2 mar 2020

Od Ivana CD. Althei (do Jonathana)

Kiedy zanurzyłem się w wodzie mój kac jakby odpłynął w zapomnienie. To co działo się w tym momencie było czymś... cudownym. Naprawdę. Nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo potrzebowałem takiej "kąpieli". Przede wszystkim chciałem odświeżyć się po pijackiej nocy, którą mam za sobą.
- Cholera wyłaźcie z wody, już! - krzyknęła dziewczyna z brzegu, a ja odwróciłem się do niej jak zresztą i dwójka moich towarzyszy. Stała tuż przy wodzie trzymając przy sobie tygrysa jakby miał ją uratować przed czyhającym niebezpieczeństwem. Ale przecież co tutaj jest takiego groźnego... przecież to tylko woda... tylko woda. Kurwa. Odwróciłem się momentalnie wokół własnej osi, a kiedy mój wzrok utknął na płynącym w naszą stronę aligatorze zacząłem przeklinać pod nosem.
- Uciekajcie. - powiedziałem do reszty i sam ruszyłem w kierunku brzegu jak najszybciej mogłem.
- Kurwa! - krzyknęła Lucille i usłyszałem głośny plusk. Odwróciłem się i zobaczyłem jak ta próbuje doczłapać razem z nami do brzegu. Widziałem malujący się grymas bólu na jej twarzy. Wróciłem do niej i pociągnąłem ją za rękę. Kiedy Jonathan zobaczył co robimy zaklnął pod nosem i także do nas podszedł. Złapaliśmy razem dziewczynę pod ramię i jak najszybciej dostaliśmy się do brzegu. Jednak oczywiście ten jebany gad musiał mnie złapać za nogę! A raczej za buta kiedy podnosiłem nogę i chciałem już wejść na brzeg.

- Puszczaj! - powiedziałem jakby zwierzę miało usłuchać. Moja wiedza jaką dysponowałem wiedziała jedno. Jeśli uderzę go pomiędzy nozdrza ten wycofa się na chwilę. Jednak cholera! To aligator! Jak mam mu przywalić w nozdrza! Moja prawa dłoń była już przygotowana, a pięść po chwili wylądowała w dobrym punkcie. Aligator wydał z siebie odgłos bólu, puścił mój but i odpłynął trochę przez co dał mi czas na wyjście na brzeg. Co oczywiście szybko uczyniłem. Stopa piekła mnie miłosiernie. Spojrzałem jeszcze raz na aligatora, który już chciał wychodzić za nami. Moja stopa była w dość dobrym stanie zważając na fakt, że niedawno ugryzł mi ten wielki gad. Piekło, a płat skóry odstawał dość mocno. Na pewno będzie trzeba szczyć tą ranę jednak teraz nie ma na to czasu.
- Spadajmy stąd. - rzekłem dając znać reszcie by ta ruszyła w stronę znanej nam dobrze drogi przez pustkowia. Kulejąc ruszyłem za resztą, a aligator zaczął powoli wychodzić ze swojego stawiku. Tygrys dziewczyny zaryczał na niego oglądając się za nim. Wyszliśmy szybko na drogę oglądając się co i raz i obserwując aligatora, który teraz wrócił do wody i obserwował nas czujnie. W sumie cały czas czułem na sobie jego diabelny wzrok. Pierwszy raz miałem taką styczność z tym gadem.
- Zdecydowanie bardziej wole swoje pumy. - prychnąłem, a tygrys poruszył uszami i spojrzał na mnie swoimi wielkimi ślepiami jakby zrozumiał co miałem na myśli i się miał zaraz obrazić.
- Nie wnikam. - powiedziała Lucille, a ja wzruszyłem ramionami. Szliśmy cały czas wzdłuż drogi, a ja co i raz kopałem kamień napotkany na drodze. Słońce paliło w oczy, a mi było coraz bardziej gorąco. Zresztą zapewne nie tylko mi. Spojrzałem na moich także zmęczonych towarzyszy i westchnąłem zrezygnowany. W końcu mój wzrok napotkał pewien znak, można by rzec, że wręcz od boga bo wtedy nawet i takie znaki drogowe sygnalizujące, że za pięć kilometry będzie stacja paliw był cudem, który zwiastował nadejście pańskie.
- Wreszcie zobaczyłem coś dobrego. - zawołałem i wskazałem palcem w miejsce, w które wręcz patrzyłem z niedowierzaniem. Reszta uniosła głowy, albo zaczęła zwracać uwagę na otoczenie wokół nas i także się ucieszyła. Mogliśmy tam nie tylko kupić żywność, a przede wszystkim wodę ale i zamówić jakąś taksówkę by zawiozła nas do domu. Przecież to istny cud.  Od razu mam motywacje do dalszej drogi. Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Zdałem sobie sprawę, że w sumie w tej sytuacji nawet nie myślałem o moich towarzyszach jak o posiłku, a to dość dziwne. W sumie nadawaliby się idealnie... Ale nie warto ich zabijać po tak długiej trasie razem.
- Niedługo powinniśmy tam dotrzeć. - powiedział Jonathan, a ja kiwnąłem mu głową zgadzając się z tymi słowami. Blask słońca oślepiał mnie niemal cały czas, a świadomość tego jak bardzo teraz bezbronny jestem coraz bardziej mnie denerwował. Nie dość, że byłem na kacu, bez żadnej broni to jeszcze byłem zmęczony i bardzo osłabiony, a co za tym idzie ciężko byłoby mi się obronić. Zważając na to, że w sumie w tych rejonach znam kilka osób, którymi zalazłem za skórę to nie czułem się tutaj bardzo komfortowo. Jednak próbowałem myśleć logicznie, wątpię by poznali mnie w takim stanie.
- Słyszycie? - zapytała Lucille, a wszyscy spojrzeliśmy po sobie zatrzymując się znów. Wytężyliśmy słuch i tak po kilku sekundach coś usłyszałem. Jakby....
- Syreny! - krzyknęła Altheia, a ja skinąłem głową zgadzając się z jej słowami. Teraz strzelamy. Policja, straż pożarna czy może pogotowie? Odwróciłem się i zobaczyłem zbliżający się do nas czarny samochód. Policja! Kurwa zajebiście! Ale... co tutaj robi policja?! Jesteśmy na odludzi po co mieliby tutaj jechać?
- Nie wydaje wam się to dziwne, że sobie tędy jadą? - zapytałem zdezorientowany całą sytuacją.
- Tak, to zdecydowanie dziwne. - powiedział Jonathan.
- No bo po jaką cholerę mieliby jechać do innego miasta? Po pączki z marmoladą? - zapytałem i zmarszczyłem czoło. Może się przy nas nie zatrzymają? Bo przecież jesteśmy zupełnie normalnymi przechodnimi. Idziemy na spacer. Z tygrysem. W upale i ledwo ubrani. Oczywiście moje życzenie by przejechali dalej i nie zwrócili na nas uwagi się nie sprawdziło. Zatrzymali się tuż obok mnie i otworzyli szybę. Gdy zobaczyłem znajomą twarz przyniosło mi to ulgę  ale zarazem byłem bardziej zdenerwowany. Chyba wolałbym żeby to była policja, nawet gdybym miał odpowiadać za to wszystko co stało się w motelu.
- Co tutaj robisz? - zapytał Urlick, a ja podrapałem się po karku.
- Spacerujemy sobie... - powiedziałem i spojrzałem po swoich towarzyszach jakby błagając ich by się ze mną zgodzili. Na pewno wyczuli, że nie jest to prawdziwa policja! Powiedzcie, że się zgadzacie, że mówię prawdę.
Każdy z nich skinął głową mówiąc: no tak! Przeszliśmy się tylko na spacer.
- Może was gdzieś podrzucić? Na stację? - zapytał z lekkim uśmiechem i wyjął papierosa z paczki, od razu odpalając go.
- Nie niedługo dojdziemy sami. - powiedziałem i machnąłem ręką.
- No dobra. Niech będzie. Odzywał się częściej, bo inaczej zacznę częściej wychodzić na spacery. - zaśmiał się i odjechał zostawiając po sobie jedynie opary gazu.
- Czemu kurwa się nie zgodziłeś! - krzyknęła na mnie Lucille.- Bylibyśmy niedługo w domu. - dodała, a ja pokręciłem głową.
- Nie byłabyś w domu tylko na statku płynąc do jakiegoś obleśnego typa, który kupiłby cię za kilka tysięcy. Tak samo jak i nas. - powiedziałem do niej i wskazałem na samochód, który już znikał nam z oczu.
- Musimy się pospieszyć i szybciej dotrzeć do Avenley inaczej nasza pijacka przygoda nie skończy się na jednym poszkodowanym i małym zoo. - rzekłem i ruszyłem z miejsca.

Jonathan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz