27 sty 2019

Od Samuela do Cheryl


                Godzina szósta rano, a Daemon już stoi pod drzwiami, widocznie domagając się spaceru po okolicy. Westchnąłem, po czym podniosłem się z kanapy. Na szczęście, mój dzień zaczynał się już o piątej. Przypiąłem psu do obroży z kolcami smycz, która wyglądała jak gruby sznur, po czym wyszedłem z mieszkania powolnym krokiem.
                Można by powiedzieć, że w moim wieżowcu byłem osobą, na którą starano się nie zwracać uwagi. Przez moje nazwisko, ludzie drżeli na mój widok, a młodzi uśmiechali się z podziwem. Nie raz byłem świadkiem, jak matka zabiera swoje dziecko kiedy przechodziłem. Tam samo było i tym razem.
                Starsza kobieta, niejaka Melissa White, szła właśnie po schodach z swoim śmierdzącym Yorkiem,  uśmiechając się i szczebiocząc do niego. Daemon tylko zaszczekał, a kundel podskoczył, tak samo jak jego właścicielka. Usunęła mi się z drogi, wpatrując się w mojego psa. Zsunąłem okulary z nosa, zatrzymując się przy kobiecie. Już miałem otworzyć usta, jednak stwierdziłem, że szkoda strzępić język na taką babę jak ona.
                Idąc po chodniku, wtopiłem się w tłum zakładając na głowę kaptur bluzy. Tego dnia, miałem spotkać się z moim dostawcą, a jeszcze się nie odzywał. Zaczynałem się niepokoić, potrzebowałem towaru, który mógłbym wciskać tym bachorom z okolicznej szkoły. Wszedłem do parku, i spuściłem psa. W tym momencie zadzwonił telefon.
                - Weston. – Niski, ochrypły głos odezwał się w słuchawce.
                - Richards – Odpowiedziałem tak samo beznamiętnym tonem, jednak szybko uśmiechnąłem się delikatnie – Długo każesz mi czekać przyjacielu.
                - Problemy. Spotykamy się w jednym z barów, wyślę ci adres. Pracują tam w większości moi ludzie, nie będzie problemu aby dobić targu. Masz pieniądze?
                - A czy kiedyś ich nie miałem? Mam wszystko. Do zobaczenia.
                - Do zobaczenia Samuelu.
                Odkładając telefon do kieszeni, zawołałem psa. Miałem się z nim spotkać w jednym z barów niedaleko mojego mieszkania. Czym szybciej, tym lepiej. Nie mam czasu bawić się w jego gierki. Daemon przybiegł do mnie, a ja wyjąłem z kieszeni ciastko w kształcie kości. Po chwili wracałem do domu.
***
                Niecałe pięć godzin potem, stałem pod lokalem, siedząc w samochodzie i chowając broń pod kurtkę. Lepiej być przygotowanym. Zabierając walizkę, wysiadłem z pojazdu i z jedną ręką w kieszeni ruszyłem do środka.
                Lokal był duży, ładnie umeblowany. Widać, że gangsterskie wpływy. Kiedy zobaczyłem Richardsa siedzącego przy barze, uśmiechnąłem się do niego a ten to odwzajemnił. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym spojrzałem na barmankę. Byłą to wysoka dziewczyna, o brązowych oczach i ciemniejszej karnacji. Włosy miała związane w kitkę. Położyłem jej banknot na ladzie.
                - Coś najmocniejszego, co macie – Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, po czym skinęła głową. Ja sam wróciłem wzrokiem do mojego partnera. – Nie znam jej, z jakiej rodziny?
                - Żadnej, zwykła suka z ulicy. Nienormalna jakaś, gapi się czasem w jeden punkt, ale nie zadaje pytań. To wygodne. A jak zacznie, najwyżej ją odstrzelę. Więc czemu nie zatrudnić?
                - Masz rację. Dobra, nie mam całej nocy. Towar.
                - Kasa.
                - W walizce – Sięgnął po walizkę, leżącą na moich kolanach – Najpierw towar. Sorry stary, zasada rodziny.
                - Nigdy nie ufaj swojemu partnerowi w interesach – Powiedzieliśmy to razem, jednym głosem. Po chwili obaj wybuchliśmy śmiechem.
                - Peter, nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać – Sięgnąłem po napój, który barmanka postawiła przede mną. Kiedy na nią spojrzałem, spłoszyła się i odeszła w innym kierunku.
                - Co, podoba ci się? Chciałbyś wypożyczyć? Chętnie ci ją oddam – Peter szturchnął mnie w ramię. Zmroziłem go wzrokiem. – Dobra, nic nie mówię.
                Po godzinie rozmów, oraz śmiechów, stwierdziliśmy, że czas się rozstać. Ja miałem swój towar, a Peter swoją kasę. Machnąłem na dziewczynę, która od razu pojawiła się obok nas.
                - Rachunek na nazwisko Weston – Kiedy to powiedziałem, dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Zdjąłem okulary, wpatrując się w nią tak samo jak ona we mnie. – Jakiś problem ptaszyno?
                Peter wpatrywał się w tą scenę, trochę rozbawiony a trochę przerażony. Znał mnie i wiedział, że nie zawaham się przed strzelaniną w barze.
Cheryl?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz