18 cze 2019

Od Lucille C.D Gabriel

     Lucille ściska w dłoni nieduży banknot i zaciska usta w wąską kreskę, po czym odwraca się na pięcie i wraca za barek, łapiąc się pierwszej lepszej roboty. W tym przypadku jest to sprzątanie, a właściwie układanie kieliszków wedle wysokości, szerokości, rodzaju i nierzadko koloru, szczególnie przy tych małych na trunki pokroju wódki, których spody zabarwione są na czerwono, zielono czy fioletowo. Kątem oka obserwuje dwóch mężczyzn siedzących przy stoliku numer jedenaście. Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dziwni i dokładnie taka myśl nasuwa się Cille, bo, nie da się ukryć, iż łudząco przypominają niezbyt przyjaznych zbirów z filmów akcji, gdyż nigdy nie było jej dane zobaczyć takiego na własne oczy. Jeden stuka palcami o stolik i co rusz odwraca się, przejeżdżając wzrokiem po całym pomieszczeniu i wszystkich gościach, jacy są zbyt pochłonięci osobistymi rozmowami, że pewnie nawet nie zauważyli przyjścia nietuzinkowych klientów. Dziewczyna, zapatrzona w kasę, nie dostrzega, jak mężczyzna podchodzi do barku i pyta o coś. Dopiero po chwili podnosi głowę i mierzy go nieco spanikowanym wzrokiem. Jeżeli to, co mówił tamten chłopak to prawda, teoretycznie powinnam wiać. Zdrowy rozsądek pozostaje z nią, prostuje się, unosząc lekko głowę.


     — Słucham?
     — Czekamy od kilku minut, a pani sobie tutaj stoi. Bezczynnie — mruczy brunet z namacalnym poirytowaniem, co nie dodaje pewności siebie kelnerce. Przynosi wręcz odwrotny skutek. — Poproszę dwa kufle piwa...
     — Jakiego piwa? — przerywa, po części całkiem nieświadomie. Jej ton zdradza cały stres siedzący w niej od zaledwie kilkunastu sekund, czyli od momentu, kiedy mężczyzna przyszedł złożyć zamówienie. — Mamy…
     — Obojętnie — tym razem warczy, zdecydowanie wkurzony nieporadnością dziewczyny. — Frytki i…
     — Te frytki z keczupem? — po raz drugi wyrywa jej się z ust. W głębi ducha karci się za to, przybijając symbolicznego facepalma. Klient kiwa lekko głową. — I?
     — Wszystko.
     Unosi kąciki ust w miłym geście, co zostaje zbyte przez domniemanego handlarza ludźmi. Odchodzi od lady i naburmuszony siada na kanapie przeciwnej do tej, na której siedzi jego kolega. Serce Lucille nieco zwalnia, a ona sama odwraca się i zagląda do czegoś w rodzaju prymitywnej kuchni. Przekazuje zamówienie na frytki i zabiera się za nalewanie obojętnie jakiego piwa. Kiedy około godziny później bierze z pustego już stolika pudełeczko z pieniędzmi i otwiera je przy kasie, aby włożyć pieniądze do odpowiednich przegródek. Zdejmuje wieczko i, poza pieniędzmi i paragonem, jej oczom ukazuje się zwinięta serwetka. Nie jest to kuleczka, nie wygląda na zużytą — mężczyźni musieli składać ją z jakąś dokładnością, ponieważ zdecydowanie przypomina kwadrat idealnie dopasowany do wymiarów pudełeczka. Roztrzęsione dłonie wyjmują papierek i rozwijają poskładaną serwetkę.

Jeżeli potrzebujesz lepszej pracy, przyjdź dzisiaj o dwudziestej pierwszej za bar. Nie zmarnuj tej okazji.
Ps. to nie propozycja.

     Lucille całkowicie nieświadomie rozchyla usta i wlepia wzrok w niestarannie napisaną wiadomość. Czarny długopis w niektórych miejscach przebił cienką serwetkę, tusz rozmazał się przy “okazji”. Opiera się o szafki, biorąc naprawdę głęboki wdech. To nie propozycja gra w jej uszach, choć tak naprawdę nikt tego nie powiedział, a jedynie napisał. Mimo tego, dziewczyna już zaczyna panikować, jak to ma w zwyczaju. W końcu tak jest od dawna. Zawsze to Cille stanowi najbardziej strachliwe ogniwo, gdziekolwiek by się nie pojawiła. Przez jej żyły zaczynają przepływać potrójne dawki adrenaliny, które powodują na przykład delikatne drgawki i na nowo pojawiają się te same tiki nerwowe, na przykład tarcie oczu albo wbijanie paznokci w wewnętrzną stronę dłoni.
     Zbliża się dwudziesta, a dopiero teraz Lucille dociera do domu. Panuje w nim cisza, jak zwykle zresztą. Cecilia Darrington wróciła z pracy trzy godziny temu, Samuel zaś z pewnością tkwi w niej nadal, przeprowadzając rozmowy z kolejnym klientem. Cille zdejmuje buty i niemalże na palcach wchodzi na górę, byleby nie natknąć się na rodzicielkę czającą się prawdopodobnie w swoim gabinecie. Schody wykonane z marmuru skutecznie pomagają jej, a na pewno są lepsze od tych drewnianych, które miała w poprzednim domu. Uchyla drzwi do trzeciej sypialni na lewo i wślizguje się do środka, przejeżdżając wzrokiem po całym pomieszczeniu. Na krześle przy biurku siedzi brązowowłosy chłopak — Benedict.
     — Pukałabyś, do cholery — mruczy i odwraca fotel na kółkach w stronę siostry.
     Lucille przewraca oczyma, po czym siada na pościelonym łóżku. Jest do granic zmęczona, więc swoim ciałem opada na pościel, przypadkowo uderzając o deskę przy poduszce.
     — Dlaczego przyszedłeś tak wcześnie? — pyta, kiedy znów wraca do pierwotnej pozycji. Siada, krzyżuje nogi, delikatnie masując obolałe miejsce na głowie. — Teoretycznie powinniśmy wrócić o tej samej porze.
     Benedict przechyla głowę w prawo i wzrusza ramionami, przez co bliźniaczka marszczy lekko brwi. Chłopak uśmiecha się delikatnie, jak to ma już w zwyczaju przy każdej sytuacji, mówiąc całkowicie dosłownie.
     — Wziąłem sobie wolne — odpowiada. — A co?
     Cille powtarza jego gest, również unosząc barki. Oboje patrzą na siebie przez kilka dłuższych chwil, aż finalnie jedno z nich postanawia zabrać głos.
     — Miałeś kiedyś problemy z prawem?
     — Szybkie pytanie, co do…
     — Beeeen — jęczy dziewczyna. — Nie rzucaj tymi swoimi tekstami, po prostu mi odpowiedz. Tak? Nie?
     Dziewiętnastolatek zagryza lekko wargę i kieruje wzrok na okno. W głowie Lucille zaczynają pojawiać się kolejne myśli.
     — Nie! Nawet tak nie myśl — Benedict cicho chichocze, a Cille bierze głęboki oddech i ma niesamowicie wielką ochotę dać mu z liścia za wywołanie u niej takiej reakcji. — Ale… mam nadzieję, że to pytanie…
     — Skąd taki pomysł? — Cofa ręce o kilka centymetrów i opiera się o ścianę. — Po prostu… byłam dzisiaj w barze i zaczepił mnie taki chłopak. Chwilę pogadliśmy, potem weszła dwójka mężczyzn, nie wyglądali jakoś niesamowicie, raczej nieprzyjemnie. Ten facet ostrzegł mnie i powiedział, że jeden to ktoś tam, a drugi handluje ludźmi i porywa dziewczyny. No… cóż, wraz z rachunkiem odebrałam też serwetkę, a właściwie to wiadomość, gdzie zaproponowali mi spotkanie w sprawie pracy.
     — Wierzysz w to?
     — Jasne, że nie, idioto. Na dodatek dopisali, że to nie jest propozycja. Trochę…
     — Boisz się, ta, wiem — przerywa brat. — Nie idź i już. Nic ci nie zrobią.
     — Ale ten chłopak mówił, że…
     — Ufasz pierwszemu lepszemu gościowi? Lucilleee…
     Dziewczyna po raz kolejny wzdycha, po czym wychodzi z pokoju brata, życząc mu dobrych snów. Dzisiejszej nocy już nie planuje wychodzić z pokoju, z domu tym bardziej.
     Kiedy wychodzi z łazienki, jest dwudziesta pięćdziesiąt dwa. A później dwudziesta pięćdziesiąt trzy. Siada na łóżku i zaczyna wymachiwać nogami, a kiedy orientuje się, iż to kolejny tik nerwowy, natychmiast przestaje, starając się zająć czymkolwiek innym. Jak na zawołanie, do pokoju wchodzi Cecilia.
     — Spójrz, jakie maseczki dla ciebie kupiłam! Nareszcie pozbędziesz się tych… zmarszczek.
     Mamo, mam dopiero dziewiętnaście lat.
***
     Kolejny dzień Lucille rozpoczyna w stresie. Krząta się po pokoju, co rusz wyłączając dzwoniący budzik. Przezornie ustawia ich siedem, co pięć minut, rozpoczynając o siódmej, aż do siódmej trzydzieści. Co prawda pracę zaczyna dopiero o dziesiątej, jednakże poranna rutyna zabiera jej co najmniej półtorej godziny, na dodatek jej obowiązkiem jest przyrządzić śniadanie dla samej siebie, a zanim to, pokłócić się jeszcze trochę z Justine, która będzie temu nadwyraz przeciwna. Wybiera coś z szafy i udaje się do łazienki, aby spędzić w niej kolejne… kolejne kilkadziesiąt minut.
     Idąc na dół, przypadkiem wpada na zabieganego Benny’ego.
     — Co jest? — Wzrok dziewczyny spoczywa na zapoconych plecach odciśniętych na szarej koszulce. Stęka cicho, niespecjalnie uradowana obrazem rozciągającym się przed jej oczami. — Ben, hej, zatrzymaj się. — Łapie brata za ramię, po chwili zaczynając żałować tej decyzji. Czuje coś w rodzaju potu na własnej dłoni, którą dosłownie przed chwilą myła.
     — Za piętnaście minut mam być w stajni, a jeszcze muszę zrobić sobie lunch i umyć się.
     — Och. Masz trening? — pyta, udając głupią. No tak, w końcu zapomniała.
     — Taa — mruczy. — Teraz pa.
     Momentalnie zbiega ze schodów po raz kolejny. Lucille, już nieco spokojniejsza, kieruje się w stronę kuchni, gdzie spotyka gosposię. Na wysepce kuchennej postawiona jest torebka, prawdopodobnie śniadanie dla jej brata.
     — Justine! — wita ją rozentuzjazmowana. — Dzień dobry, moja ulubiona emerytko!
     Pięćdziesięciolatka prycha.
     — Gdybym była emerytką, panno Evans-Darrington, nie pracowałabym u was. Nienawidzę waszych nazwisk, do cholery.
     Uśmiecham się lekko.
     — Jest pani niesamowicie śmieszna, pani, o ile pamiętam, Gotobed. Jaka piękna gra słowna.
     Justine Gotobed kręci zrezygnowana głową i wraca do gotowania.
     — Teraz nawet nie myśl o tym, że pozwolę ci zrobić cokolwiek w tej kuchni. Wynocha, Ed.
***
     Od dosłownie początku Lucille wyczekuje momentu, aż do końca zmiany zostaną cztery godziny, gdyż właśnie o piętnastej trzydzieści zaczyna się jej przerwa, która trwa aż (!) pół godziny. Dotychczas dzień wydawał się tak nużący, iż momentami jedyne, co robiła, to zabawa telefonem, który w każdej chwili mógł być zabrany, w końcu jest w pracy. Cały spokój zostaje zaburzony, kiedy przed czternastą bar odwiedzają ci sami mężczyźni, co w dniu poprzednim. Zamówienie przyjmuje inna kelnerka, Casey, lecz mimo tego, Lucille przez cały czas czuje ich wzrok na sobie, kiedy przykładowo idzie z tacą do innego stolika. W głębi duszy błaga, aby jej nie zaczepili. I udaje się, wychodzą po mniej więcej czterdziestu minutach.
     Kiedy zegarek w smartfonie wskazuje piętnastą trzydzieści, wychodzi zza barku i opuszcza lokal, aby nabrać trochę świeżego powietrza. Klimatyzacja wewnątrz jest zepsuta, a temperatura osiąga szczyt, szczególnie, kiedy bar odwiedza nieco więcej ludzi, niż zazwyczaj. Jak się okazuje, na zewnątrz jest niewiele lepiej, wręcz gorzej.
     I nagle na ramieniu Cille zaciska się czyjaś dłoń, duże palce wbijają się w jej skórę, powodując falę bólu w tych okolicach. Szatynka zostaje odciągnięta na bok i dosłownie przyciśnięta do ściany. W uszach dziewczyny zaczyna piszczeć i szumieć na raz, dosłownie nie rozumie, co mówi ten mężczyzna. Zamyka oczy, kiedy zbliża się na zdecydowanie zbyt małą odległość. Serce skacze jej do gardła, bijąc prawdopodobnie trzykrotnie mocniej, szybciej, brzuch zaś fika koziołki, a przed oczami pojawiają się mroczki.
     Ogarnia ją panika.
     Wtem rozlega się kolejny krzyk, jednak nie jest to głos żadnego z mężczyzn stojących przy niej. Trzy osoby stojące po drugiej stronie ulicy zauważają sytuację i biegną w stronę Lucille, odpychając tamtych ludzi. Ledwo łapie oddech, lecz udaje jej się dobiec do drzwi baru. Ignoruje piekący ból w okolicach ramion i stara się uspokoić, kiedy zatacza się do łazienki. Zaciska pięści, a kiedy rozluźnia uścisk, opiera się o umywalkę. Patrzy w lustro. Tusz do rzęs, który dotychczas pokrywał jej rzęsy, teraz spłynął wraz z niepohamowanymi łzami i spoczął na całej powierzchni ciemnych policzków. Stara się to zmyć, co, ku jej uciesze, przychodzi dość łatwo. Po około dwudziestu minutach wraca na zmianę, próbując skupić się na czymkolwiek innym, niż sytuacji sprzed pół godziny. Gdy staje przy kieliszkach, dostrzega całkiem znajomą twarz przy stoliku numer osiem.
     Mimowolnie idzie w stronę tego pieprzonego chłopaka.
     — Co tam, panienko? — Bawi się złożonymi okularami, obijając je o stół. — Jak tam się dogadujesz z nowymi kolegami?
     Przymyka oczy.
     — Nie mam pojęcia, co to było, ale… — zawiesza się, w pełni świadoma tego, iż nie rozpracowała taktyki. — Wytłumacz mi to. Nie wiem jak, powiedz cokolwiek. Widzę przecież, że kręcisz się w tym… świecie? Cholera.

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz