23 mar 2020

Od Caina cd. Candice

Ze wszystkich możliwych rzeczy, które sprawdziła Savannah podczas rekrutacji, niczym szpieg doskonały, połączenie Johna Wicka z 007 i Jasona Bourne'a, akurat nie sprawdziła, czy jej przypadkowa ofiara nie boi się latać samolotem. Nie zamierzam rezygnować z tego środka transportu z powodu jakiejś dziewczyny, bo prywatny samolot to najlepsze udogodnienie, które miałem jako Cain Hawthorne i którym gardzę najmniej. Mogę robić tu, co tylko żywnie mi się podoba i nikt nie łazi za mną, przykuty jak bliźniak syjamski, bo w sumie nie mam jak uciec i gdzie uciec.
Tym bardziej obecnie, kiedy moje ramię służy dla głowy Candice za poduszkę. Wyciągam z kieszeni mój ulubiony i jedyny "uzależniacz", jakim jest paczka papierosów i wyjmuję jednego.
- Nie wolno palić w samolocie - podnoszę spojrzenie na Erica, jednocześnie pstrykając zapalniczką przed trzymanym w ustach papierosem. Zaciągam się, dopóki końcówka nie rozżarzy się do czerwoności.
Chowam zapalniczkę do kieszeni i wypuszczam dym z płuc.
Standardowa regułka. Eric wytyka mi błąd, ale wie, że i tak go nie posłucham, więc robi to z czystej potrzeby utrzymania podstawowych zasad, choć mówiąc to, nawet nie podniósł oczu znad telefonu.
Strzepuję popiół na podłogę odrzutowca z wyrysowaną bezczelnością na twarzy.
- Coś jeszcze masz ciekawego do powiedzenia? To nie było za grosz ciekawe.
- Nie chciałbym umierać razem z największym dupkiem wszech czasów - uśmiecham się na jego sarkazm i kiwam z uznaniem głową.
- To już było lepsze - zaciągam się ponownie i każdy wraca do swoich rzeczy, którymi się zajmował.
Wyciągam telefon i piszę do mojej agentki.

Niszczyciel mojego życia: Savannah, kochanie, zjebałaś. Twoja IDEALNA niania boi się latać
Niszczyciel mojego życia: Ułatwiłaś mi zadanie. Dziękuję ♥

Matka Smoków: Twoja ironiczna wiadomość nie robi na mnie wrażenia. Błagam tylko, żeby się obudziła, bo za morderstwo w Nix siedzi się BARDZO długo

Niszczyciel mojego życia: Nie jestem psychopatą (jeszcze!), nie morduję obiektów mojego zainteresowania

Matka Smoków: Bardzo zabawne ☺ Miłego lotu.
Matka Smoków: Ah, zapomniałabym. Stewardessa ma pozostać nietknięta, bo utnę wam przyrodzenia. Przekaż to Jasperowi

To jeden z najspokojniejszych lotów, jakie kiedykolwiek odbywałem wraz ze zgromadzonymi tutaj osobami. I pierwszy, kiedy myślałem, że ręka mi zaraz odpadnie. Zazwyczaj trzymałem w niej kartkę papieru, dziennik albo gitarę, ale nie tym razem.
Zauważyłem też coś dziwnego i nie wiem, czy już mnie totalnie popierdoliło, ale Eric za każdym razem dziwnie się uśmiechał, patrząc w górę na śpiącą Candice, która zrobiła sobie ze mnie prywatną poduszkę. Nie odezwałem się na ten temat nawet słowem, ogólnie podczas lotu robię się mniej rozmowny niż zwykle - czyli w przełożeniu na bardziej zrozumiałe słowa - nie odzywałem się wcale.
Za to Harvey, w przeciwieństwie do dziwnie zadowolonego Finnegana, patrzył na mnie z bólem, jakby niesamowicie mocno bolał go brzuch. Nie wiem skąd to porównanie, ale było to dla mnie na tyle dziwne, że nie znajdowałem żadnego innego.
Lubiłem latać, bo ceniłem atmosferę. Wygoda to inna kwestia tego środka podróży, ale jakoś nigdy podczas podróży nikt nie zaczynał tematu, który w jakiś sposób denerwował jedną, albo drugą stronę. Wyciszał się nawet wiecznie wibrujący telefon mojego menadżera, a to oznaczało odpoczynek. I choć nawet w takich warunkach nie mogłem odespać pracowitych nocy, które zarywałem jak doświadczony pracoholik, to jednak samolot był miejscem uspokojenia tego całego natłoku.
Do czasu, gdy nie nadchodził kres podróży.
Trzymając nieporadnie swój dziennik, skreślając kolejne słowa i nuty, które brzmiały mi w głowie i właściwie siedząc w jednym miejscu, w tej samej pozycji niemal cztery godziny, miałem ochotę wyjść z samolotu i znowu poczuć swoje mięśnie i kości.
Eric wstaje z wygodnej kanapy i wychodzi, w tym momencie Jasper porusza się nerwowo i nachyla się w moją stronę dosyć podejrzanie.
- Przygotowałem plan - rzuca akurat przede mnie telefon z otwartym notatnikiem, jakby doskonale wiedział, że ja zaaprobuję ten jego pomysł. Nie ukrywam, że jestem czasami fanem jego oderwanych od rzeczywistości olśnień, ale za nimi zawsze coś się chowa. I być może właśnie to mi się tak podoba.
Patrzę na niego spod byka, ale sięgam nieporadnie po jego telefon, zadzieram nogę i czytam te jego bazgroły.
Serio? Aż tak się postarał, żeby to rozplanować?
Unoszę brew i powoli przenoszę na niego wzrok.
- Przecież jak Eric to usłyszy, to najpierw zacznie się śmiać, a potem nas opierdoli, że ktoś na to wpadł. Ja wyczerpałem limit na całe życie i kierując się słowami Savannah, chcę zachować moje walory męskiej, genetycznej piękności - oddaję mu telefon i widzę ten jego uśmieszek. Unoszę do góry kąciki ust - Cokolwiek to jest, piszę się na efektywny relaks po koncercie.
- Cieszę się z powodu aprobaty mojego planu. Ani przez chwilę nie wątpiłem w ciebie - chłopak szczerzy się jak dzieciak na huśtawce.
- Ale wiesz, że on i tak się dowie, a nie trzeba będzie długo czekać, żeby dowiedziała się Sav? Nie będę się długo zastanawiał, żeby zwalić całą winę na ciebie.
- Proszę cię - Jasper wykonuje niedbałe machnięcie ręką w powietrzu - Ktoś musi nas ratować, więc o to chodzi, żeby się dowiedzieli - sięga po leżącą naprzeciwko gumę do żucia - Adwokat diabła zawsze wyciągnie go z opresji - chłopak rzuca w słuchającego muzyki Harveya papierkiem po gumie.
Lawson odwraca się w naszym kierunku, ściągając z głowy słuchawki i unosi podejrzliwie brew. Tak, doskonale wie, co oznaczają te spojrzenia.
- O nie, Jasper wymyślił plan - mówi na głos i przewraca oczami.
- Harvey, będzie zajebiście.
- Czyli zgadłem? Ostatni raz, gdy się zgodziłem na coś, na co wpadłeś, wylądowałem na dwadzieścia cztery w kiciu, tylko dlatego, że ten gnojek - wskazuje na mnie - wskoczył do wody w temperaturze niższej niż w tej pokładowej chłodni.
- Lawson, przynudzasz jaka stara baba podczas wspólnych szydełek w domu starców. Eric wpłacił kaucje, Cain nabawił się zapalenia płuc... ja musiałem zapłacić obcemu typowi równy tysiąc za to, że przegrałem zakład... ale żyjemy.
- Jeśli nie pójdę, to będziesz mi truć dupę, prawda?
- Mało tego, on ci będzie truć dupę - kiwam głową, zamykając swój osobisty notatnik i odkładając go w bezpieczne miejsce.
- Powiedzmy, że się nawet postaram - odpowiadam.
- Nie zapomnieliście o jednym, dosyć ważnym elemencie? - Harvey spogląda na naszą dwójkę, jakby oczekiwał, że czytamy mu w myślach. Nawet nie staram się, aby zgadywać, czekałem aż sam powie, o czym niby nie pomyślał Jasper.
- No nie, wydaje mi się, że zaznaczyłem w moim planie wszystko.
- No a Candice? - Harvey siada obok Jaspera, tworząc tym samym tajne kółeczko rodem z filmu akcji.
Nie wiem, dlaczego bierze ją pod uwagę, przecież to chyba jest nader oczywiste, że plan obecności mojej opiekunki nie uwzględniał.
- Ah, no tak. Idzie z nami.
A jednak uwzględniał.
- Że co? - obydwoje kierują na mnie swoje spojrzenie.
- Cain, może jestem momentami dziecinny, ale nie nieodpowiedzialny - Jasper dumnie unosi głowę - Jesteś jak pies, który się zerwie, jak tylko puścimy smycz.
- Cóż za trafne określenie - uśmiecham się kpiąco - Ona się nie zgodzi - używam najsłabszego argumentu, na jaki było mnie stać. Czemu? Nie wiem nawet, po jaką cholerę go powiedziałem. Chyba nie ścierpło mi tylko ciało, ale też głowa.
- A od kiedy ty się pytasz jej o zdanie? - Harvey krzyżuje ręce tak, jakby w obecności Jaspera i w małym pomieszczeniu nagle poczuł się pewniej i był gotowy na konwersacyjną walkę.
- Sprawia ci to satysfakcję, Lawson?
- Nie ma wyboru - przerywa mi Jasper - Tam gdzie ty, tam i ona. A to znaczy, że jeśli robimy wypad na stolicę Nix, to ona razem z nami. Zresztą wolisz jej sam pokazać świat, czy ma to zrobić Harvey? - Jasper trąca Lawsona w ramię, uśmiechając się głupkowato, co mnie wcale nie bawi.
- Weź się odwal - chłopak odpycha kumpla od siebie.
- Czy was pytał ktokolwiek o zdanie? Dziewczyna się dowie i wyśle cynka do Erica albo do Savannah i tyle będzie z wypadu.
- Nie wyśle.
- A ty skąd to niby możesz wiedzieć?
- Hawthorne, akurat co jak co, ale my znamy twoje możliwości. Poza tym, tak jak mówiłem, ja nie zamierzam brać na siebie odpowiedzialności twojego powrotu do używek. Podejrzewam, że Harvey tym bardziej, więc tak jakby... przejebane stary - wzrusza ramionami - A jeśli już mówimy o Candice, to czy ona przypadkiem nie powinna się już obudzić? - przeciąga się na wygodnej kanapie, aż strzyka mu w kręgosłupie i kopie mnie w but.
Przysięgam, że kiedyś mu oddam. Może nawet za niedługo?
Wzruszam ramionami, kompletnie niezainteresowany sytuacją i tematem. Obudzi się wtedy, kiedy się obudzi. Czy ja wyglądam na pielęgniarkę?
- Ty w ogóle orientowałeś się, jaka jest dawka lub coś podobnego? - wydaje się go bawić moje ignorowanie sprawy.
- Jest dorosła, a poza tym leków jeszcze nie ćpałem, skąd mam wiedzieć? Zresztą, to kolejny problem z głowy. Moja połowa ciała umiera z powodu tego, że ona boi się latać. Napiszę za nią "raport" do Savannah i zaznaczę, że to był najbardziej niewygodny lot w moim życiu. Prócz tego, kiedy dzień przed uchlałeś się w trupa i jęczałeś w samolocie, jak bardzo ci niedobrze.
- Nigdy więcej chlania przed lotem. To jakiś koszmar.
- Tak, wiemy Jasper.
- Jasne, dwa miesiące potem było podobnie, tyle że jeden procent twojego mózgu jednak wziął pod uwagę to, że mieszanie alkoholi, to jednak debilizm.
- Sam jesteś debil, ja przynajmniej mogę pić - krzywię się na jego słowa - Bang! Jeden zero dla Morissey'a - Jasper przybija piątkę z Harveyem.
- Dawno morda buta nie widziała? Jak tylko wylądujemy, obrywasz śnieżką w twarz, albo lądujesz w zaspie.
- Jak tylko wylądujemy, idę próbować Nixańskie jedzenie. Jestem tak głodny, że zaraz tu umrę. Nie najem się orzeszkami w karmelu, choć są cudowne.
- Jak ty możesz tyle wpierdalać i nie wyglądać jak VIP restauracji fast food?
- Jestem dużym chłopcem, potrzebuję dużo dobrego jedzonka. To metabolizm, mój drogi. Bozia obdarowała mnie niesamowitym ciałem, apetytem i talentem.
- Chodzący ideał. Może ty powinieneś chodzić do łóżka sam ze sobą, co?
- Lubię, jak ktoś mnie wielbi. Samemu to nie sprawia tyle satysfakcji.
- Wybaczcie, że wam przerwę tę niesamowicie ciekawą i inspirującą rozmowę, ale szykujcie się. Zaraz lądujemy, a z tego, co się dowiedziałem, czeka na nas niezły tłum. Trzeba będzie zastosować starą strategię.
- Worek na łeb.
- Bardzo mądre, ale nie, chyba że możemy to na tobie wypróbować. Dlaczego Snow się nie budzi?
- Pytanie go nic ci nie da. On nie znosi pytań. Głównie tych retorycznych, ale nie jest też fanem bezpośrednich.
Przewracam oczami, czując, jak ciężar głowy Snow znika z mojego ramienia. Spoglądam w bok na przecierającą twarz dziewczynę w momencie, kiedy kapitan samolotu każe zająć swoje miejsca, ponieważ lądujemy.
- Śpiąca królewna jednak się obudziła. Wyspałaś się chyba za wszystkie dni, podczas których jesteś zmuszona egzystować razem ze mną. Wygodnie było? - zapinam pasy i poruszam ze skrzywieniem ręką, którą ledwo czuję.
Przez dłuższy czas nie otrzymuję odpowiedzi, bo Candice wygląda jak ogłuszona. Rozgląda się dookoła, a gdy jej wzrok pada na mnie, niemal jestem przekonany, że słyszałem ciche westchnięcie.
- Boli mnie kark, a poza tym miałam okropny sen. Nie odpowiem na twoją wysublimowaną ironię - mówi pod nosem i próbuje rozprostować kark.
- Już miałem się zastanawiać, czy nie zamawiać grabarza.
- Zamów go dla siebie. Przez chwilę myślałam, że mnie otrułeś. Wiesz, że o takich rzeczach się mówi? Nie ufam ci na tyle, by dać ci popilnować mojej kurtki, a co dopiero powierzyć własne życie.
- Liczyłem, że się jednak nie obudzisz. Sprzedałbym cię na czarnym rynku.
- Myślę, że moja szlachetna nerka jest więcej warta, niż twoje zarozumiałe ego.
- To nie o ciebie ludzie się zabijają, szara myszko. Tutaj nic nie znaczysz, więc nie myśl, że bym się przejął.
- Pozwolisz, że od teraz sama się będę przygotowywać na lot.
- Mamrotałaś przez sen całkiem ciekawe rzeczy.
- Proszę? To znaczy co konkretnie?
- A jak myślisz? Opcja numer jeden, powiem ci bez problemu wszystko. Opcja numer dwa, będziesz musiała się postarać, żebym ci powiedział. Opcja numer trzy, zachowam to dla siebie i pozostawię cię w obecnym stanie, bo lubię się znęcać psychicznie nad twoją małą, słodką główką. Którą opcję obstawiasz?
- Obstawiam opcję, w której morduję cię bez litości, wyrzucając twoje zwłoki do oceanu z odległości dwunastu kilometrów.
- Właściwie to znajdujemy się mniej niż pięć kilometrów nad ziemią.
- To znaczy, że niedługo będziemy lądować? - zapytała z nadzieją.
- Już niedługo. Cieszysz się?
- Jeden koszmar się skończy, gdy stąd wyjdę, a drugi zacznie, jak postawię stopę po raz pierwszy w Nix. Więc tak, jestem nieziemsko podekscytowana - uśmiecha się krzywo i opiera głowę o wygodne siedzenie - To na pewno była tabletka nasenna? Czuję się jak naćpana.
- Na tym polegają tabletki nasenne. Zanim się obejrzysz, a dojdziesz do siebie. Nie będziesz czuła nawet, jak lądujemy.
- To lepsze od startu?
- Normalnie powiedziałbym ci coś wrednego, dając ci kolejny powód do tego, by mnie nienawidzić, ale mam przyczynę, by tego nie robić.
- Jestem ciekawa jakie albo w sumie nie. Nie jestem ciekawa niczego, co jest związane z tobą.
- Matko, jesteś marudna, jak facet po czterech godzinach w galerii handlowej. Skoro nie wyspałaś się po czterech godzinach i to przy pomocy uspokajacza, to współczuję tym, którzy obcują z tobą, gdy wstajesz normalnie.
Samolotem zatrzęsło w momencie, gdy dziewczyna miała mi odpowiedzieć. Spięła się, zacisnęła palce na materiale swojej bluzki i zamknęła oczy.
- O matusiu.
- To się nazywa lądowanie i masz szczęście, że nie lecisz zwykłym, pasażerskim samolotem - prycham.
- Gdybym wiedziała, że mnie to czeka, to bym pospała jeszcze z dziesięć minut.
- Nie umrzesz, Snow. A nawet jeśli, to wtedy razem z nami - odzywa się zbyt optymistycznie Jasper.
- Niezwykle pocieszające - odpowiada mu z wyraźnym sarkazmem Candice i ponownie zamyka oczy.
- Mam nadzieję, że nie zaczniesz panikować - mruczę pod nosem.
- Ja też mam taką nadzieję - wzdycha, patrząc na sufit samolotu.
Lądowanie odbyło się bez niepotrzebnych opóźnień, czego oczywiście Eric nie zapomniał uwzględnić. Zakładam na siebie kurtkę i wychodzę za nim z samolotu. Jasper przeciska się między mną a menadżerem i podbiega do kupki śniegu.
- Jak tu zimno... - słyszę za sobą cichy głos Candice.
- Skąd miałabyś wiedzieć, że zimą jest zimno, tym bardziej w Nix? Przecież to najbardziej strzeżony sekret na całej tej pieprzonej planecie - odpowiadam, ale przerywa mi donośny głos Harveya.
- Przytrzymajcie go, zanim zrobi coś głupiego - odsuwa się od lepiącego w dłoniach śnieżkę Morisseya.
- Dostaniesz ode mnie śnieżką premium, tak z miłości!
- Obudzisz się w zaspie, tak z miłości.
~*~
Do hotelu dojeżdżamy w 15 minut, bo Glacies okazuje się nie lepsze w korkach od Avenley, a na całe szczęście lotnisko nie znajduje się zbyt daleko od centrum miasta.
Tylne wyjście hotelu standardowo nie było tak zjawiskowe, jak główne, ale wolałem to, niż jeżdżenie wokół przez prawie godzinę, a tak też się zdarzało. To powinno mi już wejść w krew, ale było to na tyle drażliwe, że nadal tego nie akceptowałem.
Nix było wielkim krajem i dawało odpoczynek tym, którzy nie lubili pędzącego świata, ale mu znajdowaliśmy się w sercu Glacies. Każda stolica to zbiorowisko ludzi, nawet w tak ceniącym spokój kraju.
- Witamy w Golden Fjord Hotel - szeroko uśmiechająca się młoda kobieta wyciąga rękę najpierw do idącego na przodzie Erica, który jeszcze przed wygładził swoją marynarkę, poprawił mankiety i przyozdobił swoją twarz wyszukanym uśmiechem, chowającym wszystkie troski, które przyprawia mu praca.
Następnie dziewczyna wyciąga dłoń w moim kierunku wraz z kartą do pokoju, którą zabieram i mijam ją bez zwracania specjalnej uwagi.
- Ta, super. Zimne piwo imbirowe i nabita broń proszę do pokoju - mruczę pod nosem i staję w znacznej odległości.
- Może mu pani od razu strzelić w łeb, jak tylko wejdzie do jego pokoju - Eric nie wytrzymuje i komentuje delikatnie moje zachowanie, ale wcale nie zwraca na mnie uwagi - Wystarczą same klucze do pokoju.
Kobieta spogląda na nas nerwowo, ale nadal utrzymuje pracowniczy uśmiech, bez którego pewnie zostałaby zwolniona.
- Właśnie, panie Finnegan - zaczyna pewnie, ale jej zdenerwowanie zdradza delikatne pocieranie wierzchu dłoni - Dyrektor kazał przekazać od niego serdeczne przeprosiny za problem, ale mamy kłopot z pokojem dla pani Snow. Nie jesteśmy w stanie udostępnić na okres pobytu żadnego lokum.
Finneganowi rzednie mina, co też nie oznacza, że wychodzi ze swojej roli. Spogląda na pracownicę i kiwa głową w zastanowieniu.
- Z tego, co wiem, rezerwacje były składane już miesiąc temu. Co prawda na zasadzie odwołania, ale jednak dostaliśmy potwierdzenie - krzyżuję ręce na piersi, przysłuchując się tej rozmowie ze zniecierpliwieniem.
- Będziesz spała na korytarzu - nachylam się do Candice, która nieodłącznie mi towarzyszy. Nie komentuje tego, nawet nie wzdycha.
- Bardzo nam przykro z tego powodu. Dyrektor przyjedzie za godzinę, obecnie wezwano go na pilne spotkanie. Gdy już tutaj dotrze, na pewno udzieli więcej informacji - odzywa się starsza kobieta. Wygląda na przełożoną, gestem każe odsunąć się młodszej, a ja uznaję ot tak sobie, że nie wygląda ani trochę sympatycznie. Mierzę ją spojrzeniem, wyprostowaną postawę uważam za zbytnio dumną, ale dalej obojętne jest mi wszystko, co się tu dzieje. Opieram się o ścianę, przesuwając nogę leżącą na podłodze torbę.
- To znaczy, że muszę znaleźć inne lokum? - Snow wtrąca się niepewnie, nie wiedząc, czy należy przerywać tę zbytnio oficjalną rozmowę pomiędzy menadżerem a kierowniczką.
- Nie ma nawet takiej opcji - odpowiada Eric, ale właściwie nie wiadomo, czy mówi to do dziewczyny, czy dalej rozmawia z kierowniczką - Musisz być na miejscu.
- Pokoje są duże - do konwersacji dołącza Harvey, wyraźnie sugerując, że ma jakiś pomysł - Candice może zająć któryś z naszych pokoi - bawi mnie to, że nikt nie uwzględnia jej w rozmowie, a wyraźnie widzę, że ją także to denerwuje, choć próbuje zachować się profesjonalnie. Jednakowo wcale się nie uśmiecham, bo pomysł Harveya nie podoba mi się i wyraźnie jest to jakaś sugestia - Jeśli chcesz, możesz wziąć ode mnie sypialnię.
Jasper krztusi się na boku wodą, którą przed chwilą popijał i odwraca się, bo prawdopodobnie wie, że ruch Harveya wywoła reakcję. To jak fizyka.
- Czy ty się z glonojadem na łeb pozamieniałeś, Lawson? - odzywam się z daleka i momentalnie znajduję się w kółeczku zainteresowanych. Eric posyła mi wymowne spojrzenie, że nie mam robić scen, gdzie niedaleko, za szklanymi drzwiami znajduje się cała chmara dziennikarzy, gotowych na uchwycenie przynajmniej jednego zdjęcia i przypisania mu nieistniejącego zdarzenia, wymyślonego przez ich zbyt dużą wyobraźnię. Rzecz jasna, że olewam tę jego bezsensowną reakcję, bo może i Lawson ma dobre zamiary, to znowu zaczyna świętoszyć - Snow śpi ze mną. Problem załatwiony - odwracam się z kamienną miną, ale zatrzymuje mnie głos Candice.
- A spytałeś się mnie o zdanie? Pomijając to, że nikt nie dał mi dojść do głosu - przewracam oczami i cofam się, patrząc na nią pobłażliwie.
- Właśnie, dobre pytanie, spytałem się czy nie? - unoszę brew, gestem nie pozwalając dojść Ericowi do słowa, cokolwiek chciał powiedzieć - Nie? Oj, jaka szkoda. Najwidoczniej nie potrzebuję znać twojego zdania. Pracujesz dla mnie i ze mną, myślałem, że to ustaliliśmy już na początku naszej cudownej znajomości. A teraz się rusz, chyba że jednak chcesz spać na korytarzu.
- Szczerze mówiąc, wolałabym korytarz - słyszę tylko za sobą, zanim docieram do windy i wciskam odpowiedni guzik.

Candice?

3022 słowa

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz