3 mar 2020

Od Althei - wyprowadzka

Biję się z myślami, ale czuję ulgę. Nie wiem nawet, jak sobie poradzę, co zrobię najpierw, jak zacznę wszystko od nowa, paląc za sobą dawne stosunki z ludźmi i próbując odciąć się od miejsc, w których byłam. Mogę je palić żywcem, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że wspomnień nigdy się nie pozbędę. Choćby i naszyjnik, który teraz chowam — prezent od Tylera. Pamięć oraz myśli zaklęte w zwykłym przedmiocie. Stojący na stoliku w rogu pokoju bukiet uschniętych róż od Salvadore`a, kiedy wybieraliśmy się na imprezę z okazji Caramellen. W bocznej kieszeni torby chowam pudełeczko, w środku którego jest złota bransoletka z ogniw w kształcie serduszek. Prezent od Felixa. Do dziś jest mi źle, ilekroć spojrzę na ten piękny, kunsztowny prezent, nie mogąc pozbyć się świadomości, że go odrzuciłam pomimo uczuć, jakie do niego żywiłam. Pod stosem ubrań zauważam kartkę papieru — piosenka Billy'ego Joe zadedykowana mnie. Jest już nieco stara i pożółkła. W szufladzie nadal stoi zestaw barmański jako prezent pożegnalny od przyjaciółki, kiedy zwalniałam się z pracy, odłączając od siebie feralny etap swojego życia. Sofę, choć podrapaną i oblezioną od futra Ducha, nadal kojarzę z wieloma wieczorami, które spędzałam z moją siostrą przy dennym filmie odtworzonym na laptopie. Na drzwi patrzę tak, jakby lada moment miał zapukać ojciec. W swoim pozornie czystym odbiciu codziennie zauważam brud przeszłości, łzy, ale również uśmiech. Każdą tą rzecz łączy jedna płaszczyzna. Avenley River. Miejsce, w którym wszystko się zaczęło i w którym jednocześnie wszystko się kończy.

— Masz wszystko? — wołam.
— Mam — odzywa się Lucia. Nie próbuję nawet zgadywać, jaki ma humor. Nie ukrywała smutku, kiedy dowiedziała się o mojej decyzji, lecz przystała na nią, wiedząc, że zmieni to nasze życie, rozpocznie jego nowy rozdział, a wyjazd z ojcem jest formą przebaczenia mu. Wiem, że będzie tęskniła za miejscami, za znajomymi, za Jeffersonem, ale dokładnie wiem, co czuje. Wydaje mi się, że w tym okropnym momencie czuję dokładnie to samo, co moja siostra.
— Weź Ducha i zejdźcie na dół. Tata czeka już z kartonami w samochodzie. — Na moje słowa siostra chwyci swoją walizkę oraz torbę sportową i woła psa.
— Dobrze, będziemy czekać. Będziesz zaraz za mną?
— Tak. Tylko daj mi chwilę.
Kiedy Lucia opuszcza pomieszczenie, moje oczy przestają powstrzymywać łzy. Widzę to — każdy kąt pokoju, każdy jego cień, blask, zdając sobie sprawę, jak wiele tu przeżyłam. W Avenley River. Ocieram powoli łzy, wkładam telefon do kieszeni, lecz zanim biorę do rąk swoje bagaże, podchodzę do stolika. Tam, gdzie leżą pozostałe dokumenty dotyczące wynajmu mieszkania z kluczami, które ma zabrać właściciel i tam, gdzie leżą zwiędłe róże od Bellamiego. Dotykam je delikatnie, lecz pomimo delikatności płatki kwiatu od razu wirują bezszelestnie w dół. Czując się zupełnie tak, jakby róża tchnęła we mnie ostatnie pozytywne wspomnienia, podnoszę delikatnie kącik ust do gry. Patrzę po mieszkaniu. Na półkach nie ma już niczego. Stolik, komoda, blaty, szafki oraz pokój Lucii świecą pustkami. Obrazy są pozdejmowane ze ścian i spakowane, ujawniając wcześniej ukryte ślady odbarwień oraz liczne dziury, które znajdowały się w swoich miejscach długo przed naszym wprowadzeniem.
Obdarowując wszystko ostatnim spojrzeniem, gaszę światło i z bagażem wychodzę za drzwi. Ich trzask sprawia, że przechodzą mnie ciarki. Głęboko wzdycham, będąc pewną, że nie chcę patrzeć w tamtą stronę kolejny raz. Schodzę na dół schodami, bo winda nadal jest nieczynna — nic się nie zmieniło pod tym względem. Tęsknota sama ściska mnie za gardło, sercem szarpią emocje, ale idę dalej, wprost przed siebie. Przy samym wyjściu z klatki schodowej czeka mnie niespodziewana wizyta. Zatrzymuję się, nie do końca rozumiejąc, że osobą, która mnie odwiedza, jest Tyler Owen. Widzę jego błyszczące niebieskie oczy, ale milczę. Ma na sobie drogi, elegancki garnitur oraz zegarek na nadgarstku, którego przestał sprawdzać wtedy, kiedy mnie zauważył.
— Nie zajmę ci dużo czasu — zaczyna. Wpatruję się w niego bez przerwy. Mężczyzna sięga do kieszeni i przez moment rozwija karteczkę, upewniając się chyba, że jest to ta, którą zamierza mi podarować. — To mój numer. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że możesz dzwonić kiedy zechcesz.
Kiwam głową, czytając zawartość. Chowam ją do kieszeni bluzy, rzucając Tylerowi krótki, blady uśmiech, towarzyszący tak krępującemu momentowi, jak ten. Pożegnania ssą. A prowadzone oko w oko są najgorsze.
Spuszczam głowę, udając, że robię to tylko z powodu kartki, w którą spoglądam.
— Dobrze. Dziękuję za pamięć.
Cisza jest wszystkim. Owen wpatruje się we mnie, ciągle lekko marszcząc brwi, ale szybko ustępuje. Nie mówi ani słowa, tylko odsuwa się, pozwalając mi przejść. Idę więc naprzód, wychodząc z budynku.
— Masz już jakiś plan? — Dochodzi mnie jeszcze jego głos.
— Nie — odpieram bez wahania. — Zobaczę, co przyszłość przyniesie. Więc — zacinam się — do... zobaczenia? — mówię to tak niepewnie, jak się tylko da.
— Hm, tak, mam nadzieję. Do zobaczenia — rzuca, chowając ręce w kieszeni spodni.
Zbliżam się do czarnego, sporego Hyundai`a, którego światła mnie oślepiają. Ledwo zauważam, jak ojciec wychodzi z miejsca kierowcy, by schować moją walizkę w bagażniku. Czuję się tak blado, jak zapewne wyglądam. Nic mnie nie cieszy. Moje wnętrze kona z bólu, a ja cudem próbuję uchronić się przed decyzją, którą już podjęłam. Słońce gaśnie powoli za horyzontem. Razem z nim ja. To miejsce bywało okropne. Czasem stworzone wręcz do nienawiści. Jednak jak mam wyjaśnić tę czarną rozpacz, która mnie opanowuje? Tyle osób rozmywających się za mną, tyle miejsc, tyle myśli. Przed maską samochodu rozpościera się mgła, jaką okryta jest cała przyszłość, w którą za chwilę wejdę. Parę oddechów później już siedzę w aucie. Z tyłu Lucia przytula Ducha, nie wypowiadając ani słowa. Tata obdarowuje mnie krótkim, pokrzepiającym uśmiechem, który kopiuje tylko i wyłącznie dlatego, że nie chcę już rozpaczać.
Ciszę zaraz zagłusza radio włączone przez Santosa.
Im dalej od swojego domu się znajduję, tym dotkliwiej czuję, jak gdyby ktoś wyrywał część mojej duszy.


The end.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz