18 sty 2019

Od Thomasa cd. Oliego

W salonie wzięli mnie za jego kochanka, po krótkiej rozmowie między sobą stwierdzili, że żaden kochanek nie zajmowałby się drugim w ten sposób, więc stwierdzili, że byłem jego przyjacielem, bo na stałego partnera nie było go stać. Chwilę porozmawiałem z szefem, mówiąc, że Oli nagle zachorował i nie był w stanie pójść do pracy, a niezadowolony z tego szef odpowiedział, że ma dwa dni na kuracje. Wzruszyłem na to ramionami, w końcu nie miałem wpływu na jego zdrowie. Potem wyszedłem z salonu i ruszyłem do swojej pracy. 
Zjawiłem się pół godziny wcześniej, by obeznać się ze sprzętem. Był nowy, nie miał żadnych wad i usterek, działał cudownie, a zaznajomienie się z nim nie potrwało dłużej, niż dziesięć minut. Resztę czasu spędziłem na zajmowaniu się oświetleniem, ponieważ koleś, który miał się tym zająć, nie przyjechał, bo nagle dostał konwulsji żołądka. Gdy pokaz się zaczął, zajmowałem się i nagłośnieniem i oświetleniem, co było dla mnie nowym doświadczeniem – na moje szczęście miałem kiedyś do czynienia z tymi urządzeniami, dlatego większego problemu nie miałem, jednak starałem się głównie zająć muzyką. Światło mogłem ustawić w jednym miejscu, melodię musiałem zmieniać, gdy przychodziły kolekcje z nowych kategorii. Patrząc na kreację, stwierdziłem, że niektórzy projektanci są zdrowo kopnięci. Nie rozumiałem też, po co tworzyć takie ubrania, skoro nikt ich nie nałoży? Kto ci wyjdzie na ulicę w kożuchu w kwiaty? Albo w sukience, która ma prowizoryczne skrzydła? Albo w siatce, która odsłania całe ciało, prócz sutków i dolnych partii? Moje oczy zostały okaleczone, na szczęście znalazły się stroje, które były naprawdę śliczne. Normalne sukienki, spodnie z bluzkami… na to mogłem patrzeć. 
Po udanym pokazie zostałem jeszcze chwilę, by wyłączyć sprzęt, gdy zaczepił mnie jakiś starszy mężczyzna z siwymi włosami. Był wyższy ode mnie, ubrany w garnitur przypominał porządnego biznesmena.
- Dzień dobry – przywitał się, uścisnęliśmy sobie dłonie. - Pan Thomas Sangster? To pan zajmował się muzyką i oświetleniem? - zapytał.
- Owszem, w czym pomóc? - sądziłem, że ma dla mnie jakieś zadanie, nowy pokaz, występ, cokolwiek, gdzie miałbym robotę. Usłyszałem jednak coś lepszego.
- Słyszałem, że nie ma pan stałej pracy, wykonuje pan zlecenia. Mam własną wytwórnię muzyczną, rozszerzam działalność i poszukuje nowych utalentowanych muzyków, którzy nie tylko potrafię śpiewać i grać – a słyszałem, że pan jest w zespole – ale także potrafią nagrywać, zajmować się nagłośnieniem i innymi sprawami. Pan na dodatek potrafi zająć się oświetleniem. Jest pan idealnym kandydatem, czy nie szuka pan stałej pracy? - na chwilę mnie zamurowało. Słysząc jego słowa, serce zabiło mi szybciej. Umowa-zlecenie nie było najwygodniejszą formą pracy, jeśli chodziło o zarobki. Może i miałem więcej czasu na zachcianki, ale skąd wziąć zachcianki bez pieniędzy? Mogło się zdarzyć, że pracodawcy nie szukaliby kogoś jednorazowego, a wtedy miałbym problem. Teraz otworzyły się przede mną bramy do lepszego życia; stała praca. I chociaż brzmi to okropnie, to jednak połączenie tego, co kochamy z czymś, co daje nam zysk, jest niewiarygodnym szczęściem.
- Owszem, chętnie zająłbym stała posadę – odparłem po krótkiej ciszy, podczas której słyszałem bicie własnego serca. Była uradowany.
- Świetnie. Proszę, to moja wizytówka – podał mi mała sztywną karteczkę z nazwą firmy, telefonem, adresem i nazwiskiem. - Jeśli pan się nie rozmyśli, zapraszam na rozmowę jutro o dziewiątej – dokończył. Skinąłem głową, uśmiechając się.
- Na pewno przyjdę. Do widzenia – pożegnawszy się, miałem ochotę skakać. Uniosłem ręce do góry i szeroko się uśmiechnąłem, praktycznie otwierając usta, ale gdy sobie przypomniałem moje położenie, szybko wróciłem do normalnej postawy i udając, że nie widzę wzroku niektórych przypatrujących mi się pracowników, dokończyłem swoje zadanie, odebrałem zapłatę (z mała nadwyżką, za oświetlenie) i wróciłem domu.

*

Gdy otworzyłem drzwi, od razu poczułem cudowny zapach obiadu. Przez chwilę miałem wrażenie, że byłem małym srelem, który po powrocie do domu siada na stołu z rodziną, do pysznego obiadu, który zrobiła rodzicielka. Jednak zamiast matki, obiad na pewno zrobił Oli. Byłem na niego po części zły, miał siedzieć w łóżku i zdrowieć, a nie łazić po domu, z drugiej strony obiecał mi przecież obiad, a musiałem przyznać, że gotował świetnie. Wszedłem do pokoju, gdzie spał chłopak. Wiercił siei mamrotał przez sen, nie chcąc się obudzić. Wyszedłem z pokoju i poszedłem po tabletki, szklankę wody i termometr, po drodze zachwycając się zapachem. Wróciłem do chłopaka, który się uspokoił. 
- Oli – usiadłem na łóżku i go szturchnąłem. Uniósł jedno oko i spojrzał na mnie. - Otwórz usta – poprosiłem, a ten odruchowo odwrócił głowę. Westchnąłem. Miałem ochotę chwycić go za ucho lub włosy i pociągnąć w swoją stronę, ale zamiast tego powiedziałem:
- Muszę ci zmierzyć temperaturę. Jak nie odwrócisz do mnie głowy i nie otworzysz ust, zajmę się tobą jak zwierzęciem i wsadzę ci to do odbytu – słysząc moje słowa mozolnie podniósł się na łokciach. Wziął do ust termometr, odczekałem chwilę. Gdy go wyjąłem, okazało się, że gorączka nieco spadła. - Szef powiedział, że po jutrze masz wrócić do pracy i jak tak dalej pójdzie, chyba będziesz mógł. Weź tabletkę – podałem mu biała pigułkę i szklankę wody. Pokręcił głową, zamykając oczy.
- Po co? Samo przejdzie.
- Teraz znowu majaczyłeś, a po jutrze masz iść do roboty, bo cię wyleją. A znając ciebie stwierdzisz, że to moja wina – odpowiedziałem, trzymając w dłoni biała pastylkę i szklankę wody. Zachowywał się jak małe dziecko.
- Nie chcę nooo… - mruknął rozgniewany. - Jezu, kiedyś i tak umrę, lepiej teraz jak wiem, że zrobiłem tyle ile mogłem niż za parę lat jak przedawkuje – dokończył, znowu się kładąc. Zmarszczyłem brwi, co ja miałem zrobić? Czułem się w tej chwili za niego odpowiedzialny. Byłem zdecydowanie za słaby. Przez chwilę siedziałem i zastanawiałem się, co zrobić, by wziął to cholerstwo. Czułem, że kolejna groźba nie wystarczy, dlatego postanowiłem wykorzystać jego broń.
- Oli, spójrz na mnie – szturchnąłem go. Chłopak niechętnie odwrócił do mnie głowę, marszcząc brwi. Nachyliłem się nad jego twarzą, opierając ręce o łóżko, by na niego nie spaść. Złączyłem nasze usta w pocałunku, przez chwilę był to tylko buziak, miałem zamknięcie oczy, jakoś nie potrafiłem patrzeć na jego twarz, gdy był tak blisko. Po chwili chłopak otworzyłem szerzej usta, zrobiłem to samo, wprowadziłem do jego swój język, oddając mu tabletkę, którą wcześniej włożyłem sobie do ust. Gdy wylądowała w jego buzi, szybko się odsunąłem i podałem po szklankę. Patrzył na mnie z początku zdziwiony, potem ze złością w oczach, ale wziął wodę i szybko pobił tabletkę. Sam w ustach miałem ohydny smak leku, ale jakoś podczas tego krótkiego zbliżenia nawet go nie zauważyłem. - Nie było tak źle – wstałem. Zobaczyłem, jak wymierza dwoma palcami w swoje oczy, potem we mnie, dając mi do zrozumienia, że ma na mnie oko.
- Miękka faja – mruknął cicho i odwrócił się do mnie plecami. Słysząc to uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Idę zjeść obiad, cudownie pachnie – po tych słowach zniknąłem w kuchni.

<Oli?>

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz