25 sty 2019

Od Pelagoniji CD Antoni

Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy narzekali na swój niewielki rozmiar. Przecie był idealny do schowania się za każdą rzeczą odpowiednio większą, jeszcze jak się skuliło, to nie było bata, żeby ktokolwiek cię dojrzał. Sama korzystałam teraz z zalet swojego wzrostu i czaiłam się za drzewem, czekając cierpliwie oraz nasłuchując charakterystycznego skrzypu śniegu. Starałam się nie oddychać zbyt głośno, nie pociągać nosem, zachowywać się, jakby wcale mnie tu nie było. Przekładałam śnieżkę z jednej dłoni do drugiej, co jakiś czas dodając do niej odrobinę śnieżnego puchu.
Mój plan był niezawodny. Nie szło mi przez myśl nawet, żeby istniała szansa niepowodzenia. Idealna kryjówka, siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, ale i tak ten smarkacz zaszedłszy mnie od tyłu, z wrzaskiem natarł mi śniegu we włosy, wrzucił go za kołnierz i powalił w najbliższą górkę puchu.
Tak jak kocham tego dzieciaka, to go utopię w tym śniegu. 
To nie ja miałam piszczeć, błagać o litość i wytrzepywać topniejące od ciepła skóry płatki śniegu z jasnych kosmyków. Wygramoliłam się niezdarnie, prychając i potrząsając głową, wiedząc, że nie miałam za wiele czasu na guzdranie się i tarzanie. Trzeba było namierzyć tego małego łobuza, który nawet się nie ukrywał, tylko machał do mnie z radosnym uśmiechem, w drugiej ręce trzymając kolejną zabójczo lodowatą kulkę. 
Zmrużyłam oczy i kucnęłam, lepiąc ze śniegu własną amunicję, jednak nie spuszczałam z chłopca wzroku. 
— Nie ruszaj się, Phil, pozwól ciotce wygrać — powiedziałam głośno stanowczym tonem, jakbym miała w ogóle jakiekolwiek zalążki umiejętności perswazyjnych. Spojrzał na mnie z rozbawieniem, które mogłam dostrzec pomimo dzielącej nas odległości.
— Ale ciociu Jaśmin, niczego się nie nauczysz, jeżeli pozwolę ci ciągle wygrywać — odparł, wydymając wargi i brzmiał prawie autentycznie, jakby rzeczywiście było mu mnie szkoda. Prawie. 
Prychnęłam wściekle i zamachnąwszy się mocno, rzuciłam śnieżką w stronę Phila. Mogę się pochwalić, że przynajmniej trafiła. Ale już nie Phila. Serce mi zamarło na sekundę, gdy spojrzenie przechodnia, który znalazł się w środku bitwy na śnieżki w złym miejscu i o złej porze, wylądowało na mnie. Żeby było cudowniej trafiłam w ramię i przy rozpadnięciu się śnieżki mężczyzna oberwał jeszcze trochę w twarz. Czyli totalnie chybiłam.
Panicznie skocznym krokiem przedzierałam się przez śnieżne zaspy, po drodze trzaskając, niezbyt mocno, chłopca w plecy, gdy rzucił mi pełne politowania spojrzenie. Usłyszałam tylko cichy syk za sobą.
— Najmocniej pana przepraszam! Bardzo, bardzo przepraszam, mam beznadziejną celność. Nic panu nie jest?
— Oglądał pan może "Świątecznego księcia"? To ciocia rzuca tak jak protagonistka strzela. — Posłałam młodemu piorunujące spojrzenie, który uśmiechał się od ucha do ucha widocznie zadowolony ze swojego komentarza na temat moich umiejętności. Mordechaj, uwielbiam twoją latorośl, ale język zdecydowanie ma po tobie. 

{Antek? Pel nie jest za stara na śnieżki.}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz