24 cze 2019

Od Juliena cd. Dearden

Wsłuchuję się w odgłosy silnika taksówki, którą odjeżdża Dearden. Gdy nastaje cisza przerywana jedynie dźwiękami z łazienki przygotowującej się do spania Auburn, wypuszczam powietrze z płuc na tyle, jak bardzo pozwala mi mój stan. Nigdy nie myślałem, że oddychanie może być takie trudne. Moje ramiona, przez cały czas spięte podczas pobytu dziewczyny tutaj, teraz opadają maksymalnie, a ból stłuczonego ciała się nasila. Wtedy ratowała mnie adrenalina. Teraz gdy opadła, moje ciało wysyła mi sygnały, że potrzebuje porządnej regeneracji. Jestem zmęczony, obolały i psychicznie przygnębiony, a pozwala mi to opanować jedynie ulga spowodowana odzyskaniem siostry.
Muszę się jednak jeszcze zebrać w sobie i iść na górę. Teraz wydaje mi się, że schody to jednak był zły pomysł. Ciężko wstaję z kanapy, o którą się opieram z grymasem bólu, którego nie muszę już przed nikim ukrywać.
Sukinsyn, pewnie liczył, że zakatuje mnie w ciemnym garażu i pozbędzie się problemu. A jeśli nie, to przynajmniej nie będzie bezpośrednio widać obrażeń na ciele. Nadal czuję uderzający w moją klatkę czubek buta, po którym zrobiło mi się ciemno przed oczami. Miałem wrażenie, jak połowa moich żeber łamie się pod wpływem nacisku, oddech więźnie w gardle, ale skoro teraz mogę chodzić, to raczej nie jest źle.
Wchodzę po schodach jak pół niepełnosprawny i kieruję się do drugiego pokoju, który zazwyczaj zajmuje Auburn, gdy przebywa u mnie. Opieram się ręką o ścianę do momentu, gdy nie przekraczam progu sypialni. Siostra siedzi na łóżku i bawi się pilotem. Telewizor gra, ale dziewczynka niespecjalnie się na nim skupia.
- Umyta? - pytam. Unosi ciemne oczy po ojcu i kiwa głową. Widzę czarną smugę na jej policzku - Nieprawda. Twarz to też część ciała, wiesz? - siadam na krawędzi, opanowując mimikę twarzy, żeby nie wyrażała zbyt wiele bólu, który przeze mnie przechodzi.
- Nie powiesz mu, prawda? - spoglądam na siostrę i widzę w jej spojrzeniu, że to nie było pytanie. Jest przekonana.
- Nikomu nie powiem, bo nikt się nie może o tym dowiedzieć. Nawet ojciec. Tym bardziej on - mówię, oczekując od małej dziewczynki zrozumienia. Auburn wie o tym doskonale, ale i tak wydaje się smutna. Nie z powodu wydarzeń, które na śmierć ją przeraziły. Temat rodzina nigdy nie jest przyjemny - Leć zmyć tę czarną smugę - zmieniam kontekst. Auburn schodzi z łóżka i idzie do łazienki, tymczasem ja nawet nie mam siły podnieść się z łóżka. Opieram plecy o ścianę i krzyżuję nogi w kostkach, które układam na pościeli. Przymykam oczy i staram się skorygować ciężki oddech. Moje ciało po raz pierwszy domaga się snu. Po raz pierwszy nie potrzebuje pomocy w postaci leków nasennych.
Moja siostra wraca do pokoju i od razu układa się pod kołdrą. Jej długie, ciemnobrązowe loki zasłaniają pół twarzy, dopóki nie wtula głowę w poduszkę. Przez chwilę pozostajemy tak w ciszy, którą przerywa głos dziewczynki.
- Wiesz... ta Beatrice wydaje się całkiem w porządku. Jest miła - unoszę brew, bo wiem, co oznaczają te słowa.
- Z pewnością byście się dogadały. Jest identycznie upierdliwa co ty - unoszę kąciki ust w górę. Auburn przewraca oczami.
- I jestem przekonana, że zachowujesz się wobec niej jak kompletny gbur - odgryza się. Krzywię się na jej słowa i podnoszę plecy, żeby móc wstać.
- Dobranoc - mówię na odchodne. Dziewczyna porusza głową na pożegnanie i odpowiada cicho tak samo. Gaszę telewizor i światło, a potem wychodzę z jej pokoju.
Idę od razu się umyć. Zimna woda koi bolące miejsca, ale powoduje, że robi mi się jeszcze chłodniej. Na koniec odkręcam gorącą, żeby uspokoić organizm. Po kąpieli od razu kieruję się do łóżka. Układam się na plecach i zamykam oczy. Nie udaje mi się zasnąć. Przez całą noc.
Nad ranem dostaję wiadomość. Całe szczęście, że telefon jest na wyciągniecie mojej ręki. Widzę znajome imię i otwieram wiadomość od Dearden. Link do artykułu ze strony, którą tak dobrze znam, mówi mi dużo. Pieprzone media. Zawsze pierwsze.
Otwieram go od razu i czytam nagłówek, potem pierwsze zdania artykułu, a potem tylko przesuwam palce, aby zobaczyć, ile są w stanie napisać o prawdopodobnych porachunkach dwóch szajek. Mówią coś o walce o teren, załatwianie interesów, konkurencji, ofiarach, miejscu, narkotykach, pieniądzach, dosłownie o wszystkim, co tylko kojarzy się z mafią. Przewracam oczami, bo zdaję sobie sprawę, że jeśli Viggo nie chciał, aby cokolwiek wyszło na jaw, to nie wyjdzie. Za długo siedzi w tym, aby zwykłe media odkryły całą prawdę i dowiedziały się, że zamieszane są w to dzieci jednego z najbogatszych biznesmenów. A jakby tego było mało, gdyby nawet chodziły jakieś plotki, mój ojciec potrafi je zdusić od podstaw. Jest w tym mistrzem.
Zastanawiam się przez chwilę, czy dziewczyna oczekuje ode mnie jakiejś reakcji. Wiadomości z odpowiedzią, która spowodowałaby chociaż domysł, że mnie to interesuje, bo chociaż sama Dearden była momentami niemożliwie irytująca i drażniło mnie jej wścibstwo, to nadal zagadką było dla mnie, dlaczego zainteresowała się moją sprawą i zdecydowała pomóc.
Zwlekam się z łóżka. Tak, to dobre określenie. Wstać, nie wstałem, bo nawet nie spałem, poza tym definicja wstawania, kłóci się z praktyką. Sięgam z szafy koszulkę, spodenki i z jękiem zakładam na siebie. Jeśli myślałem, że na drugi dzień będzie lepiej, to cholera się myliłem. Podwojona siła bólu uderza mnie w klatkę piersiową. Przez chwilę mój oddech więźnie w środku, ale stopniowo go wypuszczam. Kusi mnie, aby sobie ulżyć i wziąć jakieś przeciwbólowe, ale chociaż raz nie będę się pchał z jednego problemu w drugi.
Wychodzę z pokoju i z panującej w domu ciszy wnioskuję, że Auburn jeszcze śpi. I jeszcze długo pośpi. Schodzę na dół. Potrzebuję kawy, która pozwoli mi chociaż trochę się zrelaksować po nieprzespanej nocy, po której ścierpłem jak nigdy dotąd. Nie odważyłem się przekręcić na żaden bok, bo najmniejszy ruch czułem całym ciałem. Każdy nacisk na żebra powodował cichy syk wydostający się z moich ust. Od żeber ból przechodził przez partie poobijanego brzucha, co tylko kończyło chęć zmiany pozycji. Więc całą noc przeleżałem w jednej pozycji, z zamkniętymi oczami, udając, że potrzebny sen faktycznie mnie opanowuje.
Leżenie w jednej pozycji przez kilka godzin spowodowało, że ogarniająca mnie wcześniej duszność stała się nie do zniesienia. Otwarte okna zdawały się na nic. Gorące powietrze przedostawało się do środka, a ja nadal walczyłem z nabraniem powietrza. Było mi zimno, choć przecierając dłonią twarz, zdawało mi się, że moja skóra płonie. Zasnąć udało mi się dopiero nad ranem, a i tak, gdy spojrzałem na zegarek po przebudzeniu, uderzyła we mnie smutna prawda, że zdołałem przymknąć oczy jedynie na czterdzieści minut. Przeleżałem znowu w łóżku parę godzin, aż w końcu zrobiło się na tyle jasno, żeby podjąć decyzję po zejściu na dół.
Opieram się rękoma o blat w kuchni, czekając, aż napój kofeinowy napełni kubek. Unoszę spojrzenie w górę, na swoje odbicie w szkle. Jeśli wczoraj wyglądałem źle, to dzisiaj jest jeszcze gorzej. Maleńkie kropelki potu pojawiły się na moim czole, choć miałem wrażenie, jakby w domu było najwyżej 5 stopni. Przyćmione oczy spod opadających, mokrych kosmyków czarnych włosów na moje czoło nie wyrażały tylko zmęczenia, ale miałem wrażenie, jak obraz przed oczami zaczyna mi się rozmazywać. Stawał się niewyraźny. Przetarłem powieki w nadziei, że to jakoś pomoże. Było mi jeszcze bardziej duszno niż w nocy. Problem z nabraniem powietrza nie opierał się tylko na bólu. Nie mogłem po prostu go nabrać mimo usilnych starań. Z każdym oddechem moje płuca płonęły żywym ogniem.
Ekspres do kawy wydaje z siebie dźwięk ukończonej pracy, ale dociera to do mnie z opóźnieniem. A nawet jeśli zakodowałem tę informację, nie ruszam nawet palcem. Wpatrując się w jeden stały punkt, skupiam się na nabraniu powietrza. Zaciskam zęby, żeby ból w klatce szybciej się rozłożył, gdy robię głęboki wdech nosem. Walka z organizmem to najgorszy pomysł, jaki może być. Moje płuca zachowują się, jakby ktoś znowu w nie uderzył z całej siły. Opanowuje mnie odruch kaszlu, żeby pozbyć się wszystkiego ze środka. Pochylam się do przodu, nadal przytrzymując się blatu z wrażeniem, że gdybym go puścił, nie dałbym rady utrzymać się na nogach. Po walce z odruchem znowu ciężko oddycham, walcząc przynajmniej o najdrobniejszą ilość tlenu. Moją uwagę przyciąga wierzch dłoni, na której zauważam krew. Natychmiast dociera do mnie, że moje coś jest nie tak z nocy, zamienia się w o kurwa. Tym razem nie daję rady utrzymać się na nogach, bo opanowuje mnie bezdech. Słyszę, jak krew pulsuje mi skroni. Serce wyrywa się z klatki, walcząc podobnie jak ja z płucami. Siadam na podłodze i opieram plecy o szafki. W wyniku prób nabrania powietrza, z mojego gardła wydobywają się usilne stękania jak prośby, abym mógł dostać przynajmniej odrobinę życiodajnej substancji w postaci tlenu. W momencie tracę obraz przed oczami, wyłącza się słuch, a mój oddech więźnie gdzieś pomiędzy płucami a gardłem w tchawicy. Już wiem, że nie dam rady więcej walczyć i próbować.
Decyduję się chyba na największą głupotę, jeżeli można tak nazwać próbę skontaktowania się z kimkolwiek. Nie jestem w stanie krzyknąć. Pozostaje mi tylko jedna osoba. Jedna jedyna i gdybym mógł, to bym przeklął pod nosem. Wciskam jej numer, który znalazł się u mnie w telefonie z konieczności. Udaje mi się podnieść rękę i przyłożyć telefon do ucha. Ostatki powietrza, które nabieram do płuc w płytkim i przyspieszonym, rzeżącym oddechu pozwalają mi jeszcze na utrzymywanie przytomności, ale serce coraz usilniej próbuje pompować krew, a bez potrzebnego tlenu jest mu coraz trudniej.
Sygnały ledwie co do mnie docierają. Zamykam oczy, już teraz leżąc na podłodze w bezruchu, z unoszącą się ledwie co, ale mimo tego nerwowo, klatką piersiową. Na początek nie odpowiadam na głos dziewczyny, który dobiega z telefonu. Wręcz go nie słyszę. Dopiero moje imię wypowiedziane przez Dearden wraca nieco moją świadomość, która ledwo się trzyma. Dalej coś mówi, wydając się zaniepokojona. Mój świszczący oddech zapewne jest wystarczająco dziwny, aby nie zwrócić na niego uwagi.
- Bee... - po raz pierwszy odzywam się do niej w skrócie, ale na więcej nie jestem w stanie. Oszczędzam oddech.
Dearden zaczyna znowu coś mówić, ale nie zwracam na to uwagi. Czuję, jak moja świadomość znowu ucieka gdzieś wgłąb mózgu.
- Pomóż... - ostatni oddech ucieka z moich płuc, a potem puszczam telefon, który upada na podłogę. Nic nie widzę. A wkrótce i nic nie słyszę. Mój oddech się zatrzymuje. Jedyne co jeszcze pracuje ledwie co, to serce, które bez powietrza nie da rady długo utrzymać nawet tak słabego rytmu.

Dearden?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz