14 mar 2020

Od Katfrin CD. Keyi

Wstałam z łóżka kiedy jeszcze słońce nawet nie zaczęło swej rutynowej wędrówki. Miałam dziś ciężki wyjazd poza miasto. Reprezentowałam dziś naszą jednostkę w okolicznym mieście. Moje jedyne zadanie to obecność i poważna mina. Z tym drugim nie będzie problemu o ile pierwszy punkt będzie zaliczony. Kiedy wyszłam z łazienki od razu skierowałam się do kuchni gdzie zrobiłam sobie mocną kawę i szybkie śniadanie w formie omletu. Mój mundur oczywiście był dokładnie wyprasowany, a wszystkie oznaczenia były prosto wręcz od linijki przyczepione. Sięgnęłam więc po kluczyki do samochodu oraz po shake przygotowanego już wcześniej. Wyjechałam samochodem pod stajnie gdzie czekała na mnie przyczepka. Oczywiście Ben (mój stajenny) już dawno przygotował Liama na dzisiejszą "uroczystość".

- Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem. Widać było, że jestem bardzo niewyspana. Nawet ostry makijaż nie maskował worów pod oczami.
- Mam nadzieje, że będzie dobry - odpowiedział  także z uśmiechem. Ben niemal zawsze był wyspany i pełen energii do pracy. Bardzo go za to podziwiałam i lubiłam. Mężczyzna miał ponad sześćdziesiąt lat i chce dorobić sobie do emerytury. Także jest po wojsku dlatego bardzo go szanuje. Mimo iż miał dość niski stopień jest dla mnie kimś kogo od zawsze podziwiałam.
- Ja też mam taką nadzieje - rzekłam i przymknęłam oczy zasypiając na stojąco. Potrzebuje dodatkowej dawki kawy... albo podwójnej. Ben podczepił przyczepkę do mojego samochodu, a ja poszłam po Liama, który już stał wyczyszczony. Miał założone ochraniacze oraz derkę. Podeszłam do niego i pogładziłam go po chrapach.
- Hej malutki dziś mamy pracę - powiedziałam do niego, a on poruszył uszami także zaspany. Mój biedaczek też się nie wyspał. Nie dziwie się niektóre konie nadal spały. Inne były zainteresowane co się dzieje. Zegar wskazywał trzecią w nocy dlatego nasza dwójka zaspana wyszła ze stajni. Wprowadziłam wałacha do przyczepki i spojrzałam na Bena.
- Dziękuje za pomoc. Jeśli chcesz możesz dokończyć dziś pracę i wrócić o której chcesz. Jutro nie musisz przychodzić bo mam wolne - powiedziałam z uśmiechem, a on skinął głową zadowolony. Spojrzałam tylko jeszcze czy cały sprzęt konia był spakowany, a kiedy to zrobiłam wsiadłam do samochodu i odpaliłam papierosa wyjeżdżając. Uchyliłam okna i wyjechałam ze swojego podwórka zaciągając się nikotyną. Ten dzień na pewno będzie cudowny.

Kiedy dojechałam na miejsce była już szósta rano. Szybko znalazłam czynną kawiarnie i stanęłam przed nią by wejść do budynku i zamówić kolejną porcje kawy.
- Dzień dobry - powiedziałam z lekkim udawanym uśmiechem. Kobieta, która stałą za ladą zrobiła dokładnie to samo. Nie dziwie się. Patrząc na godzinę w jej wieku zapewne też byłabym załamana taką pracą. Udawana uprzejmość dla klienta oraz wczesna pora otwierania lokalu.
- Poproszę latte z sosem kokosowym. Na wynos - rzekłam jedynie, a ta skinęła głową i podliczając moje "zakupy". Zapłaciłam dziewczynie, a ta odeszła od lady i zaczęła przyrządzać moją kawę. Usiadłam w wyjściu obserwując czy Liam siedzi spokojnie na swoim miejscu. Przyczepa nadal stała, a nieliczni ludzie na mieście i ich spokój wskazywał na to, że wałach siedział grzecznie.
- Proszę. Pani zamówienie - powiedziała blondynka. Spojrzałam na nią i podeszłam do niej, a raczej do mojego napoju. Uśmiechnęłam się widząc to cudeńko.
- Dziękuj. Do widzenia i miłego dnia - rzekłam i wyszłam zamykając za sobą drzwi i słysząc charakterystyczny dźwięk dzwonka, który oświadcza o przybyciu lub wyjściu klienta. Wróciłam do samochodu, zostawiłam kawę w środku i szybko sprawdziłam jak Liam radzi sobie z trasą. Weszłam do przyczepy i zobaczyłam przebudzającego się konia i uśmiechnęłam się lekko. Sprawdziłam czy ma siano, dam mu wody, gdy już dojedziemy. Uważałam, że wytrzyma jeszcze dziesięć minut drogi. Poklepałam go po szyi i wyszłam z przyczepy. Wsiadłam na miejsce kierowcy i znów odpaliłam papierosa. Włączyłam lokalizacje ponieważ jechałam do miejsca, w którym będę pierwszy raz. Szybko dojechaliśmy do celu, a gdy zajęłam miejsce na parkingu od razu podszedł do mnie młody chłopak w mundurze. Starszy szeregowy. Będzie ciekawie. Wysiadłam z samochodu i odpaliłam kolejnego papierosa.
- Pani Pułkownik - przywitał się i oddał mi honor. Skinęłam mu głową i włożyłam papierosa do ust by podać mu prawą rękę witając się z nim. Kiedy mnie puścił fajek znów był na swoim miejscu.
- Mam nadzieje, że przyszedłeś tutaj po to by mnie poprowadzić - powiedziałam i zaciągnęłam się nikotyną.
- Zostałem wysłany by Panią poprowadzić oraz pomóc z koniem - rzekł i podekscytowany spojrzał na przyczepę. Zachowywał się jak małe dziecko. Był zestresowany, jakby jego pierwszym poważnym zadaniem było poprowadzenie konia. Przynajmniej tak myślał, że będzie.
- Dobrze. W takim razie, zapraszam do pomocy - powiedziałam i wyrzuciłam papierosa na ziemie poprawiając od razu okulary przeciwsłoneczne. Przydeptałam niedopałek glanem i odwróciłam się na pięcie. Otworzyłam przyczepę i powiedziałam szeregowemu co ma robić by Liamowi nic się nie stało. Wyprowadziliśmy wałacha, chłopak ucieszony trzymał go za uwiąz. Myślał, że będzie go prowadził? A kto niby weźmie sprzęt? Prychnęłam i weszłam do przyczepy. Wzięłam siodło i wyszłam do niego.
- Proszę to dla ciebie - powiedziałam i podałam mu. - Wodze i szczotki są jeszcze w przyczepie. Zostawię ci kluczyki. Teraz prowadź do stajni - dodałam z lekkim uśmiechem i przechwyciłam konia do swoich rąk. Chłopak westchnął jednak poprowadził mnie w stronę "stajni", która była po prostu jednym wielkim budynkiem. Jednak najważniejsze było to, że Liam nie będzie sam. Było tam jakieś sześć koni, które spokojnie jadły siano. Wpuściłam wałacha do nich, a te zainteresowane podbiegły do niego. Wiedziałam, że mogę go zostawić ponieważ jest to koń dość spokojny. Spojrzałam się na szeregowego.
- Spójrz co i raz na mojego konia. Odpowiadasz za niego teraz - powiedziałam, a on jedynie skinął głową lekko przerażony sytuacją, w której się znalazł. Ruszyłam w kierunku znanego mi towarzystwa.
- Witam starych znajomych - powiedziałam do grupki osób z lekkim uśmiechem.

Była godzina szesnasta dwadzieścia jeden kiedy wyjechałam ze swojego domu w kierunku centrum by tam pierw zajechać po kawę, a potem spotkać się z Bellamim, który nie może przeżyć beze mnie jednego dnia. Miałam dla niego termos, wiedziałam, że jak dowie się o tym, że byłam na kawię i mu nie wzięłam to będzie zły. Ale kawa musi być ciepła oczywiście! No bo jak inaczej. Wielce królewicz się znalazł. Król swego gównianego terenu. Kiedy zaparkowałam przed kawiarnią ruszyłam w stronę budynku. Otworzyłam drzwi i oczywiście moje szczęście sprawiło, że ktoś wychodził przez co wpadłam na tą osobę nawet się tego nie spodziewając. Mój termos wypadł z dłoni.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam jakby znajomy głos. Dziewczyna założyła kosmyk włosów za ucho i wtedy poznałam dziewczynę. Była to wczorajsza kobieta z jazdy. Która przyszła wtedy niezapowiedzianie.
- Na szczęście nie - powiedziałam i zaśmiałam się - Szczelny kubek - dodałam i wskazałam na kubek, który leżał na ziemi.
- Przepraszam - powiedziała i schyliła się po kubek - Nie zauważyłam Cię - dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
- Nic nie szkodzi. Żyje i to najważniejsze - powiedziałam śmiejąc się do dziewczyny, która odwzajemniła mój uśmiech.
- To dobrze - odpowiedziała dziewczyna i oddała mi mój termos.
- Dziękuje. Tobie nic nie jest? - zapytałam i nagle odgłos, który usłyszałam zmroził mi krew w żyłach. Odbezpieczanie broni ma bardzo charakterystyczny odgłos. Dlatego nie zdziwiło mnie gdy poczułam lufę wymierzoną w moją głowę. Spojrzałam na Keyi, która miała wypisany strach w oczach.

Keyi? Wybacz, że tak długo

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz