2 mar 2020

Od Caina cd. Candice

Miałem ochotę uderzyć głową o podłogę tego przeklętego lotniska przez to, że muszę tu siedzieć. I choć należę do ludzi, którzy posiadają dosyć spore pokłady cierpliwości i mógłbym siedzieć na miejscu i przez pół dnia, to akurat lotnisko jest dosyć słabym miejscem do takiego kontemplowania. Tym bardziej że w dali widać nieodłącznych moich ochroniarzy na czas trasy, którzy pilnują, aby przypadkiem nikt mnie nie rozpoznał, bądź jakiś wścibski dziennikarz nie miał nawet cienia szansy przedostać się przez niewidzialną barierę odpychającą.
Normalnie raj, nie życie.
Jak się jednak okazało, z Candice Snow takie bezsensowne czekanie może być kolorowe i wesołe. Gdy tylko usłyszałem, w jakiej sprawie dzwoni, było blisko, abym się szczerze nie roześmiał.
Żart.
Od bardzo dawna nie bawi mnie nic tak naprawdę. Nie wiem, czy ktoś z mojego towarzystwa widział w najbliższym czasie, abym uśmiechał się bez cienia sarkazmu, czy złośliwości.
- Szczerze mówiąc, to jedyna okazja, żebym się mógł cię pozbyć - wstaję, co oczywiście przyciąga uwagę Harveya, który dzisiaj zachowuje się naprawdę dziwnie. Nie zamierzałem go pytać, być może przechodzi okres przyjęcia do informacji, którą mu przekazałem podczas naszej rozmowy.
I nie ukrywam, czuję się wygrany, że to ja zostałem "zaszczycony" telefonem Candice.
- Nie denerwuj mnie - syczy przez urządzenie - Lepiej mi pomóż.
- No już, już, nie musisz się tak wściekać - prycham obruszony i rozłączam się, zanim dziewczyna zacznie swój płynący monolog, a ja planowanie, jak tu niepostrzeżenie wymknąć się i mojej ekipie, i ochroniarzom.
- Idę do kibla - zwracam się niedelikatnie do Harveya, nawet nie niego nie patrząc, tylko od razu kieruję się w tę samą stronę, w którą poszła Candice.
- Cain... - w jego głosie słyszę niepewność, a to już sprawia, że moja granica dzisiejszego poirytowania wzrasta o jeden stopień.
Owszem, posiadam taką miarkę, tyle że każdego dnia zmienia się granica tolerancji. Jednego dnia wystarczy jedna głupota, innego jestem naprawdę mistrzem akceptacji. Dzisiaj jest umiarkowanie. Zdążyłem się podenerwować wcześniej.
- No chyba sobie żartujesz - prycham, udając rozbawionego, gdy słyszę, jak Harvey idzie za mną - Jeszcze tam nikogo ze mną nie było. Spokojnie, dilerzy nie czekają na mnie co krok - to nie przekonuje chłopaka, ale chyba ton, którego użyłem, dał mu do zrozumienia, że ma odpuścić.
To samo mówię ochroniarzom, gdy jeden postanawia mnie zatrzymać. Natychmiast strzepuję jego rękę ze swojego ramienia, jakby miał trąd. Należy wiedzieć, że ta imitacja opieki także mnie wkurwia. To dodatkowy stopień do mojej i tak bardzo niskiej skali.
Idę przez korytarz, rozglądając się za domniemaną damską toaletą, która stała się klatką dla Snow.
Nie cierpię lotnisk.
Jak już mówiłem, to miejsce zgromadzeń tysiąca ludzi i właśnie wystawiam się na ryzyko rozerwania na strzępy przez tłum, jeśli uda im się mnie rozpoznać. Liczę na jakieś wynagrodzenie mojego poświęcenia ze strony dziewczyny, ale wewnętrzny głos w mojej głowie mówi mi, że w innym życiu. Tak jakby ta dziewczyna już siedziała mi w umyśle. To nie wróży nic dobrego.
Zauważam w dali toalety. Są umiejscowione w spokojnej wnęce, więc korzystając z tego, że akurat wokół jest niewiele ludzi, wchodzę do damskiej.
To powinno być upokarzające, a ja się tymczasem czuję, jakbym zwiedzał jakiś zaginiony kontynent. Miejsce, do którego zawsze miało się zakaz wchodzenia, ale w końcu nastał moment eksploracji.
- Wygodnie ci tam? - pytam, podchodząc do kabiny, z której wydobywa się krzątanina. Nie przemyślałem trochę tego wejścia, bo nie wiem, czy w toalecie jest ktoś jeszcze, a szczerze mówiąc, nie widzi mi się dostaniem po łbie od starszej pani tak, jak to zawsze pokazują w kreskówkach.
- Bardzo zabawne, tylko tak jakby się nie śmieję - odzywa się cała wkurzona, chociaż nie potrafi ukryć też zdenerwowania.
Oho, ktoś tu zaczyna panikować, a ja się nie nadaję na osobę, która jest wsparciem dla drugiego człowieka.
- Masz klaustrofobię? - oglądam kabinę, jakbym chciał tam zobaczyć co najmniej Ducha Świętego, ale wygląda całkiem normalnie. Tyle że uwięziła tam kobietę, bez której się nie ruszę z tego lotniska, a Eric razem z Savannah zrobią mi coś strasznego, jeśli powiem, że Candice zdarzył się zły przypadek. Naprawdę tego nie rozumiem, w końcu to ona ma mnie pilnować, nie na odwrót.
- Nie, ale chyba odkryłam, że jednak czuję się naprawdę niekomfortowo, będąc zamkniętą w ciasnym pomieszczeniu bez wyjścia - bierze głęboki wdech i to jest dla mnie znak, że jest coraz gorzej.
Muszę wykrzesać z siebie resztki moich sił, aby tam nie padła na jakiś zawał, czy coś w tym stylu.
- Ty czujesz się niekomfortowo? - parskam, parę razy siłując się z klamką, aby sprawdzić, czy chociaż ona jest sprawna - Ja jestem w babskiej łazience, jak mnie zgarnie ochrona i przyuważy to jakiś dziennikarz, artykuł masz murowany - wiem, że to kiepski temat na odwrócenie jej uwagi, ale chyba w życiu nie starałem się tak bardzo, jak w tym momencie. Nie licząc oczywiście mordęgi w postaci pisania piosenek, występowania, czy uspokajania swojego umysłu co jakiś czas. To już naturalne. A potrafi męczyć.
- Im szybciej mi pomożesz, tym szybciej stąd wyjdziesz.
- Kto powiedział, że zamierzam wychodzić? - unoszę brew, mówiąc bardziej do siebie, niż do niej, ale oczywiście szybko to podchwytuje - To zakazane miejsce dla każdego faceta bez córki, jeśli wiesz, o co chodzi...
- Cain, błagam cię... - jęczy, próbując coś zdziałać z drugiej strony, ale to tylko pogarsza sprawę, więc wzdycham.
- Nie miotaj się tak i puść tę klamkę - rozkazuję z naciskiem.
- Dobra - przytakuje, ale wcale nie puszcza. Przewracam oczami.
- Puściłaś?
- Teraz tak - w jej głosie dało się wyczuć tę Candice, która mówi "weź się pieprz", ale jednak chęć wyjścia stąd wygrywa.
- Drzwi otwierają się do wewnątrz czy do zewnątrz? - odsuwam się od nich i czekam na odpowiedź.
- Zewnątrz.
- Dobrze, posłuchaj - opieram dłonie na zimnej, chropowatej powierzchni kabiny, słuchając, czy dziewczyna również podeszła i jest w stanie przyjąć do świadomości to, co jej powiem - Ja je podważę, ty przekręcisz zamek i w tym samym czasie popchniemy je, każdy w określoną stronę. Rozumiesz?
- Tak.
- Świetnie. Na trzy - chwytam je za brzeg od góry. Natura przynajmniej obdarzyła mnie dosyć konkretnym wzrostem, więc z sięgnięciem nie ma problemu - Raz... - mówię głośno, szarpiąc je, aby sprawdzić, czy zawiasy wytrzymają ten nacisk, aby przypadkiem nie narobić tu porządnego syfu - Dwa... - teraz sam w miarę bezpiecznie się ustawiam, w razie jakbym miał doznać jednak jakiegoś uszkodzenia - I... - odwracam głowę, bo słyszę, jak ktoś wchodzi do łazienki. Przez chwilę zapominam, że mam powiedzieć trzy, więc Candice robi to za mnie, będąc pewną, że właśnie teraz miało to nastąpić.
- Trzy!
- Nie!
Krzyczymy jednocześnie, ale za późno, bo drzwi puszczają, a ja zapominam o utrzymaniu równowagi i najpierw uderzam plecami o umywalkę, która w niewyjaśniony sposób się urywa, a potem upadam z impetem na podłogę, uderzając przy okazji głową o płytkę. Drzwi lądują na mnie i jak się okazuje, Candice na drzwiach.
Syczę z bólu, bo to było cholernie nieprzyjemne. Krzywię się, bo każdy ruch mięśni twarzy wywołuje nieprzyjemny, rwący ból z tyłu głowy. Otwieram oczy i widzę nad sobą przerażoną twarz dziewczyny. Jej duże, zielone oczy wlepiają się we mnie, a z mojego gardła wydobywa się jęk niezadowolenia. Woda leje się z zepsutej umywalki, przez co nasze ubrania nasiąkają i w jednej chwili jesteśmy cali mokrzy.
W skrócie sytuacja wygląda nie za ciekawie.
- Nie mówiłem trzy.
- Byłam pewna, że powiesz - podnosi się z szybkością światła i nieporadnie próbuje zdjąć ze mnie drzwi. Sam w jakiś sposób wychodzę spod nich i siadam na płytkach, łapiąc się za głowę.
Cholera. Miałem mroczki przed oczami.
- Gdybym wiedział, że to się tak skończy, zostawiłbym cię tutaj i zadzwonił po obsługę lotniska, żeby cię stąd wyjęli. Wiesz, ile ta głowa kosztuje?
- Nie - prycha niezadowolona, nagle zmieniając postawę pod wpływem tego, że zaczynam jej robić wyrzuty.
- Jest na pewno więcej warta, niż wszystko, czym się otaczasz. W skrócie nie stać cię.
- Może skupimy się na problemie?
Odwracam głowę w kierunku stojącej przy wejściu do toalety dziewczynki, czyli powodu tego, dlaczego doznałem uszczerbku na mojej godności.
Szczerze mówiąc, wcale się nią nie przejąłem i nadal nie robi na mnie wrażenia jej obecność tutaj. Nawet jeśli to ja tu stanowię główny problem jej egzystencji.
Przez chwilę mierzymy się tak wzrokiem, po czym silę się na sztuczny uśmiech.
- Wewnętrznie czuję się kobietą, mama cię nie uczyła, że dyskryminacja jest zła? Nie wiesz, że kobiety chodzą grupkami do toalety, mała? Teraz już wiesz - podnoszę się ze stęknięciem i w dodatku obrywam jeszcze od Candice w ramię.
Mała ucieka z toalety, a ja się spotykam z obwiniającym spojrzeniem dziewczyny.
- Czy ty właśnie nastraszyłeś małą dziewczynkę?
- To twoja wina, więc nie czuję się winny w tej sytuacji - wzruszam ramionami i otrzepuję się - Piśniesz słowo, a powiem, co tu się stało i ci idioci nie dadzą nam spokoju przez najbliższy tydzień, rozumiesz?
- Tak właściwie, to nic się tu nie stało. Nie licząc wyłamanych drzwi i uszczerbku na twoim cennym ciele - uśmiecha się niewinnie, a ja razem z nią.
- Wiem, że to sarkastyczne, ale naprawdę schlebiają mi twoje słowa. Poza tym każdą historię da się podkolorować. Inaczej ludzie nie czytaliby kanałów plotkarskich - Candice robi przysłowiową rybkę, gdy orientuje się, co miałem na myśli.
- Nie odważyłbyś się.
- Chcesz się przekonać?
- To szantaż.
- Myślę, że każde z nas ocenił wartość tego drugiego, więc doskonale zdajesz sobie sprawę, że zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem. I jeszcze dostałbym oklaski. Niestety, cukiereczku, jesteś na straconej pozycji - myję ręce i spoglądam przez ramię na drzwi - Cóż, będzie do wymiany...
- Cała powinna iść do wymiany. To mnie zatrzasnęło!
- Sama się zatrzasnęłaś - przewracam oczami, wytrzymując przymrużony wzrok dziewczyny - Załatwiłaś chociaż to, co chciałaś?
- Nie. I tak nie wejdę. Nie ma takiej opcji. A jak znowu się zamkną?
- Drzwi teoretycznie są od zamykania.
- Cieszę się, że poprawiłam ci humor, ale wolałabym, abyś jednak przyjmował to poważnie.
- Ty masz jakiś problem z rozpoznawaniem reakcji. Czy wyglądam ci na ubawionego? Mam ci pokazać na przykładzie? Przyprowadzę Jaspera, wtedy zobaczysz różnicę - Candice wygląda przez chwilę jak obrażone dziecko, które specjalnie nie zrobi tego, o co się je prosi - Dobra, idź się załatw.
- Słucham? - podnosi tonację głosu, a to wcale nie jest przyjemne. Dla żadnego mojego zmysłu.
Wykazuję jednak dzisiaj ogromną cierpliwość do otaczającego mnie świata. Jestem oazą spokoju. Pierdolonym, zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej tafli jebanego jeziora, przy którym znajduje się cholerna świątynia modlących się w niej mnichów.
- Zamierzasz wytrzymać przez kilka godzin? - opieram się o umywalkę i unoszę brew.
Zbyt dobrze się bawię, aby powiedzieć jej, że w końcu będzie miała ekskluzywną toaletę w samolocie.
- Nie zrobię tego przy tobie.
- Kobiece problemy - wzdycham - Samolot będzie za dosłownie chwilę, następna toaleta jest dosyć daleko. Nigdy nie załatwiałaś się przy facecie?
- To intymne pytanie. Mieliśmy do tego nie wracać.
- Idziesz czy nie?
Jej milczenie jest dla mnie odpowiedzą, ale przerywa nam jakieś zamieszanie za głównymi drzwiami toalety. Odwracamy obydwoje głowy w tym samym momencie.
- O kruczaki... - spoglądam na nią ze skrzywieniem. Przyrzekam, że w życiu nie przyzwyczaję się do tych jej delikatnych określeń, bo przekleństwem tego nie można nazwać - To pewnie ochrona.
- Zajebiście. Jak padnie w jakimś wywiadzie pytanie o moją orientację, to ty będziesz się tłumaczyć - warczę i idę wgłąb toalety.
Zauważam jakieś drzwi, więc szybko do nich podchodzę i sprawdzam, co jest po drugiej stronie. Coś w rodzaju schowka na miotły jest zawsze lepszym rozwiązaniem niż publiczne upokorzenie.
- Mam pomysł.
- Żartujesz sobie - Candice śmieje się nerwowo, ale moja mina jest chyba wystarczająco wymowna.
- A masz wybór?
- Tak się składa, że... - nie pozwalam jej dokończyć. Chwytam za nadgarstek i wpycham do pomieszczenia, zamykając je za sobą w miarę cicho, ponieważ w toalecie już pojawiła się ochrona.
- I po co straszyłeś tę małą dziewczynkę? - Candice szepcze do mnie.
- Po to, żeby moja panicznie bojąca się publicznych toalet niańka mogła się bezpiecznie załatwić. A teraz siedź cicho, chyba że chcesz mieć pogadankę z tutejszą ochroną - odpowiadam jej przez ramię.
- Jesteś pewien co do tej znakomitej kryjówki?
- Szybko się uczysz, uwielbiam twój sarkazm, kochanie, ale jeszcze nie słyszałaś mojego wykonania, więc cicho.
- Mówiłam ci, że nie masz mnie nazywać... - odwracam się i zasłaniam jej usta dłonią.
Jestem pewien, że przez najbliższe godziny lotu będę wielbił ciszę i to, że każdy będzie mógł się zająć sobą i swoimi rzeczami.
- Ani słowa - pochylam się nad nią i powoli zdejmuję rękę z jej ust - Trudno mi się skupić, gdy tak przyciskasz się do mnie całkiem mokra.
- Przestań, bo obiecuję ci, że jak tylko wyjdziemy, to cię uduszę.
- Nie usłyszałem jeszcze słowa "dziękuję", ale jak chcesz, to możesz się w inny sposób odwdzięczyć.
- Zapomnij. I przestań patrzeć mi się w biust, bo oślepniesz.
- Szkoda, że jest tu tak ciemno.
- Lepiej sprawdź, czy możemy wyjść.
Uchylam drzwi i sprawdzam, czy ktoś tu jest. Wszyscy chyba musieli wrócić po jakąś obsługę, więc musimy zwyczajnie wykorzystać moment nieobecności i stąd zniknąć.
- Chodź, szybko - wybiegamy z łazienki i zatrzymujemy się dopiero na linii wzroku moich ochroniarzy. Unikam kolejnego spotkania, aczkolwiek czuję na sobie ich spojrzenie.
Łapie nas za to niespodziewanie Eric. Jest tak zajęty wszystkimi rzeczami, że nawet nie zwraca na nas uwagi. Jakiś szósty zmysł.
- Gdzie wy byliście? I gdzie Lawson? - unosi wzrok, a potem mierzy nas spojrzeniem. Posyłam mu wymowne spojrzenie, żeby nie pytał, a znając życie, to Eric wcale nie ma ochoty wiedzieć, co tym razem odwaliłem.
- A skąd ja mam to wiedzieć? - wzruszam ramionami i podchodzę do swojego miejsca, które zajmowałem podczas czekania.
- Poszedł za tobą.
- Mówiłem, żeby żaden z was nie lazł za mną - wzdycham przeciągle.
- Długo nie wracałeś. I właściwie Snow też...
- Eric, miałem cię za typa, który jednak się łatwo domyśla - odzywa się Jasper, a to w tym momencie nie oznacza nic dobrego - Myślisz, że dlaczego wrócili razem? - prycha, zagłębiony w grze na telefonie niczym dziesięciolatek - To pewnie, że... ałć - uderzam go w głowę.
- Dobra, ja go poszukam... - zgłasza się Snow, ale ta wizja mi się niepodoba.
- Ani mi się waż - warczę, napotykając wymowny wzrok dziewczyny, który jednak szybko przenoszę na Morriseya - Ty pójdziesz - odzywam się do chłopaka, który unosi głowę z miną mordercy. Ha! Nikt nie jest w stanie przebić tej, której ja wykreowałem przez lata.
- No weź, nie będę się uganiał za Lawsonem - jęczy.
- Nie marudź i rusz dupę. Mamy samolot - mruczę pod nosem i ruszam z zawieszoną na ramieniu torbą przed siebie.

Candice?

2304 słowa

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz