18 mar 2020

Od Milo C.D Taylor

Matka bardzo zdziwiła się na mój widok, ale zawiozła mnie do domu. Tam akurat zastałem ojca i starszego brata. Po minie ojca, domyślałem się, że już dostał wiadomość z policji. Aby nie martwić mamy i Maddie, poszliśmy do kuchni, a one do sypialni. Najpierw ojciec mnie bardzo zbeształ za ucieczkę, kiedy siedziałem przy stole. Ciągle kiwałem głową, pokazując mu, że go słucham. Szkoda tylko, że na niego nic nie działało: kiedy próbowałeś z nim dyskutować, denerwował się. Kiedy mu ciągle przytakiwałeś, denerwował się. Kiedy milczałem, było to samo. 
- Drzwi były otwarte, kto by nie skorzystał – broniłem się, ale nieskutecznie. Tak samo nieskutecznie oni mi tłumaczyli, że powinienem być rozsądniejszy. Koniec końców cała nasza trójka zamilkła jakoś po pół godzinie. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić z policją; przynajmniej ojciec to robił. Mnie to nie obchodziło, a William zajął się robieniem herbaty, która miała ukoić jego nerwy. Tyle razy już słyszałem, jaki jestem beznadziejny i nieodpowiedzialny, ale naprawdę, wiecie, jak w moim ciele ciężko być taką osobą? I tak powinni docenić to, że się starałem. Po za tym naprawdę; kto by nie skorzystał z otwartych drzwi? To przecież to samo, jakby mnie wypuścili (pomijając fakt, że drzwi otworzyła ta zołza).
Sprawę z policją ojciec załatwił jeszcze tego samego dnia, a rano byłem oczyszczony z zarzutów. Ogromnym plusem jest posiadanie skorumpowanego policyjnego przyjaciela, którzy za kilka zielonych uciszy całą sprawę, która głównie skończyła się na mocnym opieprzeniu tępych glin, którzy zostawili podejrzanego samego w otwartym samochodzie. Ponoć przydzielili ich do drogówki, czyli zakończyli karierę z łapaniem morderców czy złodziei, coś dość było śmieszne. Czy ten gruby gliniarz, który tak bardzo chciał na pączka, byłby w stanie biec za takim podejrzanym? Prędzej dostałby ataku serca czy duszności.

Inną sprawą był fakt, kogo pobiłem – tym też należało się zająć. Ogólnie poznałem jego imię i nazwisko, ale to było tyle. Kiedy następnego dnia oni zbierali informację, ja byłem już w akademiku. Co ciekawsze, było trzeba się zająć nadchodzącą imprezą, na której nie mogło zabraknąć alkoholu, a kto w moim akademiku zazwyczaj o niego dbał? Ten jeden z gorszych gnojków, którzy nie bali się przetransportować wielu butelek tuż obok opiekunów. 

*

Impreza rozpoczęła się mniej więcej o osiemnastej. Wtedy było jeszcze w miarę spokojnie, najpierw rozmowy, muzyka, a kiedy nasz opiekun pojechał spać do domu, wystawiliśmy wódkę na stół. Ludzi zbierało się coraz więcej, co ciekawsze, przychodzili także znajomi znajomych z innych akademików, dlatego do godziny dwudziestej drugiej budynek miał w sobie więcej ludzi, niż mógł pomieścić. Nie przeszkadzało mi to, ciągle z kimś rozmawiałem, z obcymi osobami wypijałem toasty, to za jakiś test, to za czyjegoś kota, za czyjeś urodziny, za czyjegoś smartfona, a raz wypiłem z dziewczynami o bezpłodność. Uśmieliśmy się po pachy, kiedy im oznajmiłem, że to życzenie u mnie zostało już spełnione – uwielbiałem ten stan, kiedy alkohol sprawiał, że wystarczał ci malutki punkt zaczepienia, abyś zaczął się soczyście, a nawet szczerze śmiać. 
W życiu bym nie pomyślał, że ktoś może przerwać nam imprezę. Oczywiście jeszcze przed jej rozpoczęciem, zawitał do mnie na krótko starszy brat, który oznajmił, że pobity przeze mnie facet należał do jakiejś mafii, więc mam się trzymać na baczności. Jak to ja, skinąłem głową, w duszy do całkowicie olewając, a potem zapominając. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy ktoś naprawdę po mnie przyszedł. Zastanawiająca była tylko rzecz, dlaczego weszli do publicznego miejsca, jeszcze bez masek. Czyżby sądzili, że nikt nie uwierzy pijanym studentom? Gdyby była to trójka, może i miałoby to sens, ale nas było masa. No cóż, tak czy siak, miejsce publiczne, czy nie, pierwsze co zrobiłem – uciekłem. Nie odwracałem głowy i nie sprawdzałem, czy biegli za mną. Chociaż powinienem się bać o swoje życie, alkohol sprawił, że ciągle się uśmiechałem, kiedy przepychałem się między ludzi, by koniec końców wyskoczyć z budynku przez okno, na parterze. Czemu przez okno, skoro były jeszcze tylne drzwi? Na wypadek, gdyby je zastawili. Wskoczyłem w krzaki i nawet nie otrzepując się z trawy czy suchych liści, które opadły z drzewa nade mną, ruszyłem dalej. Przez chwilę biegłem, a gdy zdałem sobie sprawę, że nikt nie wszczął za mną pościgu, przeszedłem do truchtu. Sięgnąłem do tylnej kieszeni, po telefon, gdy go nie wyczułem, przypomniałem sobie, że zostawiłem go w pokoju. Rezygnując z pomysłu zadzwonienia do brata czy ojca, szedłem po prostu przed siebie, z myślą, że trochę się powałęsam, a potem wrócę na imprezę, kiedy oni się stamtąd zmyją. 
Samochody przejeżdżały obok mnie, nie zwracając na mnie uwagi, więc ja sam nie zareagowałem, kiedy takowe podjechało z tyłu mnie. Gdy się odwróciłem, furgonetka się otworzyła, a ze środka wyskoczyła dwójka ludzi. Jeden złapał mnie za rękę, więc uderzyłem go w twarz tą drugą. Może gdybym nie pił, a moja reakcje przez to nie byłaby opóźniona, zdążyłbym uniknąć ciosu w brzuch, jaki wymierzył mi ten drugi, nogą. Upadłem popchnięty na ziemię. Podnieśli mnie za ubrania, zablokowali ręce i wsadzili do wozu. Tam przygniatając mnie do powierzchni, związali ręce i nogi, sadzając mnie przy ścianie. Furgonetka włączyła się do ruchu, a ja przeleciałem wzrokiem po wnętrzu. Nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem przed sobą Taylor, także ze związanymi kończynami. Uśmiechnąłem się rozbawiony, ona także posłała mi uszczypliwy uśmieszek. 
Jechaliśmy przed jakieś pół godziny, nie byłem pewny, ale powoli trzeźwiałem; nie tylko przez brak alkoholu, ale także sytuację, w której musiałem szybko coś wymyślić. Ze mną i z dziewczyną siedziało dwóch facetów, z przodu był tylko jeden, kierowca. Ręce i nogi miałem dokładnie i mocno związane, więc nie było mowy o ich przecięciu, zerwaniu, czy rozwiązaniu. Jeśli zrobię coś podejrzanego, natychmiast to zauważą. Więc co zrobić… 
Spojrzałem na Taylor. Ta złapała ze mną kontakt wzrokowy, puściłem do niej oczko. Musiała wiedzieć, co się dzieje i szybko reagować. 
Ręce miałem związane z przodu, dlatego udając, że chce się podrapać po wardze, wsadziłem sobie dwa palce do gęby. Po chwili zwymiotowałem prosto na kolana tego, który siedział obok mnie. Gdy ten wkurzony się pochylił głowę, uderzyłem go swoją czaszką, konkretnie, to czołem w jego bok. Drugi mężczyzna chcąc pomóc koledze, wstał i ruszył na nas, a Taylor wtedy podstawiła mu nogę, a następnie kopnęła w piszczel. Ja w tym czasie wstałem i ponownie uderzyłem faceta w głowę, do tego stopnia, że jemu poleciała krew, a ja wiedziałem, że rano obudzę się z guzem na pół czoła. Odwróciłem się do drugiego faceta, który właśnie podnosił się z ziemi. Zwaliłem się na niego jak drzewa i wyciągnąłem mu nóż z kieszeni.

<Taylor?>
Nie mam pojęcia, czemu wymyśliłam wymioty, więc uznajmy, że to przez alkohol

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz