20 cze 2019

Od Izzy do Axela

Zajmowałam się liczeniem ludzi przechodzących nieopodal drzwi. To jest moje ulubione zajęcie, oprócz czytania książek, które pochłonęłam w pierwszych dwóch dniach. Zamierzam powiedzieć swojemu lekarzowi, ile konkretnie osób tędy przechodzi tego jednego dnia. W pełni zdaję sobie sprawę, że nie będzie go to obchodziło, ale chcę mu uświadomić, jak bardzo nienawidzę go za to, że mnie tu trzyma.
Piszę do dziewczyn szybką wiadomość z pytaniem, jakie mają plany na dziś. Lubię słuchać planów innych. Wiem, że mamy we trzy intensywne dni i czasem możemy razem pogadać spokojnie dopiero wieczorem, gdy wracamy do mieszkania. Dlatego nie spodziewam się odpowiedzi natychmiast.
Nuda wręcz wylewała się z każdego miejsca. Przytłaczała mnie. Z pamięci mogłabym podać najdrobniejszy szczegół sali szpitalnej, w której przetrzymywali mnie od kilku dni. Według mnie całkiem bez sensu. Wiedzieli, co mi jest, ja też wiedziałam. Historia mojej choroby jest rozległa, można by ułożyć dobrą powieść. Nie wiem, po co cokolwiek dopisywać.
Poza tym... potrzebuję kawy. Na korytarzu z tego, co mi wiadomo stoi nieopodal automat. Będzie to próba zdobycia skarbu z twierdzy, ale nie wytrzymam chwili dłużej bez kofeiny. I bez ruchu. Prędzej tu zwariuję i trafię na oddział psychiatryczny.
Wymykam się z sali. Wyjściem tego nie mogę nazwać, bo zachowuję się, jakby zaraz mnie mieli przyłapać i zamordować. Myślę, że mój lekarz i tak nie byłby zadowolony z tego, że wychodzę po kawę. Jak na razie starałam się być grzeczna i miła, ale te zakazy doprowadzają mnie do szału. Idę do automatu i już w połowie świętuję triumf. Nikt mi nie zwrócił uwagi. Wykorzystałam porę, w której pojawia się najwięcej pacjentów, a pracownicy szpitala są zajęci. Wrzucam do automatu odpowiednią ilość drobnych, aby zakupić kawę. Nie reaguje, więc zaciskam usta w irytacji.
- Musisz go obudzić - mówi przechodzący obok mężczyzna w zielonym szpitalnym kitlu, zatrzymując się na tyle, by uderzyć dłonią w automat. Rozlega się okropny metaliczny dźwięk, a chwilę później pojawia się strumień brązowej cieczy.
- Dziękuję - przez chwilę zastanawiam się, czy powiedzieć "dziękuję panu", ale lekarz nie wygląda na starego. Jest, powiedziałabym, dosyć młody, ma ciemne blond włosy, które dzisiaj opadają mu na czoło i trzydniowy zarost. Śmiało stwierdzam w myślach, że wygląda na takiego, co nie ma za dużo czasu, ale nawet zaspany potrafi być przystojny. Uśmiecham się nieco szerzej. Odpowiada mi tym samym.
- Nie dziękuj. Kiedy spróbujesz tej kawy, zechcesz wybiec na parking i pojechać do restauracji, albo porządniej kawiarni - odchodzi korytarzem, śmiejąc się, gdy ja czekam, aż napełni się papierowy kubek.
Jeśli kawa jest taka sama jak jedzenie w tym szpitalu, to chyba skorzystam z jego rady. Nie, żebym miała coś przeciwko temu, bo to jeden z lepszych szpitali w mieście, ale i tak nie znoszę tego miejsca. Jakkolwiek by nie było wyposażone w najlepsze sprzęty, wolałabym uciec.
Zabieram gorący kubek, przekładając go co chwila z ręki do ręki. Jestem tak spragniona kofeiny, że biorę łyka gorącego napoju. Nie jest to kawa moich marzeń, ale sprawia przynajmniej pozory tego, czego pragnę. Wracam do sali, aby znowu użalać się wewnętrznie, że muszę tu leżeć. Mój brat pocieszał mnie, że jutro na pewno wyjdę i zawiezie mnie od razu do mojego mieszkania, bo wie, że chcę mieć spokój, ale i tak potrzebuję mieć kogoś, kto wysłucha moich jęków na ten temat. Rzadko się skarżę innym ludziom, ale od czego ma się rodzinę.
Na sali nie leży nikt prócz mnie, więc czuję się jak w więzieniu. Z drugiej strony cieszę się, że wylądowałam jeszcze na tej zwykłej. Nigdy nie zamierzam wracać do odizolowanej, prywatnej klatki, nie mogąc się ruszyć.
Poranek jest dla mnie momentem, w którym zastanawiam się, co tego dnia mogłabym porobić. Staram się ułożyć zasadniczy plan, zanim przyjdzie ktokolwiek, kto okaże się moim wybawicielem w postaci osoby do rozmowy. Mam wrażenie, że po dniu pobytu większość pielęgniarek ma mnie dość. Rozmawiam oczywiście z innymi ludźmi, ale nie widzę w nich werwy. Choć rozumiem, że są chorzy, to większość robi się przez to milcząca i drażliwa. I chociaż mam szacunek do nich, to brakuje mi tu kogoś na stałe, kto po prostu nie będzie tak... drętwy. To chyba tego słowa szukałam.
Siadam na łóżku w siadzie skrzyżnym i obejmuję kubek kawy palcami. Udaję, że rozkoszuję się każdym łykiem tego czegoś, co udaje kawę i wyobrażam sobie, że siedzę w mojej ulubionej kawiarni, mając na talerzyku jabłecznik posypany cynamonem. Wsłuchuję się w odgłosy szpitala i zastępuje je dźwiękami ludzi w obojętnie jakim publicznym miejscem. Obecnie wyobrażam sobie ich w galerii. Dopiero od niedawna zdałam sobie sprawę, że zwracam uwagę na szczegóły, do których wcześniej nie miałam głowy. Teraz pozwalają mi jeszcze dokładniej spojrzeć na otaczający mnie świat.
Dzwoni telefon. Jego dźwięk wyrywa mnie ze świata myśli i wyobrażeń, sprawiając, że znowu krzywię się na wodnisty smak kawy. Sięgam go z szafki. No dobra, przyznaję, czekałam tylko na okazję, aby porobić coś innego. Dzwoniący telefon to coś, co nie pojawia się codziennie.
Izzy: Tutaj wiceprzewodnicząca rady jednorożców i skrzatów ogrodowych. W czym mogę pomóc? ~ odzywam się, czekając, aż mój brat pośle mi wykwintną odpowiedź, dopasowaną do rozpoczęcia tej telefonicznej konwersacji.
Nathaniel: Czy wiceprzewodnicząca ma ochotę na kawę? ~ spoglądam na swój napój kawopodobny - Jestem akurat na miejscu, więc masz dosłownie parę sekund na decyzję.
I: Chcę herbatę. Mocną herbatę z cytryną. I trzema łyżeczkami cukru. Zwariuję tu, jak nie zjem zaraz czegoś słodkiego ~ uderzam plecami o łóżko.
N: Gdyby mama to usłyszała...
I: Tak, wiem. Zrobiłaby mi kazanie o tym, jaki cukier jest niezdrowy dla organizmu, biała śmierć, dzieci na plantacjach, potem omówiłaby całe zło na świecie, o problemach gospodarczych nie wspominając ~ przewracam oczami, słysząc, jak Nate mruka rozbawiony ~ Błagam. Potrzebuję słodyczy ~ jęczę do telefonu ~ Będziesz najlepszym bratem spośród całej waszej szóstki. Ja muszę uspokoić głód węglowodanowy, wampiryzm cukrowy, chcicę na słodycze...
N: Dobra, zrozumiałem ~ przerywa mi ~ Coś wykombinuję.
I: Przemyć do choćby w spodniach ~ biorę łyka kawy, zapominając o jej smaku, po czym się krzywię.
Śmieje się krótko i cicho, więc naprawdę musi być w kawiarni. Zaraz potem się rozłącza. Rzucam telefon na koniec łóżka i idę wyrzucić papierowy kubeczek.
Czas na poranną toaletę. Ruszam na podbój łazienki po raz kolejny. Zajmuję się sobą. Nigdy nie zwracałam uwagi na swój wygląd, potrafiłam w piżamie wyjść do sąsiedniego sklepu, o ile nie miała zbyt krótkich spodenek. Właściciel małego sklepu jest poczciwym człowiekiem, rozmownym i zabawnym. Wiem, że to brzmi, jak świat tęczą i cukrem malowany, ale błagam... kto dostaje obok mieszkania sklepik, który potrafi zaspokoić podstawowe potrzeby, naszą lodówkę i miłym słowem na ranek.
Tutaj jednak sprawa wygląda inaczej. Poprawiam włosy, związuje je w warkocz, przyglądam się sobie w lustrze, rozpuszczam je, związuję w kok, znów się oglądam, kręcę głową, rozpuszczam, zmierzwiam, skubię dolną wargę zębami, po czym decyduję się ostatecznie, że jednak zostanę dzisiaj przy warkoczu. Dzisiaj dzień warkocza. Wyciągam z kosmetyczki bezbarwny błyszczyk i zwykłą pomadkę ochronną, odrzucając wcześniej inne opcje. Konwersuję sama ze sobą w myślach, w czym dzisiaj nudzić się na ustach. Decyduję się na błyszczyk. Nie wiem czemu. Coś mi mówi, że dzisiaj skoro jest dzień warkocza, to musi być też dzień błyszczyka. Nie robię nic poza tym. Ostatni raz przeglądam się w lustrze, stwierdzając, że lepiej już nie będzie i mi się nie chce. Otwieram drzwi od swojej na całe szczęście prywatnej łazienki na sali, ale nawet nie zdążam przekroczyć progu, jak po drugiej stronie przemyka mi przed oczami sylwetka jakiegoś chłopaka. Zaskoczona przez krótką chwilę patrzę, co robi, bo dłużej nie jestem w stanie go obserwować, ponieważ chowa się za zasłonką. Nie wydaję z siebie nawet cichego jęku, tylko trzymając w jednej ręce kosmetyczkę, a w drugiej szczotkę do włosów, obserwuję poruszającą się zasłonę. Po chwili słyszę dobiegający z korytarza głos prawdopodobnie pielęgniarki.
- Axel! Przysięgam, że jak nie dostanę tych lekarstw za pięć sekund, to cię znajdę, wykastruję i wyrzucę ze szpitala z absolutnym zakazem wejścia z powrotem!
Wnioskuję, że nie bez powodu obcy chłopak wbiega mi do sali, więc to musi być ten Axel, który naraził się krzyczącej pielęgniarce. Wychyla się delikatnie zza zasłony i uśmiecha szeroko sam do siebie, najwyraźniej zadowolony z osiągnięcia. Podrzuca mały pojemniczek z tabletkami w górę, które z powodu potrząśnięcia wydają specyficzny dźwięk, gdy lądują z powrotem na jego dłoni. Odwraca głowę i tym razem mnie zauważa. Jego uśmiech nieco znika, zapewne z powodu tego, że również nie spodziewał się mnie tu zastać. Cóż, pewnie zauważył puste łóżko, otwartą salę i możliwość ucieczki w postaci schowania się w niej, stwierdzając, że nikogo tu nie ma. Otwiera usta, ale po chwili je zaciska i marszczy brwi. Spogląda na drzwi od sali, zapewne, aby sprawdzić, czy może wyjść bezpiecznie, podczas gdy ja krzyżuję ręce na piersi, nadal trzymając swoje rzeczy w dłoni i unoszę jedną brew do góry. Nie oczekuję odpowiedzi, jak można po tym geście sądzić, ale raczej nieczęsto zdarza się mieć podobną sytuację.
Wzrok chłopaka wraca na mnie i widzę, jak mierzy mnie spojrzeniem, podobnie, jak ja na początku jego, jednak w ograniczonej możliwości. Nadal stoi za zasłonką.
- Hej - mówi z czystego obowiązku przywitania się - Poukrywam się tu trochę. Jak widzisz, zagrożenie jest realne - mówi całkiem poważnie, potwierdzając swoje słowa samemu za pomocą kilku ruchów głową. Unoszę kąciki ust w górę. Nie wiem czemu, ale podoba mi się jego postawa. Nie wydaje się zdenerwowany moją obecnością. Wręcz przeciwnie.
- Nie wpuszczę cię jutro na oddział matki! Pamiętaj! - głos pielęgniarki znów roznosi się po korytarzu.
- Za bardzo mnie kochasz, żeby to zrobić! - odpowiada jej donośnie, na co mój uśmiech rośnie. Jego uwaga znów skupia się na mnie. Odkładam swoje rzeczy na miejsce i siadam na skraju łóżka, podginając jedną nogę do siebie.
- Jeśli potrzebujesz pomocy, to chętnie pomogę ci w chowaniu ciał - szepczę, aby tylko podnieść wagę naszej konspiracji. Musiałabym być głupia, żeby wściekać się za tę niespodziewaną wizytę.
Chłopak tym razem wychodzi i staje bezpośrednio przy moim łóżku. Znajdujemy się po obydwóch jego stronach. Jego spojrzenie jest głębokie i nie stara się ukrywać z tym że mi się przygląda. Jestem niemal pewna, że tylko ślepy nie zauważy intensywności niebieskiego koloru jego tęczówek. Mój nijaki brąz musi być przy tym zaledwie poświatą. Jego twarz nieco drga. Nie uchodzi nic mojej uwadze, bo dotychczas nie spuściłam wzroku, jak w moim zwyczaju bywa. Tak jak wspominałam. Coraz rzadziej chcę opuszczać istotne szczegóły z życia.

Axel?
Keep on, baby

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz