10 cze 2019

Od Noelii cd. Trace'a

Niby była cisza, jednak w głowie wciąż słyszałam ten huk. Te dziwne, bliżej nieokreślone jęki i nagły spadek siły z mojej strony. Lubiłam słuchać czyjąś rozpacz, ale bolał mnie fakt, że jeszcze kilka lat temu rozmawiałam bez problemu z tymi ludźmi. Krew w trzech czwartych zapełniała mój dom. Był to może i standard, ale dorobiłam sama sobie roboty. Rana jeszcze bolała, a ja musiałam wyczyścić dokładnie całe mieszkanie.
Po takim ataku policja zjawi się tu niedługo, więc przydałoby się ruszyć. A myślałam, że wszystko pójdzie tak gładko. Tak sprawnie, że może jednak darują mi moje życie, które i tak już leży w opłakanym stanie. Oddychałam powoli. Już nieco wolniej, a adrenalina z sekundy na sekundę odpuszczała. Czemu dopiero teraz ujrzałam w tym mozolnym policjancie duszę przywódcy i przewodnika? Pokazał to w bardzo trudnej sytuacji. Mimo czyhającego zagrożenia miał zimną krew. Adrenalina, która na chwilę zniknęła, musiała zaraz wrócić. Weszliśmy do stajni. Chcieliśmy zrobić to w jakiś sposób po cichu i spokojnie, jednak kiedy tylko Sherlock zrobił się zaniepokojony, kopnął w drzwi, które wydały ogromny huk. Nie miałam wyboru. Złapałam za zatrzaski i otworzyłam wszystkie boksy. Sherlock i Warladero wybiegli od razu i ruszyli w stronę leśnej ścieżki. Morgana i Loreley nadal stały w boksie, widocznie wystraszone zaistniałą sytuacją. Wiedziałam, że obydwoje na jednym koniu nie pojedziemy, a wątpię, że facet miał do czynienia z tymi pięknymi bestiami.
- Wsiadaj na tą. - wskazałam na Morganę. Kobyła była niższa i spokojniejsza od Loreley. Do tego młodsza nie dałaby nawet podejść do siebie innej osobie niż mi. Mężczyzna może i z trudem, ale wreszcie udało mu się wejść na wierzchowca. Ja zatem myślałam, że pójdzie mi dobrze. Tak jak zwykle. Jednak czułam jak szwy od rany powoli pękają. Nie miałam zamiaru się tym przejmować i ruszyłam przed siebie. Odwracałam się jeszcze co chwilę i patrzyłam na Trace'a, który kurczowo trzymał grzywę zwierzęcia. Do tego teraz widziałam już przesiąkającą krwią koszulę. Ciecz lała się porządnie. Usłyszałam nagle kilka strzałów. Konie ruszyły jeszcze szybciej, na co musiałam mocniej spiąć łydki, by nie spaść. A mroczki przed oczami zdawały się robić gęstsze i wyraźniejsze, przez co widoczność miałam niesamowicie ograniczoną. Sherlock o mało nie wpadł we wnyki. Warladero kilka razy przewrócił się przez linki, a Morgana z Trace'm na grzbiecie próbowała to wszystko ostrożnie ominąć. Loreley i jej cudowne fanaberie tym razem pomogły naszej dwójce w przeżyciu niespodziewanej sytuacji. Na drodze pojawiło się kilka kolców, na które klaczka zareagowała ostrym zatrzymaniem. Biegnąca za nią Morgana od razu zwolniła i nie miała zamiaru przejść dalej. Staliśmy tak kilka chwil. Pysk Loreley zwrócił się na mnie, kiedy poczuła ciecz na grzbiecie. Czerwony płyn lał się po jej ciele, aż do ziemi. Złapałam się za brzuch, który krwawił coraz mocniej. Zawróciłam ostro konia i mimo potężnego ucisku rozpędziłam klacz na tyle, by przeskoczyła daną nam przeszkodę. Czekałam chwilę na Trace'a, którego prowadziła Morgana. Kobyła wybrała bezpieczniejszą i wolniejszą drogę. A mianowicie - obiegła kolce dookoła i dołączyła do reszty koni.
- Gdzie się zatrzymamy? - zapytał nagle mężczyzna, który ze zmęczenia oparł głowę na dłoniach.
- Może mój stary znajomy nas przyjmie. Nie ma bynajmniej wyboru. Mi nie odmówi. Nie naraził by się aż tak. - mrugnęłam do chłopaka nadal zasłaniając rany rękoma. Mocniej kopnęłam klacz, która od razu popędziła przed siebie, a za nią reszta. Ścieżka leśna zdawała się być coraz dłuższa. Mrok objął całe niebo. Widziałam w oddali tylko światła pochodni z miejsca rezydencji. Nie interesowało mnie teraz nic. Zupełnie nic, oprócz tego, aby odprowadzić Trace'a całego i zdrowego do jego codzienności. Dotarliśmy na miejsce. Domek z boku miasta. Zupełnie bezludna okolica. Jedyne, co rzucało się w oczy, to ogromna stajnia, która zamieszkiwana była tylko przez trzy konie.
- Wjeżdżamy do środka. - oznajmiłam. Zeskoczyłam z konia, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa i padłam na ziemię. Trace na szczęście zajęty był schodzeniem z konia i nie zauważył mojego incydentu. Wiem, że prędzej czy później to zobaczy, ale na razie nie mam zamiaru mu nic mówić.
- Chodź. - machnęłam i podeszliśmy do wejścia. Zapukałam kilka razy, jednak była zupełna cisza. Drzwi otwarte. No trudno, wchodzimy. Możliwe, że Alex zajmuje się sprawami gwardii. Wiem, że nie odmówiłby mojemu pobytowi tutaj, więc bez problemu weszłam do domu. Oczywiście było to bardzo małe lokum. Jedna sypialnia, łazienka i kuchnia. Jeszcze tylko urocze wyjście na taras. Kominek był jeszcze ciepły, co oznacza, że był niedawno w środku. Złapałam za kilka kawałków drewna i wrzuciłam do środka. Kartki położyłam na górze i wszystko zalałam podpałką. Podpaliłam zapalniczką, która cały czas widniała w mojej kieszeni. Ogień opanował kominek bardzo szybko, lecz w środku nadal panowała niska temperatura.
- Mamy tylko jedno łóżko. - powiedział Trace na co tylko machnęłam ręką.
- Nie bój się. Nie zabiję cię w nocy. - zaśmiałam się. Zerknęłam na rany, które robiły się już mniejsze. Uciskałam je wciąż szmatką, co dawało mi w jakimś stopniu ulgę. Postanowiłam wcześniej się położyć. Zawinęłam już wyczyszczone z krwi ciało kołdrą. Położyłam się bokiem do zejścia. Mimo nakrycia wciąż czułam mocny chłód, który wywoływał u mnie dość silne drgawki. Po jakimś czasie bezczynnego leżenia poczułam jak materac z jednej strony ugina się pod ciężarem Trace'a. Trochę leżałam jeszcze trzęsąc się na krańcu łóżka, kiedy nagle poczułam rękę mężczyzny, która obejmuje mnie w talii. W końcu ciepło.
Trace? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz