14 mar 2020

Od Candice C.D Izzy

Biel Raphaela zanika w moich oczach. Robi się coraz brudniejszy, a wszystko za sprawą nagłego wyznania mojej przyjaciółki — broń Boże, nie sądzę, że to źle, ale wolałabym żyć z myślą, że trafiłam na porządnego mężczyznę. Cóż, najwyraźniej nie jest mi to dane. Może już nigdy. Przysięgam, że nie mam pojęcia, dlaczego trafiam akurat na takich. Nie chcę jednak rozczulać się nad tym cały wieczór i ominąć przez to przyjemność, jaką daje pobyt w najdroższej restauracji w mieście. Fakt, O'Connel może i jest bogaty, skoro tu je, choć kto wie, czy przynajmniej w tym jest szczery. Stan jego portfela szczerze mówiąc zrobił się dla mnie wyjątkowo nieistotny. Pomimo piękna jego jasnych oczu, które mnie przeszywają, czuję tylko niechęć.

Natomiast piękne danie główne zmiata z mojej głowy wszelkie wątpliwości. Uśmiecham się do talerza, chwytając za widelec i nóż. Ostrożnie przekuwam pierś z kurczaka nadziewaną samymi dobrymi składnikami, które pachną nawet mocniej niż perfumy naszego szarmanckiego gościa.
— Nie ma sprawy — odpowiadam mężczyźnie. — Powiedz mi. Przyjechałeś do Avenley, szukasz sobie miejsca. Pracujesz już, spełniasz się w czymś? — Opieram głowę na dłoni i wpatruję się w niego przenikliwym spojrzeniem. Nie jest jednak przesadnie miłe, a raczej powiem tak: tylko ktoś, kto mnie bardzo dobrze zna, zrozumie, że nie jest to kokieteryjny wzrok pełen pożądania. Wystarczy jeden błysk, by jedno było podobne do drugiego, ale nie tym razem. Wiem, że właśnie Mortensen dokładnie rozumie sposób, w jaki się patrzę.
A mogłeś być ideałem, Raphaelu. Jakaś niezwykle oporna część mnie nie chce skreślić go ot tak, bez większego, namacalnego dowodu.
— Pracuję w biurze na zlecenie — mówi, biorąc uprzednio kęs swojego jedzenia. — Krzątam się po całym kraju, a teraz przyszedł czas na Avenley.
— Więc biznesmen. — Mortensen bardziej twierdzi, niż się upewnia. — Nie nosisz przy sobie osobistej sekretarki? — To brzmi dosyć bezczelnie, przez co kopię ją w łydkę, jednak to jak grochem o ścianę, bo nie zwraca na mnie uwagi.
O'Connel posyła nam szybki uśmiech na tle opanowanej twarzy.
— Wiesz, nie myślałem nad tym — odpiera. — Chyba, że któraś z was ma kwalifikacje na to stanowisko, to z chęcią to rozważę — śmieje się krótko, ale wyjątkowo szczerze, co sprawia, że cały obraz mężczyzny wydaje mi się nie do odczytu.
Patrzymy po sobie z Isabelle najdyskretniej jak się da. Chwilę zażenowania zajadam kęsem jedzenia, a Mortensen śmieje się niezbyt autentycznie na żart O'Connela, wyraźnie podrzucając mu jako sugestię, że takie kawały ma odstawić na bok.
Próbuję zrozumieć, czy wtedy naprawdę obmacał Izzy i czy teraz ogranicza swoje zapędy tylko dlatego, że brakuje mu odwagi i tu jestem. Przysięgam, przy mnie wydaje się zupełnie normalnym, fajnym facetem, którego ciężko o coś posądzić. Wierzę jednak przyjaciółce i chcąc nie chcąc jestem wyczulona na każdy szczegół spotkania.
— Rozmawiasz z artystką i przyszłą panią weterynarz. Sekretarkę równie dobrze możesz znaleźć na tinderze — odpiera dziewczyna. Znów patrzę na nią jak na wariatkę. W mojej głowie krążą wyłącznie myśli o zakończeniu spotkania, pomimo że jedzenie jest tego najlepszym aspektem.
— W żaden sposób nie chciałem odjąć wam na wartości — broni się z uśmiechem na ustach. Idealnym, pięknym, wybielonym.
Kurka rurka, Candy.
— Jesteś pewny?
— Nie mógłbym być bardziej. — Poprawia marynarkę, przysuwając się bliżej stołu.
— No tak, taki dżentelmen jak ty przecież nie mógłby potraktować dziewczyny rzeczowo. A gdzie tam! Ale, nie ukrywajmy, wielu facetów ma takie podejście. — Mojej przyjaciółki nadal słucha się w miarę kulturalnie, jednak ja wiem, co za aluzja kryje się za tymi słowami. Intuicja, mam nadzieję, że mylna, każe mi myśleć, że on też powoli wie.
— Rzeczowo? Nie sądzę, że byłbym w stanie.
— Ach, tak? To się ceni — mówi Mortensen, która przeszywa go wzrokiem niczym strzałą.
— Ale racja, znam mężczyzn, którzy nie zachowują się do końca w porządku.
— Tak? Obracasz się w takim towarzystwie, panie O'Connel?
Boże, nadal milczę, wszystko oglądając z boku.
— Przeszliśmy znów na per pan? — parska śmiechem, nie robiąc sobie zupełnie niczego z jej prób złapania go na czymkolwiek.
— Coś nie tak? Unikasz tematu? — Mortensen uśmiecha się szerzej.
— Skądże.
— Hm — odchrząkuje wreszcie. — Przepraszam, że przerwę, ale te roladki są przepyszne. Raphael, kochany, byłbyś tak miły i znalazłbyś kelnera? — Od tej pory dwie pary oczu skupiają się wyłącznie na mnie. O'Connel przytakuje z wesołym uśmiechem i wstaje od stołu powolutku. Obie odprowadzamy go wzrokiem do tej pory, aż stwierdzamy, że nie będzie w stanie wiele usłyszeć.
— Kochany? — parska Isabelle. — Ja ci tu przesłuchuję wroga, a ty do niego z tak rozczulającymi zwrotami?
— Dobrze wiesz, że mówię tak do każdego — wzdycham ciężko, patrząc na niezwykle dobre wino uzupełniające naczynie. — Słuchaj, wierzę ci, że jest z nim coś nie tak, ale aktualnie strasznie ciężko mi to zauważyć.
— Gnojek nieźle się kryje — mówi pod nosem. Wpatruję się w nią chwilę, a zaraz potem mrugam kilkakrotnie, chcąc upewnić się, czy właśnie jestem świadkiem postradania zmysłów. — Jeszcze go tak urządzę, że sam się przyzna. Oj, wyśpiewa wszystko elegancko. Ewentualnie to ja się wszystkiego od niego dowiem tak, jak zawodowy szpieg.
— Pomyliłaś kierunki. — Popijam wino.
— Przestań mnie demotywować. — Stuka ze mną lampki wina, wywołując charakterystyczny dźwięk. — Głupi, ale przystojny facet nie zamydli nam oczu.
— W życiu. — Uśmiecham się delikatnie.
W restauracji siedzimy jeszcze mniej więcej pół godziny od czasu skończenia dania głównego. Zapełniające zwłokę dyskusje zdawały się być o niczym i o wszystkim, a w każdym razie Mortensen lekko ograniczała się ze swoimi frustrującymi pytaniami i aluzjami. Raphael jeszcze odprowadza nas pod samo mieszkanie, które znajduje się nieopodal restauracji — takie są profity mieszkania w samym centrum. Znajdując się zaledwie pod budynkiem, słyszymy wymowne odchrząknięcie ze strony mężczyzny.
— Dziękuję wam za kolację — uśmiecha się do nas, kierując swoje głębokie spojrzenie to w jedną, to w drugą. Jestem już tak porządnie zmęczona, że jedyne, co robię, to uśmiecham się słabo. — Jestem tu jeden dzień, a zdaje mi się, że już poczułem wyjątkowy nastrój tego miasta.
— Naprawdę? — pytam beznamiętnie, nie mogąc uwierzyć w to, czy Raphael naprawdę uważa, że wypytywanie o wszystko i czepianie się o każde słowo można nazwać nastrojem miasta. — Nie, na pewno ci się tylko wydaje — dodaję szybko.
I to moment, w którym uśmiecha się wyjątkowo czarująco. Po wyrazie mojej twarzy mógłby stwierdzić, że jednak nie rusza mnie to tak, jakby tego chciał. Zerka na Izzy, ale nic nie robi. To po prostu wpatrywanie się, nie wiem nawet, z jakiego powodu.
— No co? — pyta moja przyjaciółka. O'Connel uśmiecha się szerzej, kręci głową zrezygnowany i tłumaczy swoje zachowanie.
— Nie chcę być... — zastanawia się — hm, niegrzeczny, ale mogę porozmawiać z Candice na osobności? 
Spoglądam to na niego, to na moją przyjaciółkę. Słucham?
— Czy ty... — Mortensen nie znosi tego pytania zbyt dobrze. Rzucam jej uspokajające spojrzenie, że nic mi się nie stanie i że z powodzeniem może mnie zostawić samą pod budynkiem, w którym, chcąc nie chcąc, przecież mieszkam. Dopiero odczytując mój wzrok, Isabelle tłumi emocje wewnątrz siebie. Pozostawia mnie z Raphaelem, a ja nie wiem nawet, dlaczego tu stoję. Teraz jego obraz zboczeńca macającego Izzy nasilił mi się bardziej, przez co machinalnie odsuwam się o krok.
— To o czym chcesz porozmawiać? — pytam wreszcie. Jego niebieskie oczy nabierają całkiem nowego wyrazu w ciepłym świetle kinkietu.
Biznesmen nie może przestać się uśmiechać, a co najgorsze nawet gapić, co szybko powoduje, że peszę się jeszcze bardziej.
— Powiem tak, nie sądziłem, że spotkamy się tak szybko.
Odpowiadam mu spojrzeniem mówiącym mniej więcej „okej, skarbie, ale do czego zmierzasz?”.
— Życie płata różne figle.
— Masz rację — odpiera. — Zastanawiałem się, czy może masz ochotę pokazać mi parę ciekawych miejsc w Avenley River? Takie luźne spotkanie. A może w zamian zaproponuję jakąś kawę i ciastko — śmieje się nisko.
Chwilę rozważam jego propozycję, wiedząc, że nie powinnam tego robić ani nawet się zgadzać. W głowie aż świdruje mi myśl, że mam to jak najszybciej zakończyć, bo już na kolacji wydarzyło się coś, co wydarzyć się nie powinno za mojej nieobecności.
— Daj mi się zastanowić, dobrze? — Uśmiechają mi się usta, ale nie uśmiechają się oczy.
— Skąd mam gwarancję, że mi odpowiesz? — Unosi jedną brew, zbliżając się o krok.
— Dotrzymuję słowa — przyznaję szczerze, zdając sobie sprawę, że jest znacznie wyższy ode mnie. Nie cofam się, tylko odrobinę zadzieram głowę.
— No nie wiem, nie wiem, przecież nie znamy się za dobrze. Ale proponuję się poznać. Chciałabyś dać mi numer? — Na jego twarzy odmalowuje się uśmiech.
Wzdycham cicho i wyciągam telefon. Mężczyzna spisuje mój numer, zadowolony z siebie. Wcale nie muszę się zgadzać. Mogę nie powiedzieć nawet nic, nie odpisywać, zablokować numer. Ale skoro Mortensen chciała go rozgryźć, być może moje spotkanie z nim może okazać się kluczowe w tej sprawie. Potem powiem mu sayonara, jak kilku poprzednim.
— To zaszczyt — mówi z dumą.
— Oczywiście.
— Dobranoc. — Kiwa głową, zniżając się niemal jak do pokłonu, przez co unoszę brwi, ale mój kącik ust drży w uśmiechu. — Pani Mortensen również przekaż dobrej nocy. — Puszcza oko. Odprowadzam go krótko wzrokiem, kiedy chodzi wzdłuż chodnika.
— Będzie niezmiernie ucieszona z tego powodu.

Izzy?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz