29 cze 2019

Od Tylera C.D Althea

    Nie zastanawiałem się nad tym co robię. Nawet na chwilę nie zatrzymałem się, by pomyśleć, do czego teraz mimowolnie dążę. Ciało działało samo, a umysł starał się, by z tego aktu wyciągnąć jak najwięcej. Nie obchodziły mnie konsekwencje tego, co teraz miało mieć miejsce, bo mimo wszystko wiedziałem, że w żadnym, nawet mniejszym stopniu mi one nie zagrożą. W tamtym momencien skupiałem się tylko i wyłącznie na sobie. Nie obchodziła mnie dziewczyna, która leżała pode mną zapłakana. Przygwoździłem ją swoim ciałem do łóżka jeszcze mocniej i złapałem za jej nadgarstki, gwałtownie i brutalnie podnosząc je nad jej głowę.

    Nie szczędziłem jej kolejnych obelg. Przez cały ten czas trzymałem swoja głowę tuż obok jej twarzy, by szeptać jej do ucha jeszcze więcej okropieństw na ten temat. Z każdym kolejnym słowem, które opuszczało moje usta, czułem jeszcze większą satysfakcję. Pławiłem się w zadowoleniu, widząc świeże łzy spływające po jej policzkach.
    Ktoś w tym momencie może uznać mnie za psychola i bez bicia przyznaje, że po części nim jestem. Jestem zniszczonym psychicznie człowiekiem, balansującym na krawędzi załamania nerwowego. Jednak jednym różnie się od tych wszystkich innych ludzi, pogrążonych w depresji, okaleczających się i zadających sobie ból, by zaznać ulgi.
    Ja ten ból zadaje innym.
    Althea nie była niczemu winna. Chciała tylko obronić swojego ojca, co dobrze rozumiem, bo sam za swoim skoczyłbym w ogień. To, co teraz robiłem z dziewczyną, chciałem nazwać karą. Czemu karą? By nie czuć się niepotrzebnie winnym tego, że ją skrzywdziłem. Przypisana temu łatka "kary" nadała moim czynom zupełnie innego znaczenia. Znaczenia, które nie godziło bezpośrednio moich sumieni, które budzą się za każdym razem, gdy pociągnę za spust, kierując broń w stronę drugiego człowieka.
   Kiedy skończyłem pastwić się nad dziewczyną, zostawiłem ją zmęczoną, zaryczaną i zdeprawowaną na łóżku. W pomieszczeniu unosił się jednynie odgłos jej szlochów, na które nie reagowałem nawet małym kiwnięciem palca. Jednak gdy wychodziłem z sypialni, ostatni raz obróciłem się w jej stronę. Po krótkim zastanowieniu podszedłem do niej i okryłem ją kołdrą, by nie ogarnęło mnie współczucie
    Oczywiście jak zwykle myślę tylko o sobie. Szczerze? Życie dziewczyny mnie w żadnym stopniu nie interesowało. Chociaż czy mogłem być tego taki pewny? Przecież ugiąłem się nad nią, gdy pierwszy raz kogoś zabiła. Ugodziła nożem w brzuch, chcąc obronić samą siebie. Przed czym? Porwaniem, gwałtem, albo i tym i tym. Althea wyglądała na osobę, która w całym swoim życiu nawet muchy by nie skrzywidziła... no może trochę przesadzam, ale nie wyglądała na żadną okrutną osobę. Jednak pod wpływem chwili, w obliczu zagrożenia, każdy z nas staje się zwierzęciem i nie baczy na los innych, obchodzi nas wtedy tylko własne bezpieczeństwo.
    Ruszyłem w stronę swojego biura i wyciągnąłem cygaro, w międzyczasie go zapalając. Kiedy tam weszłem standardowo wyciągnąłem szklankę z barku i nalałem sobie do niej whisky, by po chwili zasiąść za biurkiem niczym król na swoim tronie. Nie miałem dzisiaj żadnej pracy, więc bez żadnych wyrzutów sumienia mogłem się wygodnie rozłożyć na  fotelu i wpatrywać w panoramę Avenley River, która zaglądała do mnie przez wielkie okno.
    W tym samym też momencie usłyszałem dzwonek do moich drzwi. Ze zmarszczonymi brwiami podniosłem się z miejsca, odkładając na bok wszystkie przyjemności. Nie śpiesząc się, zszedłem na dół. Poprawiłem świeżą koszulę, którą założyłem na siebie tuż po wyjściu z łóżka i zajrzałem za drzwi przez judasza w tym samym momencie, kiedy dzwonek zadzwonił jeszcze raz, nieznośnie szumiąc mi w uszach. Lekko się zdziwiłem, gdy zobaczyłem za drzwiami Fabio Moraleza. A może raczej Santosa? Po kimś w końcu Althea musiała odziedziczyć swoje nazwisko.
    Otworzyłem drzwi, chcąc się z nim trochę podroczyć. W razie czego za paskiem spodni trzymałem krótką broń, a obok mojej głowy znajdował się przycisk, który przywoływał moich ludzi.
    Uśmiechnąłem się do niego złośliwie i oblizałem dolną wargę. Wyglądał na nieźle wkurwionego.
     - Czego chcesz Moralez, a może raczej Santos? Zapomniałeś już, że gdy tu rano byłeś prawie dostałeś bilet w jedną stronę do piekła? Chyba naprawdę się o to prosisz.
     - Za dużo gadasz, gówniarzu - warknął. - Gdzie Althea?!
     - Chuj cię to interesuje - westchnąłem ciężko. - Poza tym nie jesteś u siebie, może trochę grzeczniej?
    Dostrzegałem to, jak go nosiło. Widocznie nie wytrzymał, gdyż z bara wcisnął się do mojego mieszkania, nawołując imię swojej kochanej córeczki. Natomiast w tym samym momencie z lekka podkurwiony, że ten wtargnął mi do domu, bez żadnego pozwolenia właściciela, złapałem go lewą ręką za kołnież, a prawym mocno przyłożyłem mu w szczenkę. Zrobiłem to z taką siłą, że ten wyślizgnął mi się z rąk i upadł na podłogę.
     - Co, Moralez? Nadal jesteś taki odważny? Chyba zapomniałeś, że ja nie pierdolę się w tańcu. - Ponownie złapałem go za kołnierz i wolną ręką szybkim ruchem nacisnąłem magiczny guzik, który lada moment miał tu zwołać część moich ludzi. - I co, już straciłeś język, skurwysynu? Nie potrafisz się odezwać? - Ponownie uderzyłem go w twarz i popchnąłem go na ścianę, od której ten się odbił i upadł na podłogę, jednak resztkami sił chciał się podnieść.
     - Wypuść Altheę - wycharczał z trudem. - To będziemy kwita.
    W tym momencie parsknąłem ironicznym śmiechem.
     - Będziemy kwita? Czy ty się słyszysz? Nie jestem ci nic kurwa winny. To ty powinieneś być mi wdzięczny, ze przez tyle jebanych lat jeszcze cię nie zajebałem. Naprawdę, zabawny jesteś - parsknąłem. W tym samym momencie do mieszkania wtargnęła trójka moich ludzi. Nie powiem, dwójka by mi wystarczyła, ale nie będę narzekał, że dostałem trójkę.
     - Co się stało? - spytał jeden z nich, Peter, moja prawa ręka. Wysoki, umięśniony mężczyzna. Byłbym nawet skłonny powiedzieć, że jest trochę wyższy ode mnie, co, nie powiem, trochę umniejsza mojej męskości. Jednak skoro dziesięć lat już przebolałem, to przeboleję i następne dziesięć, a może nawet i dwadzieścia, albo trzydzieści? Kto wie, ludzie w tej branży szybko odchodzą.
     - Moralez wtargnął mi do mieszkania - powiedziałem, wyciągając kolejne cygaro. Mimo lekko zakrwawionych dłoni zachowywałem się tak, jakby nic się nie stało. - Przypilnujcie go na chwilę, ja muszę coś załatwić. A, i dobrze by było, gdyby któryś z was zadzwonił do mojego ojca - oznajmiłem, a raczej rozkazałem, by po chwili już znaleźć się na górze. Zależało mi tylko i wyłącznie na tym, żeby dziewczyna nie wychodziła z sypialni, dopóki do niej nie wrócę, gdy sytuacja się ustabilizuje.
    Otworzyłem drzwi i wyjrzałem lekko za nie, żeby szybko dziewczynie coś oznajmić.
     - Althea, nie wychodź stą... - zacząłem, jednak nie dane było mi skonczyć. W sypialni nie było żywej duszy. Szybko podeszłem do następnych drzwi i gwałtownie je otworzyłem, jednak tam również nikogo nie było.
    Kurwa mać.
    Ona uciekła.

<Althea?>

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz