16 sty 2019

Od Harper do Inki

Kiedy tylko drzwi finalnie znajdują się w futrynie zamknięte dodatkowo na zamek, wydaję z siebie kpiące prychnięcie. Wyraźnie adresuję je ku Ince, która po prostu musiała, bo dlaczego by nie, wpychać swój zarozumiały nos w czyjeś prywatne sprawy. I może potraktowałam ciemnowłosą dziewczynę bardziej szorstko niż na to zasłużyła, ale w tamtej chwili byłam w ogromnej potrzebie znalezienia się w domu i chłodnego, nie, nie, lodowatego prysznica, że nie miałam zamiaru spędzać w jej towarzystwie ani sekundy dłużej aniżeli to absolutnie konieczne. Świeże wspomnienie staje mi przed oczami, a reakcja mojego ciała jest niczym więcej od absolutnie śmiesznej. Policzki zakwitają pomidorowym rumieńcem, oddech ponownie staje się urywany, a usta mimowolnie układają się w leniwy uśmiech. Przykładam dłoń do unoszącej się zdecydowanie zbyt szybko klatki piersiowej, a kiedy wyczuwam pod nią nienaturalnie prędko bijące serce, kieruję swoje kroki do łazienki. Nie zatrzymuję się nawet, żeby spokojnie zdjąć ubranie. Zrzucam buty i nie fatygując się ze zrobieniem tego samego z bluzką i spodniami po prostu odkręcam wodę. Kropelki momentalnie zaczynają spadać na moją głowę, ramiona, brzuch, a ja w ostatniej chwili zaciskam zęby, by nie krzyknąć, kiedy jej niska temperatura daje o sobie znać. Uspokajam się po dłuższej chwili, kiedy ciało przystosowuje się do nieprzyjemnego, acz orzeźwiającego strumienia. Wtedy też, po raz kolejny, wracam myślami do dzisiejszej, nie tak dawno mającej miejsce, sytuacji. 
Richard mnie pocałował. Richard. Mnie. Pocałował. Pieprzony Boże, mój szef mnie pocałował. 
Ręce zaczynają mi drżeć, tym razem nie z zimna, kiedy przypominam sobie dotyk jego ust na swoich, to jak na mnie patrzył i to, co zrobiłam następnie. A zareagowałam jak ostatnia kretynka, bo  zwyczajnie wyszłam z jego biura. Kto normalny tak robi?! 
I nie chodzi o to, że mi się nie podobało. Cholera, wręcz przeciwnie. I gdybym mogła, pewnie bym to powtórzyła. Ale było to dla mnie tak zaskakujące, a zarazem dziwnie przyjemne, że nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam się zachować. Poza tym, taki mały, zupełnie nic nie znaczący fakt, Richard był moim szefem. Synem jednego z najbogatszych biznesmenów w mieście, który miał w niezbyt odległej przyszłości przejąć Yates Technologies będące jedną z najbardziej dochodowych firm na świecie. Sytuacja byłaby również niezaprzeczalnie prostsza, gdyby tak dobrze nie wyglądał... ugh. Co niby powinnam była zrobić?
Cóż, na pewno nie uciekać.
Zakręcam wodę i siadam najwygodniej jak potrafię, podciągając pod brodę zgięte w kolanach nogi.  Przemoczone do ostatniego kosmyka czarne włosy opadają mi na twarz, przyklejając się do równie mokrych policzków, które straciły już swój różowo-czerwony kolor.
Sama nie wiem dokładnie, dlaczego aż tak bardzo przejmuję się zwykłym pocałunkiem. Przecież to powinno być coś normalnego. 'Nic wielkiego' jak stwierdziła niedawno Claire z biura zaraz po tym, jak dowiedziała się, że Phoebe dzieliła zdecydowanie zbyt intymny jak na jedynie biznesowy moment z jednym z kierowników wydziału. Więc skoro tamto było 'niczym wielkim', to mój pocałunek nawet nie powinien się liczyć.
Zdecydowanie nie mam ochoty na przyjmowanie zaproszenia Inki. Z upływem czasu, i przy pomocy prysznica, zdaję sobie sprawę, że to nie był wcale taki najgorszy pomysł, a Tobin zachowała się naprawdę uprzejmie. To jednak nie zmienia faktu, że ostatnią rzeczą, którą potrzebuję na tę chwilę było spędzanie czasu w otoczeniu takiej radości. Nawet jeśli nie jestem zwolenniczką świąt, nie zamierzam psuć ich swoją niezbyt bożonarodzeniową postawą Bogu ducha winnym ludziom.
Nie jestem przecież Grinchem.
Niedbale wycieram włosy ręcznikiem, pozostawiając na nich sporą część wody i zrzuciwszy z siebie przemoczone do suchej nitki ubrania, zarzucam na zmarznięte ciało szlafrok. Skoro i tak zamierzam odrzucić zaproszenie sąsiadki, nie widzę powodu, żeby doprowadzać się do porządnego stanu. Zmywam jednie resztki tuszu do rzęs, by nie przypominać z wyglądu pandy. Następnie kieruję swoje kroki do kuchni, gdzie, korzystając z pozostawionych przez ciotkę wskazówek, przygotowuję sobie coś ciepłego do jedzenia. Nie żebym nie potrafiła nic ugotować samodzielnie, ale przepisy krewnej zawsze pomagały mi w zrobieniu czegoś naprawdę smacznego. Gdybym miała to zrobić sama, byłoby jedynie znośne.
~~*~~
Następnego dnia koło jedenastej, która zdaje się niemalże nieludzką porą na pobudkę zważywszy na to, że położyłam się dopiero koło trzeciej w nocy, budzi mnie stukanie do drzwi. Niezbyt głośne, ale cholernie uparte. Skąd wiem, że uparte? Otóż nie ustaje od prawie pięciu minut powtarzając ten sam rytm co jakiś czas. 
Mrucząc pod nosem wszystkie bluźnierstwa, jakie potrafię sobie na ten moment przypomnieć, podchodzę do drzwi, by z wyraźną irytacją zbyć 'gościa'. Udaje mi się jeszcze rozpuścić w międzyczasie włosy, wcześniej związane w luźny warkocz, dlatego opadają miękkimi falami na moje ramiona. Nie żebym przejmowała się opinią stukającej w drzwi osoby, ale jednak chcę jakoś wyglądać. Szczególnie, że przypominanie chodzącej rozpaczy nie dodaje mi uroku. Nawet w święta.
Na widok stojącej na progu postaci, przewracam oczami, dając wyraźnie upust kumulującej się we mnie irytacji. 
Znowu ona.
Zamiast jednak ponownie na nią naskoczyć, zmuszam się do lekkiego uśmiechu, który pewnie i tak wygląda na niezbyt uprzejmy.
- Tobin. Pomyliłaś domy? - rzucam nieco kąśliwie, opatulając się ciaśniej białym szlafrokiem, kiedy przez otwarte drzwi do środka wpada zimowe, naprawdę lodowate powietrze. Wkładam cały swój upór w utrzymywanie na ustach nieznacznego, przyjaznego grymasu i równie usilnie próbuję nie zacząć drżeć z zimna. 
Ciemnowłosa wyciąga w moją stronę nieduże metalowe pudełko - dokładnie takie w jakich trzyma się pierniki.
- Nie przyszłaś wczoraj, więc uznałam, że przyniosę ci ciastka.
Ledwo powstrzymuję się przed parsknięciem śmiechem. Czy ta dziewczyna przypadkiem nie uderzyła się zbyt mocno w głowę? Albo może po prostu została wychowana na tak naiwną istotkę? Kiedy odpowiadam, staram się mówić spokojnie, bez chichotu czy kpiącego akcentu. Skoro tamte środki nie pomogły mi się jej pozbyć, może normalny, rzeczowy ton przyniosą oczekiwany skutek.
- Uroczo z twojej strony, ale myślałam, że wyraźnie pokazałam, że nie chcę od ciebie niczego poza świętym spokojem.
Wtem, kiedy Inka otwiera usta, by zareagować w ten swój naiwny sposób na moje słowa, pomiędzy jej nogami przenika ciemny kształt. Gruby kocur przemyka przez posesję tylko po to, żeby pognać drogą w kierunku tylko sobie znanym. Zaciskam zęby ze złości.
- Widzisz, co narobiłaś? Teraz będę musiała go szukać - syczę na Tobin, która szybko zaprzestaje podążać spojrzeniem za Beelzebubem, tylko po to, żeby skierować na mnie to sarnie, zlęknione spojrzenie. Boże Święty, gdzie ona się uchowała skoro nie tak reaguje na każdą negatywną reakcję?
Odwracam się do niej plecami, chcąc zatrzasnąć sąsiadce drzwi przed nosem, ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, ta się odzywa:
- Pomogę ci go znaleźć.
Och, oczywiście.
- Nie.
Próbuję zamknąć drzwi, ale ta wciska stopę pomiędzy nie a futrynę. Cóż za irytujące stworzenie!
- Dlaczego 'nie'? Razem pójdzie nam dużo szybciej.
Wdech, wydech, Harper. 
Stoimy chwilę w kompletnej ciszy, podczas której w zawrotnym tempie rozważam wszystkie za i przeciw, po czym odsuwam się nieznacznie, wpuszczając dziewczynę do środka.
- Rozgość się, a ja w tym czasie założę coś na siebie - rzuciwszy do niej, znikam w swojej sypialni.

Inka?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz