30 cze 2019

Od Candice C.D Izzy

Znam pełne znaczenie jej uśmieszku, który za nic nie schodzi jej z twarzy. Za swoim próbuję skryć obawy i osobistą wizję wieczoru, jaka nie jest zbyt łaskawa dla głowy Izzy. Ale halo, żyje się raz, a że nie czeka mnie żadne zaliczenie, czuję się już wolna niczym duch. Ulegam dziewczynie, idąc za nią powoli ubitym piaskiem. Mijamy coraz więcej ludzi, którzy znając życie woleli zebrać się na końcową imprezę niżeli zawody surfowania. Swoją drogą nadal bawi mnie, że podryw mojej przyjaciółki został ostatecznie zniszczony przez jej własnego, głupkowatego brata. Myślę, że może zapomnieć o tym kolesiu od wypożyczalni, ale jestem wręcz przekonana, że jeszcze tego wieczoru znajdzie ze dwa obiekty, które obierze za swój cel.
Docieramy do jednego z barów przy plaży i zanim zajmujemy stolik z wielkim parasolem, podchodzimy do okupowanej z każdej strony lady.
- Chyba wezmę tylko drinka — oznajmiam krótko.
- Moja droga, na jednym się nie kończy. — Jej usta wykrzywiły się w pewnym uśmiechu. 
- Oj, przecież wiesz, że nie przesadzam z alkoholem — odzywam się z pretensjami
- Nawet tobie się to zdarza — odpiera, robiąc krok w kierunku drewnianej lady. Kolejka się zmniejsza, ale nadal mam wrażenie, że lada moment wszystkie stoliki będą pozajmowane. — Zresztą czy przesadzimy czy nie, będziemy się dobrze bawić.

- Nie wiem, kiedy ostatnio źle się z tobą bawiłam. — Chichoczę pod nosem. — Ale jeśli zaczniesz wchodzić na stoły, to znikam, okej? — Unoszę brwi, kryjąc rozbawienie pod maską pozornej powagi.
- Nie znikniesz… — mówi z przekonaniem i z tymi słowami przez moment obejmuje dłońmi moją szyję, po czym przytula w taki sposób, że nasze policzki stykają się ze sobą. Czuję jeszcze wilgoć jej mokrych włosów, które zaczesała do tyłu.
- Masz szczęście, że martwię się o twój tyłek. Inaczej, wierz mi, nie wyglądałoby to za ciekawie — odpowiadam z rozbawieniem.
W końcu trafiamy do barmana. Początkowo pomysł na zamówienie jednego drinka się sprawdza, aczkolwiek wraz z mijającym przy rozmowie i tańcu czasem przestaję myśleć o tym, że mam zostać przy jednej szklance alkoholu. W ruch idą kolejne shoty, które lądują w naszym gardle w akompaniamencie śmiechów i niezobowiązujących konwersacji, jakie czasem chwilowo dotyczą siedzących niedaleko chłopaków.
- Dosiądźmy się do nich — mówi moja przyjaciółka. Widzę, że tak buzuje w środku energią, że kwestią czasu jest to, zanim ruszy naprzód.
- Już ci przeszła faza na gościa z wypożyczalni? — pytam, patrząc na nią wymownie i sącząc napój przez słomkę. 
- Candy, to oczywiste. — Wzdycha. — On jest kumplem mojego brata. Musi mieć coś z głową. 
- Możliwe. Będą inni, po co się ograniczać. — Opieram łokcie o blat, zerkając z tyłu na czwórkę mężczyzn siedzących za nami. Nagie, mokre jeszcze od wody sześciopaki na brzuchach to widok, który czasem wydawał się przyjemniejszy niż wizyta w sklepie po torebkę z najnowszej kolekcji. Dobra, przesadziłam, Prada by mi tego nie wybaczyła.
- I tu przyznam ci rację — wymruczała, wstając powoli od stołu. O nie. Zaczynają się głupie pomysły. Zanim się wyprostowała, ledwo uratowałam ją od upadku, w wyniku czego wydukała ciche „ups”.
- Co i co ty wyrabiasz? — Łapię się za głowę, wracając na swoje miejsce, ale nie mogę pohamować cisnącego się na usta uśmiechu. — Złaź stąd! — mówię ze uśmiechem i zażenowaniem, gdy stawia jedną nogę na ławkę, potem drugą, aż łapie się słupka (na szczęście stabilnego) parasola. Wchodzi pewnie na stół.
- Patrzcie na mnie! 
- Boże, Izzy… — Wyglądam, jakbym mniej więcej chowała twarz, byleby nikt nie rozpoznał mnie z tą skończoną wariatką. A w duchu śmieję się w najlepsze i jednocześnie czekam, aż skończy rozsiewać zażenowanie. 
Kiedy jej ruchy stają się pewniejsze, bo, uwaga, zaczyna tańczyć, dookoła daje się usłyszeć prowokujące pogwizdywania. Osiąga to, co chciała, bo czwórka pobliskich facetów wpatruje się już w nią z pełnym zainteresowaniem. Z rozbawieniem, zresztą też, i właściwie Izzy naraz buduje niezłą atmosferę. 
- Rozbierz się! — Krzyczy ktoś, na co Izzy reaguje śmiechem. Już sądziłam, że to zrobi, ale unosi rękę i pokazuje samcowi niemiłego palca. 
Czas, by to ukrócić.
- Izzy, kochanie — mówię łagodnie, przemykając na nią spojrzeniem. — Izzy... tobie już wystarczy. — Zabieram jej piwo, gdy po nie sięga. 
- No Candy... — słyszę głos niemal smutnej dziewczynki, której zostało odebrane coś niezwykle ważnego. — Nie bądź taka.
- Jaka „taka”? — Ściągam ją ze stołu malutkimi krokami. — Staram się zaoszczędzić ci wyrzutów sumienia i robienia z siebie pośmiewiska.
- Pośmiewiska? Czuję się świetnie! — oponuje. 
- Ja wiem, że czujesz się świetnie — mówię wyrozumiale, dokładnie tak, jak do małego dziecka. — Ale to minie, uwierz mi, potem kac morderca nie ma serca. 
- Ty psujo — mamrocze. — Zapłacisz mi za to.
- Już sięgam do portfela — mówię bez przekonania. 
Izzy, stojąc już na stabilnym gruncie, nie wygląda na taką, która zaraz zatoczy się i wyląduje na piachu. Mimo że po jej wyrazie twarzy, oczach dokładnie widzę, że jest pijana, to kroki stawia całkiem sprawnie. Jeszcze jakiś czas staram się odciągnąć ją od grupki chłopaków, do jakich tak często się odwraca i przeszkadza mi w transporcie jej do mieszkania. 
Osiągam spokój dopiero, kiedy wychodzimy ze strefy plaży. Muzyka cichnie w moich uszach, ale Izzy nie przestaje nadawać niczym radio, przekrzykując przejeżdżające obok samochody. Całą drogę ściągamy na siebie uwagę śpiewami, jakimi w końcu mnie zaraziła — największe hity po prostu się zna, nawet nie wiedząc, że się ich kiedykolwiek słuchało. Do mieszkania wchodzimy z takim impetem, że Julia, która prawdopodobnie ledwo wróciła, od razu patrzy na nas ze zmarszczonymi brwiami. Wzdycha cicho.
- To było do przewidzenia — komentuje dziewczyna.
- Hej, skarbie! — wita się ucieszona Izzy, wyrywając się w końcu z moich objęć, by przebyć parę metrów i walnąć się prosto na kanapę. W zamiarze chyba miała trafić na Julię, która stała obok, ale nie wnikam... 
- Następnym razem idziemy pić we trzy, bo dawno tak się nie zmachałam, wlokąc ją tutaj. — Łapię się pod boki, wypuszczając z ust ciężkie westchnienie. Jedyne, na co mam ochotę, to długi sen bez budzika nad uchem. Alkohol ciągle krąży mi gdzieś w żyłach, z minuty na minutę czyniąc mnie jeszcze bardziej senną. 
- Dobrze, tylko pamiętaj, że ja nie liczę alkoholu — zaznacza, patrząc na mnie z uwagą.
- W takim razie ktoś musi was pilnować. — Wskazuję palcem wskazującym na siebie. — Pozwólcie, że tę rolę będzie miała najodpowiedzialniejsza z nas. 
Julia unosi brew.
- Mam ci przypominać, co ostatnio zrobiłaś po alkoholu?
- Nie. Z pewnością nie. — I koniec dyskusji. — Izzy, idź się kąp, już. 
- Nie jesteś moją matką — mamrocze wtulona w poduszkę. Idę do niej i ściągam ją za nogi, ale trzyma się oparcia na tyle mocno, że po takim drobnym ciele w życiu nie spodziewałabym się takiej siły. 
- Och, więc nie chcesz dostać czekolady z musem pralinowym? 

Izzy?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz