25 cze 2019

Od Louise C.D Theo

     Wtulam twarz w Theo, który dosłownie pół sekundy temu oplótł wokół mnie ramiona i przysunął do siebie. Uśmiecham się sama do siebie, wiedząc, iż chłopak tego nie zobaczy. Charakterystyczny dla niego zapach wkrada się do moich nozdrzy, a ja czuję coś w rodzaju spokoju, ulgi, ogarnia mnie gama samych pozytywnych uczuć, bo udało się dowieść jednej rzeczy, jakże istotnej. To nie Theo. Theo jest niewinny. Nie pójdzie do więzienia za coś, czego nie zrobił. To nie on skazał na cierpienie tych biednych w niepełnym tego słowa znaczeniu ludzi. Mogę przysiąc, iż w tym momencie jestem jedną z najszczęśliwszych osób na świecie, on z pewnością też. Nareszcie uwierzyłam w panujące tutaj prawo, choć zapewne niejednokrotnie przejadę się na nim w przyszłości. Jednak… teraz to nieistotne. Mam ochotę krzyczeć. Z drugiej strony czuję się tak… tak dziwnie, jakkolwiek to brzmi. To z pewnością wina emocji i, nie ukrywajmy, wdzięczności, radości, ale dotychczas nic takiego się nie wydarzyło. Tak nagle, niespodziewanie, przytulił mnie, czego brakowało mi od naprawdę, naprawdę dawna. W końcu jesteśmy przyjaciółmi i tak robią przyjaciele. Cieszą się ze swojego szczęścia i tego drugiej osoby. Teraz to szczęście dzielimy.


     — Wiedziałam, że się uda. — Odchylam nieco głowę, aby spojrzeć w niebieskie oczy. Jest wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, dzięki czemu między naszymi twarzami zachowany jest spory dystans. Unoszę delikatnie kąciki ust, a on odwzajemnia mój gest. Po chwili parskam, po prostu, uderzając głową o jego klatkę piersiową. — Tak bardzo się cieszę, Theodore — mruczę, ukrywając twarz w jego ubraniu. Sam fakt, iż mężczyzna tak naprawdę nosi imię Theodore jest dość oczywisty, aczkolwiek, mimo tego, brzmi zabawnie, w końcu od początku był to dla mnie Theo i tak z pewnością pozostanie.
     Klepię go po plecach, finalnie odsuwam się, poprawiając swoje włosy. Przegryzam wargę, jakby dając sygnał, iż myślę nad tym, co mogłabym powiedzieć. Przyjaciel unosi brew.
     — Myślę, że najlepszą opcją byłoby zaproszenie cię na kolację — mówię po chwili.
     — Tak, ale… — zawiesza się, a ja czuję narastający stres. Ale jest zawsze najgorsze. — To bardziej obiadokolacja.
     Prycham cicho i uderzam go w ramię. Wyżej nie jestem w stanie dosięgnąć.
***
     Wchodzimy do jednej z restauracji, właściwie to wybieramy ją tylko dlatego, że jest najbliżej nas. Panuje w niej chaos, kelnerzy biegają w tę i z powrotem, na dodatek wszystkie stoły są zajęte. Wzdychamy niemalże jednocześnie, po czym wymieniamy rozgoryczone spojrzenia i opuszczamy budynek z nadzieją, iż za zakrętem znajdziemy miejsce, w którym będziemy mogli na spokojnie zjeść. Niestety, każde kolejne miejsce wygląda podobnie, raczej nie zapowiada się na przeludnienie. Irytuję się niesamowicie, a o głodzie przypomina mi nasilające się burczenie w brzuchu. Wychodzimy z bodajże piątej restauracji czy knajpki, źli i zarazem zrezygnowani, z pewnością bez sił i negatywnie nastawieni do dalszych poszukiwań. Wtedy przychodzi mi do głowy pewien pomysł, może nieco przereklamowany, na pewno nie tak sycący, jednak na pewno wyjątkowy. Odwracam się na pięcie i, uprzednio łapiąc Theo za łokieć, idę przed siebie. Gdy moim oczom ukazuje się pierwszy lepszy sklep, a na szczęście okazuje się to być supermarket, skręcam i wchodzę do środka, ciągnąc przyjaciela za sobą. Dopiero wewnątrz puszczam go.
     Lawirujemy między alejkami. Do koszyka wiszącego na jego przedramieniu wrzucam wszystko, co tylko rzuci mi się w oczy. Są tu ciastka, bułki, sok, pianki, lody w kubeczku, dwa jabłka, plastikowe sztućce, pomidor, chleb tostowy, świeczka, ocieplany koc z promocji i paczka gum, wydaje mi się, że to tyle, ale sama już nie jestem pewna.
     Kierujemy się w stronę pewnego miejsca, które powinno być Theo doskonale znane. Ostatnim razem byłam tu jeszcze zimą, to był styczeń, niedługo po poznaniu mężczyzny. To wzgórze, na jakim zorganizowaliśmy swój pierwszy przyjacielski wieczorek pod gołym niebem, gdzie chłopak zdradził mi skrawek swojej historii.
     Rozkładamy się na ocieplanym kocu, odkładając reklamówkę z jedzeniem pośrodku.
     — Pamiętasz, jak wtedy przyszliśmy tutaj i urządziliśmy sobie piknik? — pytam retorycznie, z pewnością to pamięta. — Wtedy zjadłeś całe lody śmietankowe. Albo waniliowe. — Spoglądam na czarne pudełko, które doskonale widać, ponieważ prześwituje przez niemal przezroczysty plastik torebki. — Wiesz co, Theo? Powiedz mi coś o sobie. Cokolwiek.
     Szatyn odchyla się do tyłu i podpiera się dłońmi o trawę.
— Nie chwalę się tym, ale lubię grać na gitarze albo oszukiwać w karty na ulicy. — Zerka na nią, oczekując reakcji na "oszukiwanie", ale po chwili kontynuuje. — Dobra, nie oszukuję, ale lubię magiczne sztuczki. Wprawdzie to ludzie je lubią, czasem rzucą jakimś avarem. Sięgnę jeszcze dalej wspomnień i powiem, że kiedyś chciałem być architektem.
     — Poważnie? Grasz na gitarze? — Kąciki moich ust unoszą się mimowolnie. — Ojej, zawsze chciałam nauczyć się na niej grać, ale zawsze wszystko się ciągnęło i koniec końców nie mogłam liczyć na lekcje.
     — Nie mogłaś uczyć się sama?
     — Mogłam, ale nie miałam gitary. Jeżeli rodzice zapisaliby mnie na lekcje, automatycznie musieliby kupić mi tę gitarę, dlatego mi na nich zależało. Chyba rozumiesz — tłumaczę. — I… wow, architekt? Nadawałbyś się.
     Chłopak śmieje się cicho.
***
     Przystajemy na około pięćset metrów przed moim domem. Okolica zdążyła pogrążyć się w mroku, więc w głębi duszy z całego serca dziękuję Theo za odprowadzenie mnie. Stoimy w milczeniu dosłownie kilka sekund, choć można by porównać to do wieczności, w dodatku to granie świerszczy, scena dosłownie jak w bajce dla dzieci, bo w filmach zazwyczaj znikąd pojawia się zagrożenie albo jakaś akcja i cały czar pryska. Odwracamy się do siebie całym ciałem, widocznie zastanawiając się, co teraz zrobić. Przez całą drogę rozmawialiśmy, a teraz, jak na machnięcie różdżką, atmosfera zgęstniała, co jest po części niezręczne, choć, będąc szczerą, w brzuchu czuję przedziwne uczucie, kiedy moje spojrzenie spoczywa na jasno niebieskich tęczówkach. W tych dobrze znanych oczach zauważam zmieszanie, Theo lekko marszczy czoło, najprawdopodobniej nie wie, co powinien powiedzieć, zresztą, dokładnie tak, jak ja. Dziękuję wydaje się być tak… tak proste, tak niepasujące do sytuacji.
     — Nawet nie wiesz, jak się bałam — udaje mi się zabrać głos.
     Uśmiecha się delikatnie, ale nie odpowiada. Widzę również, że patrzy na mnie od dłuższej chwili, jakbym była tylko ja. Właściwie, ja również nie spuszczam z niego wzroku, chociaż na co dzień utrzymywanie kontaktu wzrokowego idzie mi bardzo słabo.
     Ostrożnie, o ile tak to mogę określić, pochyla się nade mną. Układa swoje dłonie na moich policzkach, dwoma ostatnimi palcami muskając delikatną skórę na szyi. Mijają ułamki sekund, cała odległość między nami ginie. Theo całuje mnie tak, jak nikt nigdy. Dotąd.
     Przez moje ciało przechodzi coś w rodzaju dreszczu, tylko przyjemnego. Zalewa mnie fala ciepła, nasila się w okolicach brzucha i podbrzusza. W jednej chwili wyłączam myślenie i wszystko, o co dbam, to chwila, to, co jest teraz. Na początku pozwalam sobie na analizę, pozostaję bierna, dopiero po krótkim momencie odwzajemniam pocałunek, delikatnie zarzucając ręce na jego barki.
     Nienachalnie. Powoli. Czule.
     Nasze wargi stykają się, po czym odsuwają od siebie na milisekundy, aby powrócić do siebie na nieco dłuższy czas.
     Zarazem jakby tęskno, jakby namiętnie, jakby to była ostatnia szansa.
     To jest ostatnia szansa, pierwszy, ale i ostatni pocałunek, który najprawdopodobniej stworzy między nami barierę i w jakiś sposób od siebie odsunie. Bo to wcale nie powinno się dziać. Mam przecież chłopaka, którego zdradzam po raz drugi.
     Powiedziałabym, że o to nie dbam. Wręcz przeciwnie, dbam. Tylko czy mogę powiedzieć, iż dbam o to dobrze? Nie.
     Nagle do mojej głowy uderzają pierwsze negatywne myśli. Na drugi plan schodzą przyjemne doznania i ta pamiętna chwila, rodzą się obawy, pojawiają się wyrzuty sumienia. Jak poparzona odsuwam się od Theo. Mój oddech przyspiesza, przed oczami pojawiają się mroczki.
     Co ja zrobiłam?
     Co… co my zrobiliśmy?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz