15 cze 2019

Od Taylor C.D Spencer

     Rozglądam się jeszcze kilka razy, po czym unoszę głowę, spoglądając na mężczyznę naprzeciw. Sam fakt, iż trzyma mój telefon, który teoretycznie powinien leżeć gdzieś tu w trawie, a nie kilka metrów stąd, jest przerażający. Wyciągam delikatnie dłoń i szybkim ruchem wyrywam swój niemal cały majątek z jego dłoni. Na moją twarz wkrada się grymas, cóż, scenariusz w mojej głowie wyglądał nieco inaczej, bo zabierając się za szukanie wyobrażałam sobie raczej powrót do domu bez smartfona, a w najlepszym przypadku odnalezienie go mokrego, oblężonego przez mrówki. Ale jest suchy i pozbawiony jakichkolwiek robaków. Wsuwam dłoń do torebki, sprawdzając, czy są tam klucze. Jak się okazuje, również ich nie ma, więc ze skwaszoną miną znów kucam i przeczesuję trawę. Mężczyzna przygląda się mi z góry, a ja mam ochotę zwyczajnie zażądać, aby odszedł, już pomijając wzruszające podziękowania i łzawe historyjki o uratowaniu życia. Kluczy nie ma, jakby zapadły się pod ziemię. Nie, właściwie to nagle się znajdują, gdy ten sam nieznajomy odchodzi na moment i wraca z nimi w ręku. W głębi duszy wystawiam sobie kciuka w górę i szóstkę za spryt, którego widocznie temu facetowi nie brakowało.

     — To są klucze od domu — mruczę, kiedy pęczek trafia do wnętrza torebki. — Byłbyś taki miły i mógł swoim niesamowitym węchem, wzrokiem czy wczepionym wykrywaczem metalu odnaleźć również te od samochodu?
     Mężczyzna unosi brwi i z westchnieniem nurkuje w trawie po raz drugi, przeczesując palcami każdy skrawek zieloności. Odstawiam torebkę i wypatruję błysku kluczy, w końcu trzy lata harcerzowania nie powinno pójść na marne.
     — Cóż, nie widzę ich. — Unosi się z kolan i przetrzepuje je lekko. — Może cię podwiozę? — proponuje ni stąd, ni zowąd, a ja z dość zszokowanym wyrazem twarzy znów spuszczam głowę, udając, że wciąż ich szukam.
     — Podziękuję. — Po krótkiej chwili znów ją podnoszę, uśmiechając się delikatnie, acz nad wyraz pewnie. — Kto wie, może okażesz się seryjnym gwałcicielem, który znajduje swoje ofiary w parku, kiedy gubią tak istotne rzeczy.
     Przewraca oczami, więc ja opuszczam wzrok i nie przerywam poszukiwań. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie czuła na sobie jego spojrzenia. Cholera, chyba naprawdę trafiłam w sedno z tym gwałcicielem. I nagle na moje palce spada kilka kropelek najprawdopodobniej wody. W pierwszej chwili myślę, iż to zapewne pies strzepujący z siebie jej nadmiar, jednak kiedy odczuwam je również na drugiej dłoni, bezgłośnie przeklinam zaistniałą sytuację. Nie mija chwila, a deszcz zaczyna być coraz silniejszy. Z pewnością nie zdążę się gdzieś schować, jestem cała mokra.
     — W porządku, gdzie masz ten swój samochód? — mruczę, sama będąc zszokowaną własną decyzją.
     W pewnym momencie zauważam właśnie ten błysk, którego doszukiwałam się przez ostatnie kilka minut. Zanurzam dłoń i wyciągam z trawy przemoczony kluczyk do Mercedesa stojącego na parkingu niedaleko.
     Przechodzimy niedługi dystans. Będąc zaraz za parkiem, rozglądam się dokładnie, a jedyne, co widzę, to ruchliwą ulicę i kilka motocykli ustawionych przy krawężniku. Rzucam mu podejrzliwe spojrzenie, a on uśmiecha się lekko i podchodzi do jednego z nich. Biorę oddech i w głębi duszy przeklinam się za to, że zgodziłam się na coś takiego. Z drugiej strony, przecież uwielbiam przejażdżki tego typu pojazdami.
     — Do baru.
     — Co? — pyta, zakładając swój kask i podając jeden mnie.
     — Sex on the beach. Zanim zapytasz, tak, to jest nazwa tego baru — mruczę. — Mają najlepsze drinki w mieście.
     Widzę, jak wzrusza ramionami. Każe mi się trzymać, co traktuję pobłażliwie. W końcu ile już razy jeździłam motocyklem.
***
     Jadąc zakorkowanymi ulicami, nagle zaczynam interesować się krajobrazem pełnym wieżowców, które analizuję wzrokiem od parteru, aż po najwyższe piętra. Kiedy stoimy w korku, odchylam się lekko do tyłu — ciepło bijące od mężczyzny w połączeniu z wysoką temperaturą daje niezbyt przyjemny dla mnie rezultat.
     Kiedy dojeżdżamy, dobija piętnasta. W barze nie ma tłoków, można powiedzieć, że jest naprawdę niewiele. Kolejka do drinków praktycznie nie istnieje, więc oboje zajmujemy miejsca gdzieś z tyłu, gdzie światło ledwo dochodzi. Zazwyczaj przesiadujemy tam całą grupą, nieco rzadziej sam na sam z Holly, kiedy potrzebujemy chwili wytchnienia. Składam zamówienie, podobnie jak mężczyzna i po kilku minutach dostajemy swoje drinki.
     — Wszystkich znajomych poznaję w barze — mruczę, łapiąc za mohito. Mohito to popularny, acz cudowny drink, który prawdopodobnie nie znudzi mi się absolutnie nigdy. Na dodatek ten tutaj to miód. — Albo w końcu trafiamy do tego baru. Albo na imprezie. Wszędzie, gdzie się pije. — Wyliczam na palcach. — Na przykład Iana poznałam, kiedy palił trawkę za szkołą. To było dawno temu, teraz przerzucił się na coś mocniejszego. Albo Elijah, z nim akurat w barze. Właściwie to z połową osób, które poznałam, nie mam kontaktu. Śmieszne. O. Jest taki chłopak…
     — Że twój? Mogłaś tak od razu… — mówi ciszej, jednak w jego głosie słyszę rozbawienie.
     — Nie mój. Wracając, poznałam go na imprezie i to taka długa historia, wydawał się okej, ale nasze drogi się rozeszły, a właściwie tak mi się wydaje, bo nie kontaktowaliśmy się ani razu.
     — Napisz do niego — sugeruje, wskazując głową na mój telefon leżący na barze. — Może jeszcze się nie rozeszły.
     — W życiu. Nie zależy mi na tym aż tak. — Aż mam ochotę powiedzieć coś w stylu: nie jestem typem dziewczyny, która będzie ganiać za facetem. Unosi brew, a ja już domyślam się, dlaczego to robi. — Nie zależy mi na tym wcale. Mam swoich znajomych.
     — Jasne, on z pewnością również. — Unosi swój kieliszek, więc zbijamy toast. — Możemy pić razem.
     Uśmiecham się lekko i stukam swoim mohito w jego szkło.
     — Taylor — mówię, odsuwając rękę.
     — Spencer.
     Odstawiam drinka i zaczynam mieszać w nim czarną słomką, rozrzucając cukier trzcinowy po całym dnie. Kostki lodu uderzają o ścianki szklanki, a limonka wynurza się ponad taflę.
     — Spencer? — powtarzam po nim, lekko unosząc brwi. — Kiedy byłam młodsza, oglądałam taki serial, gdzie jeden z głównych bohaterów nazywał się właśnie Spencer — wspominam. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl.
     — I jak?
    Opieram się łokciem o stolik i podpieram jakby ociężałą głowę o dłoń. Kciukiem przecieram oko, a tusz na moich rzęsach z pewnością rozmazał się nieco, w końcu kupiłam najtańszy w jednej z gorszych drogerii. Nie przykładałam do tego większej wagi.
     — Cóż… — Tak właściwie, niewiele pamiętam. — Był niezbyt inteligentny, porywczy i z pewnością ekstrawertyczny, raczej nie w tym dobrym sensie. To coś jak… wada.
     — Czerpanie radości z życia to według ciebie wada? — pyta z lekkim niedowierzaniem, na moje oko, udawanym. — Wow, musisz być naprawdę…
     — Nie — przerywam mu, zanim kończy zdanie. — Zresztą, to najmniej istotny aspekt naszej rozmowy. Po prostu uważam, że to aż przesadzone. Ten Spencer to karykatura optymisty — sumuję, wyraźnie ucinając temat. — Po prostu pijmy dalej.

spencer?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz