8 kwi 2019

Od Nivana cd Antoniego

Brzuch niespokojnie drgał, podlatywał, unosił się i opadał, podobnie jak klatka piersiowa, podobnie jak nozdrza, podobnie jak całe ciało. Palce narwowo zaciskały się na szczupłych nadgarstkach. Usta rozwierały się, próbując złapać oddech, któey niespokojnie wymykał się z płuc.
Cholerna dziadyga.
— Ja ci dam zwracać się do mnie na "gada" — rzucił, może prychnął, może syknął, pozostawiając mnie z uczuciem, które wołało głośno o naszą dwójkę i prawiło, że to wszystko było wyborem definitywnie poprawnym, o ile nie dobrym i może nawet świetnym. Potrzeba było przecież kogoś, przy kim poczucie błogości i odnalezienie własnego miejsca na ziemi było wyczuwalne dosłowniej, niż zazwyczaj.— To nie ja byłem panem smokiem, jeżeli pamięć mnie nie myli — mruknął tylko, nisko, wibrująco i nie czekał długo. Zajął się skrzętnie szyją, zadbał o każdy skrawek ciała i duszy, leniwie sunąc ustami, jak mu się tylko podobało. Wciąż zaciskałem dłonie na jego rękach, wciąż nie puszczałem, odchylając głowę jak najmocniej do tyłu. Sapnąłem, jęknąłem. Burknąłem coś o nienawiści, jaką go darzyłem, by równie prędko przeskoczyć do tematu uwielbienia jego osoby.
Fukałem, przeklinałem, wiłem się na jego kolanach. Drażniłem, męczyłem, pobudzałem.
Robiłem to, co Nivan potrafił robić najlepiej.
— Widocznie na stare lata role się odwróciły — rzuciłem beznamiętnie, by w końcu puścić te biedne nadgarstki i dosięgnąć włosów mężczyzny. Przyparłem go mocniej do własnego ciała, przyciągnąłem, przywłaszczyłem go sobie.
Nie chciałem się nim dzielić. Już nigdy więcej. Już nikomu go nie udzielać.
Był mój. Tylko mój. A ja byłem jego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz