzie go osiągn...
Koń zarżał, odskoczył, a ja odpowiedziałem tym samym, również oddalając się na bezpieczną odległość. I to nie tak, że bałem się tych zwierząt czy uważałem je za okropne, śmierdzącego potwory, tak jak niektórzy. Ba, dane mi było kilka razy przejechać się na dzielnym rumaku, pojechać do lasku z którymś z rodziców czy kuzynkami, poklepać po szyi, dać marchewkę. Jednak nie spodziewałbym się, że ogromne bydlę wyrośnie mi tuż przed nosem, praktycznie w samym środku miasta. W dodatku z jeźdźcem na grzbiecie, który aktualnie posyłał mi groźne spojrzenie.
Podniosłem rękawiczkę kobiety i podałem jej ją.
— Dziękuję — burknęła, fuknęła, na co od razu spiąłem się niemiłosiernie, bo przecież jak to tak, że całą ta sytuacja była moją winą?
— Przepraszam, ale wypraszam sobie taki ton w stosunku do mojej persony — stwierdziłem, strzepując papierosa, a drugą z dłoni wkładając do kieszeni chinosów. — Koń raczej nie jest pojazdem typowo miejskim, ba, nie wiem, czy w ogóle ma pani prawo się tutaj znajdować — mruknąłem i zamrugałem kilka razy, bo słońce oślepiało, zwłaszcza, gdy trzeba było zadrzeć nos ku niebu, by spojrzeć na swojego rozmówcę. — A jeżeli już zdecydowała się tu pani pojawić, wypadałoby zadbać o siebie, o zwierzę oraz o innych, czyli mieć pewność, że pani rumak nie jest niedoświadczony czy płochliwy — zakończyłem, może i wypychając klatkę piersiową z dumą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz