18 sty 2019

Od Theo C.D Louise

     Jej słowa docierały do mnie z dużym zainteresowaniem, czego dowodem mogły być ciskające emocjami oczy, które nie odcinały się od rudowłosej. Szybko zrozumiałem, że chodziło o pracę, dokładnie o to, że dziewczyna zajęła miejsce dla mnie. Dla mnie. Cholera. Zrobiło mi się tak ciepło na sercu, że wstyd było się właściwie przyznawać do tego. Poczucie ostrożności jednak nie pozwoliło mi długo wytrwać w tej pięknej euforii.
     - Chwila, dobrze myślę? — Objąłem dłońmi ciepłą jeszcze kawę, którą zasponsorowała mi Louise. Ciągle gryzła mnie myśl, że powinno być zupełnie odwrotnie. — Zaklepałaś mi posadę tam, gdzie pracujesz?
     - Dokładnie tak — odparła, popijając swoje frappuccino.
     - Nie musiałaś…
     Machnęła ręką obojętnie i posłała uporczywe spojrzenie, któremu strach nawet się przeciwstawiać.
     - Ale chciałam, coś w tym złego? — Uniosła brwi, przez co jej brązowe oczy stały się jeszcze bardziej wyraźne.
     - Nie, jasne, że nie! — Niemal wytrąciłem sobie napój z rąk, co spowodowało cichy śmiech u mojej rozmówczyni. Albo mi się zdawało, albo palce lekko mi się spociły.
     Nie, pewnie tylko mi się wydaje.
     - Skoro jeszcze nie wydałeś tych pieniędzy, które ci dałam, to z pewnością zrobisz duży pożytek z wypłatą. — Uśmiechnęła się delikatnie, porzucając na szczęście temat mojej nieporadności.
     - Tak myślisz? — Uniosłem na nią wzrok. — Cieszę się. Ale wiesz, ciężko było zatrzymać pieniądze przy moich kumplach. Próbują pójść na łatwiznę.
     - Różnisz się od nich — zauważyła.
     - Ale łączy nas przetrwanie. Tak, wiem, gadam, jakbym żył w dziczy i walczył o kawałek mięsa, ale to dobre porównanie. — Uśmiechnąłem się szeroko, uzupełniając te słowa namiastką żartu. — Nie narzekam na nic, co mnie spotyka. — Rzeczywiście wspominając swoje życie na ulicy czułem dziwny spokój. Jakbym do reszty się z tym pogodził. Przywykł niczym człowiek do swojego miejsca zamieszkania.
     - Jak — zamyśliła się — jak długo to trwa? Jeśli można wiedzieć.
     - Nie liczę. — Wzruszyłem ramionami i pociągnąłem szybkiego łyka kawy, czując, jak kubek staje się jeszcze lżejszy. — Cztery albo pięć lat? Zdążyłem skończyć liceum.
     - Pewnie inaczej wyobrażałeś sobie wejście w dorosłość… — skwitowała ze skrzywieniem na twarzy.
     - Oj, tak. A ty? — Na te słowa jej oczy z kawy powędrowały na mnie z zaciekawieniem. — Jak poradziłaś sobie z wejściem w dorosłość? Pewnie już przekroczyłaś ten próg. — Stwierdzając to, zdałem się wyłącznie na własne obserwacje.
     - Spokojnie. Bardzo spokojnie — odparła swobodnie. — Nie było hucznie, nie było litrów alkoholu.
     - To się szanuje. — Mrugnąłem jednym okiem i skończyłem swoją kawę. — To co, jutro spotkanie w cukierni?
     - Owszem. — Skinęła głową. — Zapisać ci adres czy wiesz, gdzie to jest?
     - Wiem, wiem. To nie tak, że od dłuższego czasu mam na oku te miejsce. Albo śledzę ciebie, żeby tam dotrzeć i oglądać wszystko przez szybę. — Zebrało mi się na żarty. Louise zareagowała nieco nerwowym uśmiechem, jednakże szybko zrozumiała, że to nie do końca na poważnie. — No tak, przecież to ty mnie najpierw śledziłaś.
     - Nie wracajmy do tego — wymamrotała lekko skonsternowana. Rozluźniła się za chwilę za sprawą aury swobody, jaką roztaczałem dookoła. Poważnie. Nawet znając ją tak krótko, mogłem zachowywać się tak, jakby była przy mnie o wiele dłużej.
     - Jasne.
     Niedługo potem znajdowaliśmy się już na zewnątrz. Miasto otuliła nieprzebita zasłona mroku ozdobiona malutkimi, ledwo świecącymi gwiazdami oddalonymi od nas o miliardy kilometrów. Odprowadzani jedynie przygaszonym, miejskim zgiełkiem oraz światłem, jakie dawały miejskie latarnie, ruszyliśmy ku miejscu zamieszkania rudowłosej. Uparłem się, by zaprowadzić ją dokładnie pod drzwi, a tylko nieliczni mogą doświadczyć skutków mojego uporu na własnej skórze. Tak było z Lou, która dosłownie całą drogę nie mogła mi zaprotestować, natomiast ja czerpałem z tego tonę rozbawienia i dobrego humoru, bez względu na to, że mróz chłodzący powietrze w końcu spowodował, iż zacząłem szczękać z zimna. Szybko pożegnałem się z dziewczyną pod jej domem, nie chcąc raczej ryzykować, że wewnątrz mógł być Noah. Gdy w akompaniamencie ryku wichury rozbrzmiał trzask drzwi, sugerujący ich zamknięcie, zacząłem oddalać się od lasu.
     Było okropnie ciemno. Krzaki zawiewało od jednej strony do drugiej, łyse konary drzew też szarpało na wietrze — tak samo zachowywał się mój płaszcz, włosy. Do tego krótkie szelesty burzyły mój spokój. Obracałem się za siebie, co chwila oglądałem otoczenie dyskretnymi spojrzeniami, jakby lada moment coś miało wyskoczyć na drodze pokrytej mieszanką błota i śniegu.
     Moje podejrzenia były całkowicie słuszne. Serce prawie trzykrotnie przyspieszyło swoje bicia, gdy zza drzewa wybiegło dwóch dobrze znanych mi mężczyzn.
     - Co wam odbiło?! — Spojrzałem na dwójkę z wyrzutem. Trevor oraz Thor we własnej osobie.
     - A tobie co? Wybyłeś na cały dzień, a my głodujemy. — Trevor zaatakował mnie zachrypniętym, zgorzkniałym głosem.
     - To przez tę pannę? Widziałem ją, fajna, bierz się za nią! — Ten drugi był mocno rozbawiony, nie podzielając raczej zdania swojego towarzysza. Rechotał głośno i ogarnął się dopiero w momencie, kiedy ponury Trevor szturchnął go boleśnie łokciem w żebro.
     - Panowie, dajcie spokój. — Próbowałem porzucić temat.
     Przecież to tylko koleżanka.
     Ładna koleżanka.
     Koleżanka, która ma chłopaka.
     - Wracajmy już, bo pogoda raczej się nie polepszy — dodałem, ruszając z miejsca. Nie słyszałem, a jedynie odniosłem wrażenie, że dwójka podąża za mną. Opierałem się silnemu podmuchowi wiatru, byleby się nie cofać.
     - Nie będziemy spali w jej słodkim, dużym domu? Szkoda!
     - Zapomnij, Thor. Jesteś gorzej niż obrzydliwy — rzuciłem.
     - Wiem.

***

     Następnego dnia, znacznie ładniejszego, ale nadal dosyć wietrznego, dokładnie o wyznaczonej porze zjawiłem się pod cukiernią. Oczywiście byłem na tyle skrępowany, że nie wszedłbym do środka bez oparcia w postaci rudowłosej, której nadal nie było. Do pewnego czasu mijali mnie tylko wchodzący klienci, którzy cisnęli takimi spojrzeniami, jakbym stał w tamtym miejscu z iście złowrogich powodów.
     Niestety, ale nie tym razem.
     W końcu spośród paru osób zbliżających się ku mnie dostrzegłem Lou. Niska, dosyć drobna. Jej przecież nie dało się pomylić.
     - Myślałem, że już nie przyjdziesz.
     - Cześć, Theo. Ja myślałam, że się spóźnię. — Otworzyłem jej drzwi i od razu przez nie przeszła.
     - W sumie się spóźniłaś.
     - Nieprawda. — Szybko i pewnie zaoponowała, jednak jej pewność zaraz się wykruszyła, czego niezbitym dowodem było nerwowe zerknięcie na zegarek. — Nie strasz mnie. — Obdarowała mnie krótkim spojrzeniem, po czym oboje znaleźliśmy się w przytulnym, pachnącym słodyczami miejscu. Roiło się w nim od klientów, co tylko podsyciło stres.
     - Wspominałem o tym, że gdy się stresuję, mówię głupoty? — Stanąłem w miejscu. Dziewczyna na te słowa zatoczyła się w moją stronę i zmarszczyła brwi nieznacznie. Cała jej uwaga spoczęła na mnie.
     - Stresujesz się?
     - No cóż, bywało lepiej. — Uśmiechnąłem się szeroko, co miało zatuszować tą nieznośną emocję, która w życiu dotyka prawdopodobnie każdego. — Ale gorzej też. Po prostu nie wiem, co powiedzieć. Nie mam kwalifikacji, nie mam jej też niczego do powiedzenia, jeśli chodzi o moje życie.
     - Masz swoją osobowość, dasz radę, Theo — mówiła z wyraźną emfazą. — Chodź, idziemy do niej.
     - Czekaj, czekaj. — Zatrzymałem ją. Emocje dosłownie targały moim ciałem, kiedy przynajmniej pomyślałem o tym, że ja, niezbyt czysto ubrany bezdomny o kiepskim doświadczeniu zawodowym, mam pracować w tak estetycznym, ładnym miejscu. W którym się je. 
     - Tak?
     - Najpierw mnie spoliczkuj — powiedziałem szybko.

Louise?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz