23 mar 2020

Od Katfrin Do Conrada

- Kurwa Bell! - krzyknęłam na brata próbując przekrzyczeć głośną muzykę. Mój brat mógł i mnie usłyszeć jednak jak zawsze w takich sytuacjach miał na to wyjebane. Trzymał właśnie jakiegoś chłopaka za ubranie, które już było zakrwawione. Złapałam go za ramię i pociągnęłam w swoją stronę jednak chłopak zaprał się mocno i nawet nie drgnął. Zacisnęłam mocno szczękę zdenerwowana daną sytuacją.
- Jak w tej chwili się nie ogarniesz przypierdolę ci w jaja. - rzekłam z lekkim uśmiechem na twarzy jednak mój wzrok przeszywał spojrzenie mojego brata. Ten spojrzał na mnie ukradkiem przez co chłopak, którego trzymał uderzył go prosto w nos. To ja nie dość, że chce go uratować, to on jeszcze takie rzeczy tutaj odpierdziela?! Bellami wrócił wzrokiem do blondyna, puścił go by za chwilę pchnąć go na ścianę. Usłyszałam jak chłopak jęknął z bólu. Strużka krwi która poleciała mojemu bratu po ustach sprawiła, że byłam jeszcze bardziej zdenerwowana. Może i on przesadził, ale nie wolno tak postępować! Próbowałam go ogarnąć, a blondyn tak wrednie to wykorzystał!

- Bell nie warto. - powiedziałam do niego bo tym jak wykonał dwa sierpowe na blondynie, który jedynie próbował się osłaniać. Chciał kopnąć Bella jednak ten szybko odskoczył. Prychnął w kierunku blondyna i odwrócił się w moją stronę. Chwyciłam go pod ramię i pociągnęłam go w stronę drzwi. Chłopa był pijany, zły i miał zapewne złamany nos. Znów. Zresztą już nie wiem ile razy miał go rozwalonego. Skierowałam się do samochodu po drodze zapalając papierosa i zaciągając się dymem. Wsadziłam jednego papierosa do ust Bella i odpaliłam go. Podeszłam do samochodu chłopaka, miałam jego kluczyki w torebce więc wyjęłam je. Nim jednak znalazłam szukaną rzecz spaliłam połowę papierosa. Gdzie one są! Jest! Znalazłam kluczyki i otworzyłam samochód. Chłopak wpierdolił się od razu na miejsce pasażera, a ja zasiadłam za kierownicą. Odpaliłam auto i wyjechałam spod klubu. Nie dość, że nic nie wypiłam, dwa razy uspokajałam Bella, to jest już prawie czwarta rano, a ja nadal nie leże w łóżku. Westchnęłam i zaciągnęłam się papierosem. Moja mina wskazywała na wielką radość z dzisiejszej nocy. Dopaliłam papierosa i wyrzuciłam niedopałek do popielniczki. Zajechałam pierw pod dom chłopaka gdzie także stał mój samochodzik. Zdecydowanie wolałam swój. Wysiadłam z auta i pomogłam dojść chłopakowi do domu. Otworzyłam mu nawet drzwi. Pomogłam mu przemyć rany, których dziś się napatoczył. Położyłam go ładnie do łóżka. Zeszłam do jego kuchni i znalazłam jakieś leki przeciwbólowe, wzięłam je razem z wodą i zaniosłam do sypialni chłopaka. Pozostawiłam je na szafce i zeszłam na dół. Wzięłam energetyka z lodówki chłopaka i odłożyłam jego kluczyki od samochodu na miejsce. Wyszłam z domu i zamknęłam jego drzwi. Oczywiście, że miałam kluczę do domu tego tłumoka. Wiele razy coś zapomniał zabrać, a było mu potrzebne na teraz. Kilka razy zgubił swoje klucze i przyjeżdżał do mnie. Wsiadłam do swojego samochodu i od razu ruszyłam w stronę swojego domu. Otworzyłam energetyka i upiłam kilka łyków napoju. Droga do domu zajęła mi dwa papierosy i całego energetyka. Nie jest źle. Wjechałam do garażu i od razu wysiadłam z samochodu zamykając wszystko pilotem. Kiedy już dotarłam do garderoby zabrałam ubrania i skierowałam się do łazienki by tam wziąć długą kąpiel razem z papierosami i netflixem. Potrzebowałam odpoczynku i relaksu.

Wyszłam z wanny koło godziny ósmej. Czyli siedziałam w niej jakieś trzy godziny. Tak to zdecydowanie dobry czas. Na tygodniowej liście do zrobienia muszę odznaczyć punkt "relaks". Siedziałam właśnie w kuchni i jadłam śniadanie słuchając przy tym muzyki. Zrobiłam sobie naleśniki z nutellą i bananami. Ah... kocham takie śniadania. Jednak rzadko je robiłam. W sumie nie wiem czemu. Może zacznę częściej? W sumie nie wiem. Nie ważne. Była sobota. A wiecie co to znaczy? Wolne od pracy w mundurze. Czyli oznacza to, że dziś spędzę dzień w siodle. Bardzo się z tego powodu ciesze. Nie dość, że zrobiłam sobie śniadanie bogów to jeszcze spędzę dzisiejszy dzień bardzo miło. Wstałam od stołu i wsadziłam brudne naczynia do zmywarki. Szybko ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Oczywiście na wyjściu już czekały na mnie szczęśliwe kulki. Niala i Veron od razu podbiegły do mnie machając ogonami jakby zaraz miały odlecieć. Pogłaskałam oba po pyszczkach z lekkim uśmiechem. Gdyby nie to, że dzisiejszej nocy nic nie spałam i ogarniałam brata to byłby to naprawdę dobry dzień. Odsunęłam się od psów i ruszyłam w stronę siodlarni. Stamtąd wzięłam kantar i uwiąz Cebera i ruszyłam na pastwisko. Oczywiście większość koni widząc mnie od razu ruszyła biegiem w moją stronę myśląc zapewne, że coś im przyniosłam. Oj nie dziś.
- Wystarczy, że was utrzymuje. - rzekłam do koni z lekkim uśmiechem. Założyłam Ceberowi kantar i wyprowadziłam go z pastwiska. Szedł obok mnie bardzo spokojnie z półprzymkniętymi powiekami. Poklepałam go po szyi gdy wchodziliśmy do stajni.
- Oj kochany dziś trochę pracy nas czeka więc nie zasypiaj. - powiedziałam i stanęliśmy przy jego boksie. Zacznijmy od wyczyszczenia tego cielska. Przede wszystkim przydałoby się go trochę wyszorować. Jednak nadal było trochę za zimno na takie kroki. Padło więc na suchy szampon. Samo wyczyszczenie, wyczesanie i osiodłanie prawie dwumetrowego konia zajęło mi godzinę. Cała zgrzana poprawiłam rozwalony już kucyk. Ja byłam jak zawsze cała brudna i zmęczona, a Ceber stał cały czyściutki i zadowolony.
- To nie fair. Teraz ty powinieneś umyć mnie. - powiedziałam do konia, a ten jedynie prychnął w moją stronę. Poszłam w kierunku swojej szafki gdzie był mój strój. Przebrałam się szybko i wróciłam do spokojnie stojącego konia.
- Idziemy marudo. - rzekłam jedynie i wyprowadziłam wałacha na ujeżdżalnie i tam wsiadłam na niego. Poprawiłam swoje strzemiona oraz popręg i powoli zaczęłam pracę na koniu. Oczywiście nim ten olbrzym się rozruszał minęła dobra godzina. Wyjęłam na chwilę telefon i spojrzałam na godzinę. Tak... była już jedenasta. Za godzinę moi kochani instruktorzy zaczynają jazdy. Cudownie. A więc mamy jeszcze chwilę na ujeżdżalni potem pójdziemy w krótki teren na rozluźnienie sytuacji.

Kiedy wracaliśmy z lasu nasza dwójka była bardzo zmęczona, a ja miałam ochotę jedynie rzucić się do łóżka. Jednak nie mogłam. Musiałam wziąć jeszcze przynajmniej na godzinę Kaila, który zapewne teraz tak się rozbrykał, że będzie ciężko. Jęknęłam zrezygnowana wiedząc co mnie czeka. Położyłam się na grzbiecie wałacha, a ten powoli szedł w stronę stajni. Ufałam temu koniowi jaki nikomu innemu. Był dość odważny jak na konia, a w dodatku jest teraz zmęczony, raczej wątpię by ruszył nagle galopem. Pogłaskałam konia po brzuchu, a ten zdziwiony zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Spojrzał na mnie jakby mówił: serio?
- Oj nie narzekaj, ty też zaraz odpoczniesz. - rzekłam i podniosłam się dając mu łydy. Koń prychnął jedynie i ruszył spokojnie. Wjechaliśmy właśnie na naszą posiadłość a ja skierowałam Cebera od  razu w stronę stajni. Przejechałam obok ujeżdżalni i coś zwróciło moją uwagę. A raczej ktoś. Zatrzymałam konia tuż przy mężczyźnie obserwującym jak zapewne jego córka jeździ sobie na Nazarze. Tak. To na pewno był on. Dawno go nie widziałam.
- Witam Pana. - powiedziałam z lekkim uśmiechem, a chłopak odwrócił się w moją stronę. Właśnie wtedy Ceber prychnął na niego jakby przestraszony. Widząc minę Conrada od razu wybuchłam śmiechem. Poklepałam wałacha po szyi zadowolona z tego co zrobił.
- Dobrze koniku. Należało mu się. - rzekłam zadowolona. Mężczyzna wywrócił oczami, a ja zsiadłam z konia. Stanęłam tuż obok niego co zawsze wygląda to komicznie. Moje niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów i koń który ma prawie dwa metry w kłębie. Naprawdę ciekawie.
- Katfrin. Nie spodziewałem się ciebie tutaj. - powiedział z uśmiechem wycierając smarki, które pozostawił na nim koń.
- No cóż. Raczej dziwne gdybym nie była w swojej stajni. - odpowiedziałam i machnęłam ręką w jego kierunku. Spojrzałam na córkę Conrada, która teraz kłusowała na lonży.
- Dobrze sobie radzi. - rzekłam z lekkim uśmiechem i wróciłam wzrokiem do chłopaka.
- Czemu się nie odzywałeś? - zapytałam, a on westchnął i poprawił swoje trochę za długie włosy.
- Miałem delegacje i musiałem szybko wyjechać. - odpowiedział, a po głosie od razu stwierdziłam, że jest mu głupio. I bardzo dobrze, niech wie by więcej tak nie robić.
- Więc wynagrodzisz to dziś przychodząc do mnie na kolacje. Zapraszam o osiemnastej. - powiedziałam i ruszyłam z Ceberem w stronę stajni. Koń poczłapał za mną zadowolony, że zaraz odpocznie.
- Nie mogę. Nie mam z kim zostawić Daphne. - rzekł próbując się wymigać.
- Nikt nie powiedział, że nie możesz jej wziąć. - odpowiedziałam jedynie i machnęłam ręką. - Wiesz gdzie mieszkam. - dodałam, a gdyby co wskazałam palcem dom za mną nadal idąc w stronę stajni. Usłyszałam śmiech chłopaka przez co uznałam, że jego odpowiedź na zaproszenie jest pozytywne. Mam nadzieje, bo inaczej go znajdę i mu nogi z dupy powyrywam. Weszłam do stajni i rozsiodłałam wałacha wpuszczając go od razu do boksu. ten od razu napił się wody i zaczął powoli skubać siano, które przyniósł mu Ben. Uśmiechnęłam się lekko i poszłam odnieść sprzęt na miejsce. Wzięłam teraz rzeczy Kaila i marchew dla Cebera. Wałach był bardzo zadowolony z nagrody. Jednak po dzisiejszym dniu należała mu się tona marchwi.
- Ben. Ceber ma dziś wolne od jazd. Jakby ktoś chciał go wziąć to powiedz, że nie ma takiej opcji. - oznajmiłam stajennemu, którego spotkałam w drodze do Kaila. Ten oczywiście zrobił burdel w boksie i jak zawsze zadowolony próbował wystraszyć każdego kto przechodził obok. gdy zobaczył jak wchodzę do boksu stanął w kącie i prychnął w moją stronę.

Za trzydzieści minut była osiemnasta. A ja właśnie skończyłam gotować Jalfrezi wersję weganką dla gości oraz dla siebie, tą z mięsem. Robiłam to danie mimo wszystko pierwszy raz. Ostatnio dostałam przepis od Bellamiego, któremu wyszło to w miarę dobrze. Dlatego i ja spróbowałam to zrobić. Oczywiście zrobiłam także tiramisu w szklankach, które wprost uwielbiałam. Jednak teraz musiałam wziąć szybki prysznic, poprawić makijaż i ubrać się. A miałam zaledwie trzydzieści minut. Odpaliłam papierosa wchodząc po schodach i weszłam do łazienki by tam szybko się przygotować.
Kiedy założyłam właśnie czarny prosty kombinezon ze złotym paskiem, który miał podkreślać talię. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi widząc przed nimi Conrada oraz Daphne, która była chyba bardzo zadowolona z odwiedzin. Uśmiechnęłam się lekko do niej.
- Część. mam nadzieje, że nie miałeś problemu z trafieniem. - powiedziałam jedynie nadal z uśmiechem i wpuściłam ich do domu. Pozwoliłam im się w spokoju rozebrać, a ja poszłam nałożyć jedzenie na talerze. Pięć minuty przed przyjściem zbiegłam na dół w samej bieliźnie i wstawiłam kolacje do piekarnika. Dlatego uważałam, że jedzenie jest już ciepłe. przecież skończyłam je robić zaledwie trzydzieści minut temu! Wyjęłam więc je i rozłożyłam na trzy porcje. Zaniosłam talerze do jadalni i tam postawiłam na stole. Kiedy miałam iść po swoich gości oni znikąd pojawili się tuż obok mnie.
- To dla ciebie. - powiedział Conrad i podał mi wino. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam je do dłoni.
- Dziękuje. Opijemy twój powrót. - rzekłam i zobaczyłam jak chłopak kręci głową mówiąc mi tym samym, że nie pije. Oj zobaczymy.
- Usiądźcie. - powiedziałam i wskazałam stół. Każdy zajął więc swoje miejsce, a ja patrzyłam jak córka Conrada próbuje wyjeść najpierw całą paprykę a dopiero potem resztę. Uśmiechnęłam się widząc jej poczynania.
- Mam nadzieje, że nie jest złe. Robiłam pierwszy raz. - rzekłam i spojrzałam na Conrada, który zajadał się papryką jak jego córka. Zaśmiałam się widząc jak cała dwójka jest brudna. Daphne jeszcze zrozumiem ale on...
- Jesteście cali brudni. Przyniosę deser. - powiedziałam i wstałam z uśmiechem, a dziewczynka na słowo "deser" klasnęła w dłonie zadowolona. Zebrałam brudne naczynia i zaniosłam je do kuchni gdzie wstawiłam do zmywarki. Wyjęłam tiramisu z lodówki i zaniosłam je już czystym gościom. Postawiłam więc przed nimi ciasto w szklance i wróciłam do kuchni po wino, które przywiózł Conrad. Kiedy przyszłam z butelką chłopak spojrzał na mnie jakby przerażony. Nalałam więc pierw sobie wina, a potem jemu.
- Nie mogę pić. Muszę wrócić do domu. - powiedział Conrad, a ja pokręciłam głową.
- Zamówimy ci taksówkę. - odpowiedziałam, chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć jednak spojrzałam na niego morderczym wzrokiem i zagroziłam mu palcem.
- Nie dość, że znikasz na tyle czasu. Nie odzywasz się. Nie powiesz mi, że wróciłeś to jeszcze nie chcesz wypić ze mną wina? - zapytałam i założyłam ręce na biodro z bardzo złą miną patrząc na Conrada. Nawet Daphne przyjęła moją minę i teraz obydwie wywierałyśmy presje na mężczyźnie.
- Niech będzie. Ale jeden kieliszek. - powiedział chłopak i sięgnął po kieliszek i upił trochę alkoholu.

- A więcc słuchaj. Mam ci massssse rzeczy do opowiedzenia. Ale słuchaj... - powiedział do mnie Conrad z wielkim uśmiechem. Daphne już dawno zasnęła w pokoju gościnnym, a nasza dwójka pijana dyskutowała na temat bardzo ważnych rzeczy jakim jest fakt, że Conrad nie powinien był tyle pić.
- Wiesz, że ja teraz to ja ci wszystko, ale to wszystko mogę powiedzieć? - zapytał, a ja zaczęłam się śmiać patrząc na gestykulacje chłopaka.

Conrad? xD

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz