14 mar 2020

Od Oliego

Zmieniony. Usłyszałem, że się zmieniłem. Trudno się nie zmienić po ponad roku zapieprzania w takim mieście. Każda bajka się ładnie kończy. Thomas jest... Thomasa nie ma. Jestem ja. Ja z pracą, ja z moimi problemami, które nie wiadomo jak wróciły. Nie były chyba tak złe, ciemne jak kiedyś. Ale kto to wie? Wypuściłem powietrze i powoli podniosłem się z łóżka. Podłoga była usłana ubraniami. Sięgnąłem pod spodnie i wygrzebałem paczkę z papierosami. Ciche miaukniecie za oknem, przypomniało mi o obecności kota. A raczej dało mi znać, że wrócił ze swojej wyprawy i chce zjeść i spać. Przejąłem opiekę nad kotem Thomasa. Tyle mogłem zrobić. Świnki dość tragicznie straciły życie. Ktoś zapomniał zamknąć okna i dość mocno je przewiało. No i zdechły. Zwierzęta zdychają. Tak? Tka ich specyfika. Uchyliłem okno balkonowe i wpuściłem kota, który szybko ruszył ku kuchni.
- Przeklęta istoto, nie możesz się przywitać? -Burknąłem i odpaliłem papierosa. Głośne miaukniecie z kuchni, dało mi do zrozumienia, że ktoś jest głodny.
- Nie jestem hotelem! - Burknąłem i ruszyłem ku kuchni. Wyciągnąłem puszkę z lodówki i nawaliłem porcję kotu. Wypuściłem dym i otrząsnąłem popiół do zlewu. Nalałem sobie wody i przepłukałem usta. Ruszyłem do łazienki z nadzieją, że prysznic mnie obudzi. Gorąca woda skropliła się na lustrze. Ściągnąłem piżamę i złapałem kontakt wzrokowy z samym sobą. Udało mi się wrócić do siebie. Żyłem, wyglądałem lepiej. Włosy od dawna nie były obcinane, przez co dość specyficznie układały się na mojej głowie. Na szyi wisiał dłuższy łańcuszek, na którym wisiał pierścionek Thomasa. Zostawiłem go sobie. Mój dawno gdzieś straciłem. Przekręciłem oczami i wsunąłem się pod strumień wody. Wyszedłem z łazienki po dziesięciu minutach z odrobinę lepszym samopoczuciem. Sięgnąłem po telefon i zakląłem cicho. Dzisiaj. Musiało dzisiaj? Nie miałem klientów. Dzisiaj była rocznica śmierci tego... Tego Thomasa. Nie umiałem się o nim wypowiadać, od kiedy go straciłem. Gorycz, którą czułem, smutek i wszystko inne zostało za mną. Nie miało sensu. Westchnąłem i wygrzebałem z szafy jakieś czarne ubranie. Trzeba wyglądać na cmentarzu. Wyszedłem z mieszkania i zapakowałem się do samochodu z nadzieją, na cichy dzień. Po drodze kupiłem butelkę wina. Cmentarz o tej porze roku był wyjątkowo pusty. Tak samo o tej godzinie. Kto normalny pojawia się w takim miejscu o 10? Trasę znałem. Pierwszy miesiąc, można by powiedzieć, mieszkałem w tym miejscu. Odkręciłem wino i skrzywiłem się. Brałem pierwsze lepsze, ale czemu słodkie? Najgorsze co istnieje. Usiadłem na płycie nagrobkowej i pociągnąłem łyk słodkiego napoju. Ze zdjęcia patrzyła na mnie uśmiechnięta twarz chłopaka.
- Twoje zdrowie, dzisiaj umarłeś!- Wylałem dużą porcję trunku na ziemię, niech się napije za nasze zdrowie.
- Twój kot żyje, ja żyję. Radzę sobie, nawet całkiem dobrze jak na mnie.- Wzruszyłem ramionami i wypiłem ostatni łyk słodkiego ukropu. Tyle słów wypowiedziałem w tym miejscu, że nie wiedziałem, czy jest jeszcze coś, czego nie powiedziałem. Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem.
- Wiem, że tego nienawidzisz, nienawidziłeś. Ale to moje płuca, możesz mi tyle zrobić aktualnie!- Pokazałem nagrobkowi figę i wypaliłem papierosa w ciszy. Spojrzałem na zegarek, dwunasta. No to czas na jakiś późny obiad. Okoliczne kawiarnie, nie były czymś, na co miałem ochotę. Wsiadłem do samochodu i wróciłem do centrum. Mała restauracja wydawała się kusząca.
<ELLO, jak ktoś jest zainteresowany to, popiszmy plz>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz