20 sty 2019

Od Juliena cd. Dearden

Spoglądam na zegarek. Już po raz trzeci od dwóch minut. Jestem cierpliwy, ale nie znoszę czekać, jeśli ktoś konkretnie ustala godzinę. Inna kwestia, gdyby było na odwrót.
Auburn nie pojawia się jeszcze przez następne trzy minuty, a ja się przyłapuję na tym, że desperacko wpatruję się w bramę szkoły. Pewnie łazi gdzieś z tymi swoimi koleżaneczkami.
Widzę znajomą kobietę, która z opisów siostry wygląda jak jej wychowawczyni. Z drugiej strony widujemy się na wywiadówkach. Nienawidzę na nie chodzić, bo te wszystkie troskliwe mamuśki biorą mnie za ojca, nie mogąc zrozumieć, dlaczego raz pojawiam się ja, a jeszcze rzadziej mężczyzna podobny do mnie, tyle że starszy. I dlaczego jestem jego dokładną kopią. Denerwuje mnie to. Tak jak te wszystkie ukradkowe spojrzenia. Może powinienem nosić obrączkę tak dla pozorów, że nie jestem zainteresowany? Chociaż nie. Dzisiaj kobietom nie przeszkadza żadna oznaka przynależności. To brutalne, ale wyznaję zasadę, że mężczyzna powinien szanować kobietę, jeżeli ta da mu powody do tego szacunku.
Wysiadam z auta i przebiegam przez ulicę. Chowam ręce w kieszenie, bo wychodzenie na zimno w samej bluzie jest nieodpowiedzialne. Czyli to, co w sumie lubię. Podbiegam do kobiety, która natychmiast podnosi wzrok w górę i rozpoznawszy mnie, przybiera sympatyczną minę. Oszczędzam tego gestu samemu sobie.
- Nie widziała pani Auburn? - pytam, nie spodziewając się zobaczyć na twarzy nauczycielki wymalowane zaskoczenie.
- Po Auburn już ktoś przyjechał. Widziałam, jak odjeżdżała, chyba autem pana ojca, o ile pamięć mnie nie myli - patrzyłem na nią zdezorientowanym wzrokiem. Doskonale wiedziałem, że to nie mógł być ojciec. W końcu sam mnie prosił o odebranie Auburn.
- Dziękuję, widocznie nie dogadaliśmy się - posyłam jej coś, co miło przypominać uśmiech i natychmiast się odwracam.
Wracam do samochodu i odjeżdżam kawałek, tak aby nic nie było zbyt podejrzane. Zastanawiam się, czy zadzwonić do ojca i upewnić się, że zmienił zdanie, a także mam zamiar opieprzyć go za bawienie się mną i moim czasem. Jednak wybieram numer do siostry. Opieram głowę o zagłówek i liczę sygnały. Odbiera po trzecim. Nic nie mówię, bo czekam, aż ona się odezwie i zacznie tłumaczyć. Jednak tego nie robi, a mój wzrok ląduje skupiony gdzieś przed siebie.
Nieznajomy: Fajnie, że dzwonisz Julien. Właściwie, to czekałem na ten telefon ~ nie wiem, skąd wiedział, że najpierw zadzwonię na niego, a nie poinformuję ojca. Albo jest pieprzonym jasnowidzem, albo miał szczęście.
Ja: Kim ty do cholery jesteś? ~ nie kryję zirytowania, choć sam nie wiem, skąd się ono wzięło. Powinienem być przestraszony, zdziwiony, w jakikolwiek sposób zdezorientowany usłyszeniem obcego głosu po drugiej stronie.
N: To mało istotna rzecz. Wiem, że bardziej istotna właśnie jest niedaleko mnie i stanie jej się krzywda, jak nie będziesz chciał iść na układ ~ przechodzi od razu do rzeczy, powodując u mnie jakiś nieokreślony odruch, pozostały po dawnym życiu. Spoglądam przez boczne szyby, szukając wzrokiem zaczepienia, ale oprócz przechodzących obok ludzi, nie znajduję nic ciekawego.
J: O czym ty mówisz? ~ sam zaskoczony twardością swoich słów, staram się nieco uspokoić w myślach swój ton, choć jedno podpowiada mi, że już teraz powinienem posłać w kierunku tego typa wiązankę nieprzyjemnych słów.
N: Po kolei, Julien ~ sposób, w jaki wypowiada moje imię, jest drażliwy i nieprzyjemny dla ucha. Nie trzeba się znać, aby usłyszeć jego specyficzny, wschodni akcent. Zapisuję sobie tę drobną uwagę w umyśle i wiem, że dam radę to zapamiętać. Kimkolwiek jest, zdaje mi się, że daleko nam od polubienia się ~ Najpierw postaraj się, aby twój ojciec o niczym się nie dowiedział. Nikt się o tym nie ma dowiedzieć. To sprawa, która dotyczy tylko mnie i ciebie. Wymyśl dobre usprawiedliwienie siostrzyczce, bo nie zobaczysz jej ani ty, ani nikt, dopóki nie spokorniejesz i nie nauczysz się współpracy ~ to już brzmiało jak groźba. Wyobrażam sobie twarz tego mężczyzny, która dotychczas przy wypowiadaniu każdego słowa mogła być uśmiechnięta, a teraz jest śmiertelnie poważna.
J: Czego chcesz?
N: Najpierw spokojnie wróć do domu, a potem oddzwoń na ten sam numer. Musimy porozmawiać. I pamiętaj, że czas w tym przypadku nie jest nieskończony ~ zaraz potem się rozłącza.
Zaschło mi w gardle. Potrzebuję chwili, aby oderwać wzrok od telefonu.
Cholera jasna.
Mam piętnaście minut na ułożenie sobie w głowie planu rozmowy. Nie wiem, ile prawdy jest w tym, co usłyszałem, ale nie zamierzam tego sprawdzać.
Opieram głowę na siedzeniu i pozwalam, aby możliwie jak największa ilość spięcia spłynęła ze mnie.
Odpalam silnik i przeklinam się w duchu, że nie przyjechałem tu wcześniej.

Od razu, gdy wchodzę do domu, sięgam odruchowo telefon z kieszeni. Rzucam kurtkę na sofę i wybieram jeden numer z czterech, mając tym samym wrażenie, że rozpoczynam jakąś dziwną grę, której zasad nie znam nawet na samym początku.
Trzy sygnały. Tyle samo co poprzednio, gdy ktoś odbiera po drugiej stronie.
N: Mały ruch na ulicach? ~ cieszę się z jego poczucia humoru niesamowicie.
J: Już wiem, że czegoś ode mnie chcesz i będziesz mnie szantażował. Jednak ustalmy coś, żeby było sprawiedliwie. Tkniesz Auburn, a postaram się, abyś mnie nie zabił do momentu, gdy sam nie poślę cię do wszystkich diabłów. Zgaduję, że wiesz o mnie dużo, więc masz świadomość, że jestem w stanie cię dorwać ~ staję przy oknie i obserwuję falującą taflę wody jeziora znajdującego się w dole. Staram się nie zwracać większej uwagi na lekceważący chichot mężczyzny po drugiej stronie.
N: Mówiłem, że nic jej się nie stanie do momentu, gdy będziesz współpracował, ale wezmę twoje ostrzeżenie do serca. Nikt jej nie tknie ~ dostaję zapewnienie, choć nie wiem, na ile powinienem być spokojny o Auburn. Zaczesuję włosy do tyłu.
J: Więc o co chodzi?
N: Nie uczył cię tatuś, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze? ~ faktycznie, tatuś dużo wspominał o pieniądzach w moim dzieciństwie. Być może do obrzydzenia przybierał nawet fizyczną ich formę.
J: Jeśli chcesz pieniędzy...
N: Owszem ~ przerywa i po krótkiej chwili dodaje ~ Całego waszego majątku ~ nie twierdzę, że ze mnie kpi, ale wątpię, aby mówił na poważnie. Nie cierpię, gdy ktoś bawi się ze mną w kotka i myszkę. A większość ludzi zamiast przejść do sedna, kluczy wokół tematu.
J: Przestań pieprzyć i w końcu wyjaśnij swoje intencje ~ niemalże warczę poirytowany. Wiedział, że mnie zdenerwuje, bo słyszę ciche parsknięcie. Oznakę dominacji. Doskonale wie, że obecnie jestem zmuszony być mu uległy.
N: Nie będę ci się spowiadał, Callière. Twoją siostrę znajdą w rowie, jak tylko spieprzysz sprawę. I każdego, kto się będzie wtrącał. A ostatecznie zajmę się tobą, dbając o to, aby nikt za wami zbytnio nie płakał. Chcę zaznaczyć to na samym początku. Rozumiesz? ~ nie odpowiadam. Jakbym otworzył buzię, pewnie wkurzyłbym go jeszcze bardziej ~ Świetnie. A teraz słuchaj i staraj mi się nie przerywać. Wasza firma jest jednym z najlepiej prosperujących na kontynencie biznesów. Naprawdę nie wiem, jak z niczego, można zrobić coś tak ogromnego i wpływowego. Historia historią... Prawda jest taka, że jestem kimś, komu należy się o wiele więcej ~ nie wątpię w wielkość ego tego gościa. Jest bezczelny, choć niewiele na to wskazuje ~ Przyniesiesz mi dokumenty firmy. Wszystko, co tylko potrzebne. A myślę, że doskonale wiesz, co masz zabrać. Nie obchodzi mnie, jak to zdobędziesz. I pamiętaj. O tym wiemy tylko my. A jeśli dowiem się, że komuś jednak w przypływie skruchy się wyspowiadałeś, to postaram się, aby ta osoba długo nie chodziła z tym brzemieniem po świecie. Więc siedź cicho, inaczej wiesz, co się może nieprzyjemnego zdarzyć ~ pomijając fakt, że zabranie dokumentów z biura ojca jest praktycznie niemożliwe, to ukrycie tego, że ich nie ma, jest wręcz niewykonalne.
J: Wyniesienie dokumentów z jak to określiłeś, jednej z największych firm, nie jest okradzeniem małego domku na przedmieściach. Zresztą, ojciec ma wgląd we wszystko. Zorientują się, że brakuje teczki. Jak ty sobie to wyobrażasz?
N: Zdaję sobie sprawę z twojej przebiegłości i naturalnego talentu. Poza tym jesteś, jakby nie patrzeć, spadkobiercą, współwłaścicielem, kolejnym, wielkim Callière, synem samego prezesa. A co lepsze, człowiekiem, któremu zależy na życiu siostry i za wszelką cenę spróbuje ocalić jedyną osobę, na której mu zależy. Manipulacja, Julienie. Właściwie, to daję ci wolny wybór. Masz chwilę ~ nie mylił się do niczego. A to daje mi pewność, że musi mnie znać. Choćby w kwestiach ogólnych. Będzie go trudniej oszukać, niż początkowo zakładałem.
J: Gdzie przynieść dokumenty?
N: Do starych garażów, gdzie kiedyś odbywały się uliczne wyścigi. Miejsce bliskie twojemu sercu, prawda? Masz na to dwa dni. Więcej ci nie potrzeba. Wierzę, że sobie poradzisz ~ powinienem mu podziękować. Nawet z czystej złośliwości ~ Zapomniałbym. Telefon twojej siostry po tej rozmowie będzie bezużyteczny - tak żeby przypadkiem nie wpadło ci do głowy wytropienie mnie. Życzę powodzenia ~ odgłos przerwanego połączenia dudni mi w głowie jeszcze przez moment.
Nawet mnie wydaje się, że to nie jest możliwe. Mimo trwającego zdezorientowania, w moim umyśle pojawiają się już wszelkie możliwości, co doprowadza mnie do jeszcze większego zdenerwowania.
Jak mam ukryć nieobecność Auburn przed ojcem?
Jak wykraść te dokumenty?
A nawet jeśli to wszystko się uda, to oczywiste jest, że brak papierów w końcu się wyda.
I ten typ o tym wie. Ma świadomość, że wina spadnie na mnie, ale gdy to już nastąpi, on zniknie, jak we mgle.
Moim priorytetem jest teraz jedynie życie siostry i...
Czuję na swoim ramieniu ciepło. Odwracam się częściowo w celu obrony, ale widząc znajomą twarz dziewczyny, natychmiast doprowadzam się do porządku. W duchu czuję ulgę, że to tylko ona.
A właśnie.
Co ona tu do cholery robi!? Mam wrażenie, że mój dom oznacza mój dom i prawo wpuszczania do niego osób, które chcę zaprosić.
Jest to jednak już bez znaczenia.
Widzę jej twarz, a moja intuicja podpowiada mi, że powinienem sprawdzić, ile wie. I co dokładnie słyszała. A jestem pewien, że w tym spojrzeniu widzę nie tylko zmartwienie, które natychmiast powoduje pojawienie się u mnie chęci odwrócenia i oddalenia od tego dziwnego gestu ze strony jakiegokolwiek człowieka w stosunku do mojej osoby, ale też zaintrygowanie połączone z niepewnością. Cóż, prawdopodobnie też nie czułbym się spokojnie po usłyszeniu czegoś podobnego.  W obecnej chwili nie jestem nawet w połowie spokojny. Dziękuję matce naturze, że pozwoliła mi szkolić swoją pokerową twarz przez parę lat i absolutnie opanowaną postawę. Mimo tego mam świadomość, że widać, jak niemalże wszystkie mięśnie mojego ciała są całe spięte. Co więcej, doskonale to czuję. Zaciśniętą, wolną dłoń w pięść natychmiast prostuję, czując lekkie odrętwienie. Przez ten cały czas nie spuściłem wzroku z Dearden, która pod wpływem intensywności mojego spojrzenia nieco się odsuwa.
Stoję pomiędzy wyborem udawania idioty, który zdenerwował się o pierwszą lepszą głupotę, która przyjdzie mi do głowy, albo spytanie dosyć bezpośrednio i oschle - czyli jak na mnie przystało - od jak dawna tu już jest.
- Co słyszałaś? - jej spojrzenie chwilowo ucieka w dół, ale zaraz potem wraca. Nie wycofuje się tak jak inni, którzy zapewne od razu by to zrobili.
- Właściwie to nic - widzi moje niezadowolenie, a to mało powiedziane. Jestem na nią zły, ale jeszcze bardziej na siebie.
Zdaje sobie sprawę, że to kłamstwo. I wie, że ja także. Nie lubię, gdy ktoś mnie okłamuje, a niektórzy robią to w moim życiu o wiele za często.
- Niewiele - poprawia - Coś masz zrobić... z dokumentami i wiem, że cokolwiek to jest, wcale nie będzie dobre, mam rację? - jej wymijające odpowiedzi są jednoznacznym znakiem, że wie i tak za dużo.
Cholera. Kimkolwiek ten facet jest, nie wziął pod uwagę tego, że ktoś może się pojawić bez zapowiedzi w moim domu. Co więcej, nikt nie ma prawa o tym wiedzieć, a ja uznałem siłę jego groźby. Nie minęła nawet minuta, a już ktoś w moim otoczeniu może być zagrożony. To się nazywa, kurwa, szczęście.
Powinienem jej powiedzieć, że ma wyjść. Powinienem ją natychmiast wyprosić i pomóc zdać sprawę, że to nie jej problem, a najlepiej jakby wróciła do siebie i została w przeświadczeniu, że Julien Callière to cham i prostak, gdyż nie obchodzi go żadna inna sprawa, prócz jego własnego interesu. Dużo rzeczy powinienem zrobić w swoim życiu. Zamiast tego, mijam ją i siadam na nieopodal stojącej kanapie.
Zapada głucha cisza. Dla mnie jest ona chwilą zdania sobie sprawy, że właśnie ktoś powierzył mi w ręce los jakiegoś człowieka i od tego, co zrobię, i jak będę postępował, zależy jego życie. Nie jestem już zły. Jestem przybity i nawet nie obchodzi mnie, czy Dearden to widzi, czy nie.
Unoszę spojrzenie i napotykam jej wzrok. Jestem zbyt zamyślony, by próbować z niego cokolwiek wyczytać.
- Cokolwiek chcę zrobić, nie spodoba ci się to w najmniejszym stopniu - mówię, gdy znowu odzyskuję kontrolę nad ciałem i umysłem.
- Julien - mówi konsekwentnie, starając się mnie przekonać.
- Nie, Dearden - wstaję i mówię donośnie, starając się, aby jej uparta natura pojęła mój sprzeciw - Znalazłaś się w złym miejscu o niewłaściwej porze. Zapomnij o tym, co słyszałaś, co ci powiedziałem, to nie jest twoja sprawa. Po prostu chcę, abyś się odczepiła - liczę na to, że to nieco ją zaboli. Pozwoli, aby jej duma wygrała, odwróci się wściekła na mnie i nie pojawi przez co najmniej trzy dni.
Najwyraźniej nie zrozumiała aluzji. Albo po prostu przejrzała moje zamiary. Głupia nie jest, tego jestem pewien już od samego początku.
- Ty chcesz im oddać dokumenty - stwierdza. Widząc w jej oczach wątpliwości, odwracam głowę. Nikt nie ma prawa mnie oceniać w tej sytuacji. Robię to, co uważam obecnie za słuszne. A oddanie im papierów to najmniejszy grzech, na jaki mnie teraz stać.
- Nie wiem jeszcze, co zrobię - odchodzę od niej parę kroków.
To prawda. Nie jestem pewien, czy to jedyne rozwiązanie, ale nie mam czasu na myślenie nad innymi.
- Nie możesz tego zrobić - śmieję się z jej stwierdzenia. Widocznie to ją nieco rusza, bo jej mina staje się jeszcze bardziej poważna, niż przed chwilą - Czy ty zdajesz sobie sprawę, czym to grozi? Masz pojęcie, co oni mogą z nimi zrobić? Uważasz, że...
- Nie obchodzi mnie, czy okradną firmę, czy co z nią zrobią. Oni mają Auburn. Nie pozwolę, aby pieniądze mojej rodziny stały nad samą jej jednostką. Nie jestem moim ojcem - ostatnie zdanie niemal wycedzam przez zęby. Właściwie, to jestem ciekawy, czy mój cudowny ojciec byłby w stanie zaryzykować cały swój majątek, aby tylko ratować swoje dziecko.
Dearden milczy. Może kalkuluje? A może nie spodziewała się u mnie aż takiej nerwowej reakcji? Właściwie mnie to nie obchodzi. Postanowiłem, że wykradnę papiery z firmy, a co z nimi zrobię - tego jeszcze nie wiem.
Wracam na miejsce i przecieram rękoma twarz, na którą spadło parę czarnych kosmyków włosów.
- Co ty możesz wiedzieć... - wzdycham, czując, jak dziewczyna siada obok. Nieco zwleka z odpowiedzą, a wiem, że chce coś powiedzieć. Wzdrygam się, gdy jej dłoń znowu znajduje się na moim ramieniu.
- Czy oni zagrozili jej? - pyta. Wydaje mi się, że tego tonu głosu jeszcze u niej nie słyszałem. Unoszę twarz i powoli obracam ją w jej stronę.
Nie jestem pewien, czy jej cokolwiek mówić. Nie powinna się wtrącać, a ja nie powinienem ją w to wtajemniczać. Jeżeli mam wypisać najgorsze swoje postanowienia, to znalazłoby się na samej górze.
Prostuję się i opieram plecami o kanapę, obracając się nieco w jej kierunku.
- Nikt nie może się o tej rozmowie dowiedzieć. Ani o tym, co zrobię. O niczym. Ryzykujesz życiem Dearden, wiedząc cokolwiek o tej sprawie. A wiesz o niej ze zwykłego przypadku - a ja nie zamierzam mieć na sumieniu życia drugiej osoby ponownie.

Dearden?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz