10 kwi 2019

Od Pelagoniji

Wybitnie nie miałam humoru.
Pierwsza faza radości z powodu wiosny przeminęła z wiatrem, gdy ktoś postanowił sobie, że tak brzydko powiem, jaja ze mnie zrobić, a w mojej dłoni pojawiła się niebieska koperta w narcyzy z cholernymi inicjałami. Siedemnasta i siódma litera alfabetu oddzielone kropkami w połączeniu ze znajomym białym kwieciem… Jakby mnie walnął grom z jasnego nieba i to nie w tym romantycznym, miłosnym kontekście. Listu oczywiście nie przeczytałam.
Prawie wylądowałam u Vladimira z kieliszkiem czegoś zdecydowanie mocniejszego od herbaty. Prawie. Picie ze staruszkiem kończyło się źle, a to już nie były czasy, gdy mogłam wysmarkać nos w ramię Floksa i pozwalać Klarki wycierać swoje łzy. Nie jestem pieprzonym heliotropem.
Dlatego siedziałam w kącie dusznego klubu, pochłaniając pierwsze lepsze drinki, przez które paliło mnie gardło i usta krzywiły się w brzydkich grymasach, ale mimo wszystko trunki dalej się przelewały w rytm dudniącej muzyki. Stuknęłam palcem w szklane naczynie, bełkotliwym głosem nucąc jazzowe kawałki, które mogłabym słuchać, gdybym wybrała jednak wieczór w herbaciarni z filiżanką ciepłego naparu. Trzeba było się zwyczajnie naćpać, a nie upijać. Wyszłoby na to samo.
— Jaśmin, powinnaś przestać.
Zacisnęłam powieki i głucha na te słowa wypiłam duszkiem napój, który miałam pod ręką. Z pewnością nie byłam trzeźwa, jednak czułam się zbyt trzeźwo, jeżeli sensownie to brzmiało. Mimo że pierwszy drink miałam już za sobą, dłonie mi drżały i raczej nie poszłabym prosto, gdybym postanowiła się ruszyć z miejsca, to nadal nie umiałam przyzwyczaić się do tego smaku, przez który krzywiłam się jak małe dziecko.
— Nie mów mi, co powinnam robić. — Tak brzmiałam w swoich uszach. W cudzych zapewne mniej wyraźnie, na co potwierdzenie znalazłam w niezadowolonej minie mojej mary, która dzieliła ze mną stolik. Wyglądał, jakby cierpiał, gdy mnie słuchał. — Ciebie tutaj nawet nie ma — dodałam z wyrzutem, odwracając wzrok, bo sama nie umiałam na niego patrzeć i uśmiechnęłam się słodko do barmana, który chyba przeżywał wewnętrzny konflikt. „Polać jej następnego czy nie polać?” Rozmawianie z martwym człowiekiem raczej nie przechylało szali na moją korzyść.
— Tej pani zdecydowanie starczy.
Fuknęłam cicho, obracając się do osoby, którą ludzkie odruchy najwidoczniej kopnęły w dupę.
— Ale ja czuję się zdecydowanie przytomnie — odpowiedziałam nieco zezłoszczona, jednak na moich ustach tkwił ten słodko-gorzki uśmiech.
— Jaśmin, moja miła nimfo ulotna, jesteś równie piękna jak i pijana.
Zamknij się, Narcyz.

<Ktoś coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz