25 cze 2019

Od Candice C.D Izzy

Niespodziewane wizyty Izzy powinny przestać być dla mnie takie niespodziewane. Wprawdzie już widząc ten uśmieszek czuję, że muszę być gotowa na wszystko, czyli każdą dodatkową opcję, o której nie mówi mi moja przyjaciółka. Życie z nią nauczyło mnie między innymi: „nie planuj powrotu na dwudziestą drugą, bo i tak wrócisz dwie godziny później”. I to od dawien dawna utwierdza mnie w przekonaniu, że najlepiej porzucić wszelkie plany albo w ogóle nic nie planować. Ot magia mojej drogiej Izzy, która cudem sprawia, że nawet najnudniejszy dzień oparty na nauce może skończyć się oglądaniem głupich filmów, fałszowaniem przy karaoke albo pustymi pudełkami po pizzy. 
Wzdycham ciężko, masując skroń, która pulsuje bólem już od samego rana.
- Na świecie są dwie rzeczy, które sprawiają, że jeszcze nie ześwirowałam — mówię.
- Ja i moje pomysły? — odzywa się z przekonaniem. — Tak, wiem.
- Nie. Jedną są książki, a drugą Julia, skarbie. — Chowam na półkach lektury, które trzymam w dłoni. — Ty, łagodnie mówiąc, doprowadzasz mnie do załamania nerwowego.
- Ale mnie kochasz.

- Nie mogę temu zaprzeczyć. — Uśmiecham się, rezygnując z utrzymania sztucznej powagi. — Izzy, mam jeszcze parę godzin pracy, ale będę punktualnie w mieszkaniu. Jeśli chcesz i jesteś na tyle podekscytowana zawodami, że nie będziesz w stanie usiedzieć w miejscu, to uprasuj mi sukienkę. Tą taką niebieską, przewiewną w kwiatki.
Dziewczyna unosi brew, jedną stopą już gotowa do tego, by się wycofać w kierunku wyjścia.
- O ile z biblioteki trafię wprost do mieszkania, to kto wie. — Puszcza mi oczko i odgarnia pasmo swoich brązowych włosów na plecy.
- Znowu zatrzymasz się na podryw? — Wzdycham zmęczona. — Naprawdę nie masz pomysłu na życie — rzucam w żarcie, a Izzy jest osobą, która doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Trzeba z niego korzystać! — odpowiada mi takim tonem, że bibliotekarka obdarowuje ją zniesmaczonym spojrzeniem, a palec układa sobie przy ustach, mówiąc donośne „shh”, które ostatecznie przekonuje Izzy do szeptu. — No, więc idę, bo ta pani mnie potnie tymi książkami. Do zobaczenia, Candy. — Nadstawiam tylko policzek, na który trafia jej delikatny buziak, i tym akcentem żegnamy się.
Schemat zajęć w pracy nie różni się niczym od każdych innych dni. Segregowanie książek, czyli zwyczajne przenoszenie błędnie umiejscowionych przez czytelników lektur, które jakimś cudem znalazły się tam, gdzie nie powinny. Bywa, że pewnymi dniami nawet sprzątam kurze z kątów niektórych półek, ale moja zmiana w bibliotece nadal kończy się punkt piętnasta. Teraz wychodzę z budynku, uprzednio zabierając swój zestaw kluczy z biura i nawet nie staram się zdążyć na żaden autobus, bo nasze mieszkanie mieści się wyjątkowo blisko.
Po pokonaniu schodów, wchodzę do naszego azylu bez żadnych specjalnych powitań.
- Izzy! — krzyczę, odkładając torbę tymczasowo na szafkę z butami. — Zrobiłaś to, o co cię prosiłam? — Wkraczam do salonu z nadzieją, że zastanę Julię siedzącą na kanapie, ale uświadamiam sobie, że jej powód do niepójścia z nami jest inny niż nauka.
- No wiesz... — Słyszę stłumiony za ścianą głos. Oglądam się za siebie, zauważam z oczywistym wyrazem twarzy palące się w łazience światło i dopiero łączę to z dźwiękiem obijających się o kabinę kropel wody. — Póki co się kąpię. Jakoś mi to z głowy wyleciało.
- Zostaje ci tam coraz mniej. — Wzdycham i idę do pokoju, żeby znaleźć sukienkę, którą chcę założyć. Kiedy przyjemny materiał leży już w moich dłoniach, uśmiecham się na samą myśl, że w końcu znajduje się jakaś okazja dla niej.
Ledwo kończę ją prasować, a Izzy wychodzi z łazienki cała w chmurze gorącej pary, z ręcznikiem na ciele i włosach.
- Jeśli przez ciebie się spóźnimy, to będę zła — oświadczam jej, ale macha na to ręką, zachowując zupełną swobodę ducha.
- Będziemy punktualnie. Mam nadzieję.
Nigdy do końca nie wierzę w jej zapewnienia, ale może to istota tej dziewczyny, która sprawia, że jest jeszcze ciekawsza. Nie zastanawiam się już więcej i zaczynam swoje przygotowania, jakie trwają stosunkowo krótko jak na mnie. Szybka kąpiel bez mycia wciąż świeżych, rudych włosów, włożenie sukienki i niskich butów
- Bierzesz swoją deskę, czy wypożyczasz? — Spoglądam na nią u wyjścia z mieszkania. Przez jej twarz przechodzi zaledwie chwilowy cień zastanowienia, po którym mogę zobaczyć uśmieszek.
- Chyba wypożyczę. Może ten przystojniak, co prowadził zapisy, będzie i tam — tłumaczy. — I nie przepuszczę mu tym razem. Nie ma tak.
- Spieszy ci się na chwilowy romans? — Śmieję się cicho.
Powoli wychodzimy z mieszkania.
- Bywam znudzona i szukam wrażeń, a w przeciwieństwie do ciebie nie znajduję ich w nowym rozdziale nauki biologii.
- Hej, to wcale nie tak. — Marszczę brwi. — Wiesz, jaka jestem. Muszę się pokazywać tak, jak teraz.
Musisz?
- Muszę.
Przecież nie mogę pozwolić, żeby mój wizerunek upadł. Tak do tego przywykłam, że wkuwanie do egzaminów w pierwszym terminie, a następnie wolność, są chlebem powszednim. Gdybym nagle dostrzegła, że robię się nieogarnięta, zagubiona, potem zauważyłby to ktoś inny, na przykład przyjaciółki — i co dalej? Żyję w takiej niezmiennej obawie, że jeszcze to, co tak próbuję schować w pamięci, wróci do mnie z niemożliwą, zdwojoną siłą, a ja tego nie zatrzymam. Piętno, jakie na sobie noszę, jest zwyczajnie zbyt ciężkie.
***

Plaża jest naprawdę zaludniona. Słońce nadal góruje na bezchmurnym niebie, a temperatura dochodzi do nawet trzydziestu stopni, co i tak odczuwam znacznie dotkliwiej, niż Izzy, która bez przerwy zdradza swoją żywiołowość, oglądając co chwila to, co mają do zaoferowania inne strony plaży — konkretniej budki z jedzeniem i nagie klaty chodzące nieopodal.
- Widzisz ten tyłek? — Izzy szturcha mnie dyskretnie w bok. Za to jej głos nie jest zbyt dyskretny, przez co wywracam oczami. Ale, co jak co, nie szczędzę sobie komentarza, wyraźnie wpatrując się w ten sam punkt, co moja przyjaciółka.
- Widzę, ale facet najwyraźniej unika dnia nóg. — Marszczę brwi, przesuwając wzrok niżej.
- Racja, ale z takim narzekaniem zostaniesz starą panną ze stadem kotów — mówi. — Chyba, że ten cały chłopak, o którym nam nie mówiłaś — zaznacza wyraźnie z pretensją — cię zechce z takim wachlarzem wad. — Śmieję się ze mnie, a ja nie muszę się głowić, żeby stwierdzić, że to żart.
- Tak, ja ciebie też kocham. — Wzdycham. — Idźmy wypożyczyć tę deskę, bo chcę już zobaczyć, jak wpadasz w falę morską i tyle z twojego „będę najlepsza”.
- Czy ty we mnie wątpisz? — Unosi brwi z wyzywającą miną. — Dobra, potrzymaj mi piwo.
- Nie masz piwa.
- Ale będę miała — odpowiada rozbawiona. — Zdaje mi się, że wiesz doskonale, że na zawodach się nie skończy.
Prycham cicho.
- Musiałabym cię nie znać, słońce — mówię tym samym tonem. — Miejmy nadzieję, że nie będę się nudzić, kiedy zaczniesz walić takie drinki, że zabraknie cię już dwie kolejki później.
- Nie. Na trzeciej wejdę na stół i zatańczę. Jesteś świadkiem tego, jak to mówię.
- O nie. — Już czuję te małe zażenowanie zmieszane z autentycznym rozbawieniem, kiedy Izzy faktycznie zrobi to, co planuje. A ja doskonale wiem, że jest do tego zdolna, i mam dylemat czy powinnam się śmiać, czy bać.
- O tak — odpowiada uśmiechnięta.
- Patrz, to ten twój Alvaro? — Urywam tamten temat i pytam, kiedy już docieramy do pustej wypożyczalni desek.
Deski — moja zmora.


Izzy?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz