8 kwi 2019

Od Nivana do Noelii

Za pierwszym razem bał się pukania do drzwi. Obawiał się tego, co zobaczy po drugiej stronie. Miał jedynie ochotę gorzko zapłakać, świadomy, że to, co będzie czaiło się za wrotami, będzie czymś nieosiągalnym. Czymś, czego nigdy nie dosięgnie. Czymś, co zostanie tylko i wyłącznie jego cichym marzeniem. Jego tęsknotą. Jego niespełnioną miłością.
Wspomnieniem, które pachniało latem, ciepłem, szczęściem.
Wspomnieniem, które przypominało dobrą kawę o poranku w towarzystwie dobrej osoby.
Wspomnieniem, które bodło. Które męczyło. Które dogłębnie raniło nożem.
Wspomnienie miało piękne, brązowe oczy, długie włosy i trzymało przy piersi dziewczynkę, która definitywnie miała jego uśmiech.
Wysłuchał wszystkiego, pokiwał dłonią, obdarował go smutnym grymasem, który miał chyba udawać szczęście. Nie wyszło, jak widać.
Trudno było powiedzieć, jakimi uczuciami darzył dziewczynkę, bogu ducha winne dziecko, które łypało na niego ciekawskimi oczami i o dziwo nie płakało, nawet jeśli tata zniknął z pola widzenia.
Przejechał dłonią po jej włosach, które odcieniem bardzo przypominały te rodziciela.
Czteroletnia dziewuszka. Kto by pomyślał, że skończą w takim miejscu, z taką relacją.
— Naprawdę, miło mi ciebie poznać, Scarlett — wyszeptał z uśmiechem, gdy siedzieli po turecku na dywanie w salonie.
Nawet jeśli w gardle czaiła się gula, a łzy mimowolnie napływały do oczu.
Odetchnął z ulgą, gdy po kilku godzinach ponownie rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
— Tęskniłam — stwierdziła krótko dziewczynka, gdy znalazła się na rękach ojca. Mężczyzna parsknął cichym śmiechem.
Prowizoryczna opiekunka doskonale znała ten śmiech, wiedziała, że znaczył tyle, co zwykłe krycie się z goryczą.
Drgnął, gdy zobaczył, jak patrzą na niego te czekoladowe tęczówki.
Zacisnął mocniej szczęki, gdy usłyszał słowa mężczyzny.
— Ja też tęskniłem. Ja też.
Bo doskonale zdawał sobie sprawę, że odpowiedź wcale nie była skierowana do córki. Bo gniew już chyba przeminął. Zostało tylko rozżalenie i zrezygnowanie.
Tysiące niewypowiedzianych słów.
Gula zastała w gardle.

Odbijanie kauczukowej piłeczki od ściany z nogami zarzuconymi na biurko nie było najbardziej efektywnym zajęciem na świecie, to trzeba było przyznać głośno, ale co zrobić, jeśli doszło się do wniosku, że przydałoby się wrócić do jako takiej pracy i porobić coś więcej, niż nielegalne zlecenia od mniej czy bardziej godnych zaufania typów w czerni.
Czekałem tylko aż znowu okaże się, że wdepnąłem w bagno, bo zachciało się szemranych interesów.
Jednak to wcale nie była przecież moja wina, że na normalnym rynku nic się nie działo, a coraz więcej ludzi wolało oddać swoje rzeczy do odpowiednich serwisów.
Po prostu było małe zapotrzebowanie na rynku i tyle.
Złapałem piłeczkę na chwilę dłużej.
Chcemy znowu grać. Hobbystycznie, oczywiście, a wiesz. Przydałby się perkusista.
Piłeczka z impetem zaryła o ścianę, odbiła się równie mocno i wylądowała gdzieś w drugim pokoju, gdy mi zostało głośno warknąć i osunąć się nieco na obrotowym fotelu.
— Jebał cię pies, Ravenis — syknąłem pod nosem.
Bo musiał pojawiać się wtedy, gdy już zaczynało mi się układać. Gdy już dochodziłem do momentu, gdy relacja z Antonim nabierała normalnych kształtów. Gdy zaczynałem godzić się z przeszłością.
Dzwonek.
— Tak, słucham? Tak, dobrze się pani dodzwoniła. Jeszcze raz, co z komputerem? Aha... Tak, tak, da się zrobić, jeszcze raz adres? Mhm. Postaram się być za jakieś... — Zerknąłem pospiesznie na zegarek. — Czterdzieści? Minut? Tak. To do zobaczenia.
Oczywiście, że pewnie znowu wystarczyło zrestartować komputer, ale jakoś nigdy na to nie wpadali.
Chwyciłem kluczyki od auta, ruszając za zleceniem. Z GPS-em, rzecz jasna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz