1 sty 2019

Od Odette C.D Charles

     Wigilia minęła jeszcze przyjemniej, niż planowałam. Prezenty i duże zadowolenie mojej dzisiejszej rodzinki w pełni mnie uszczęśliwiło, odwracając uwagę od tego, że mama i tata byli w zupełnie innym miejscu. Tego wieczoru ani trochę mi to nie przeszkadzało. Może raz czy dwa mignęła mi myśl, że powinnam cudem przedostać się z jednego końca państwa do drugiego, lecz szybko doszło do mnie, iż było to niezależne. Zresztą w obecnym stanie wszystko bardzo szybko stawało się obojętne.
     Gorąco upojenia, jakie biło od mojego organizmu przez nieźle zamaskowany grzaniec, powoli wyparowywało w głębokim śnie. Dopiero z rana, leżąc na całkiem wygodnym łóżku, mogłam poczuć delikatny ból głowy. Dźwignęłam się na nogi i założyłam wczorajsze ubrania ― innego wyjścia nie miałam. Jako iż korytarze domu wypełniała jeszcze nienaruszona żadnym dźwiękiem cisza, postanowiłam jej nie przerywać. Zamiast tego wzięłam książkę, którą dostałam wczoraj i z ciekawości przeczytałam parę stron, już wiedząc, jakie fragmenty trafią do projektu. Po niespełna paru minutach przymierzałam się już do wyjścia, otworzyłam drzwi, by móc zobaczyć puściutki korytarz. Nie do końca pamiętałam, gdzie co się znajdowało, dlatego szczęśliwym trafem odnalazłam kuchnię. Nie wyciągałam jedzenia z wczoraj, wprawdzie posprzątałam wszystko z blatów i zaczęłam przyrządzać wszystkim śniadanie. Zapach jajecznicy z warzywami oraz tostami szybko zwabił do pomieszczenia pierwszą osobę, jaką był zaspany Charles. Przetarł oczy oraz rozejrzał się w konsternacji.
     - Dzień dobry ― wymamrotał. ― Robisz śniadanie? Nie musiałaś.
     - Doberek. Wiem, że nie musiałam, ale i tak nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć wam za to wszystko. ― Odciągnęłam od niego swoje spojrzenie i wbiłam je z powrotem w zapełnioną patelnię. Zaczęłam mieszać jajecznicę z dokładnością. ― W szczególności tobie, bo pomogłeś mi najwięcej. Znalazłeś mi pracę, przystroiłeś pokój i jeszcze ta wigilia.
     Charles podrapał się po kręconych, lekko potarganych włosach, chyba nie wiedząc, co do końca odpowiedzieć.
     - Nie ma za co. ― Uśmiechnął się tylko. ― Ty też nam pomogłaś, więc jesteśmy po równo. ― W jego głosie wyczułam kapkę humoru i zaraz mrugnął do mnie, czemu towarzyszył mój cichy śmiech.
     - Nosisz naszyjnik ― stwierdził zadowolony, odrywając mnie jednocześnie od przekładania jedzenia na talerze. Właśnie sobie przypomniałam, że założyłam to cudo w przerwie między porannym czytaniem.
     - Ja mam nadzieję, że dzięki mojej bransoletce nie zabijesz się na najbliższym planie. ―
     - Jeśli zaklęłaś to jakimś czarem, to w połączeniu z moją szczęśliwą szarlotką będę nieśmiertelny. ― Zaśmiał się cicho i pomógł ustawić mi wszystkie trzy talerze na stole. Jedzenia roztaczające piękną woń po pomieszczeniu wymusiło na moim brzuchu dosyć głośne burczenie.
     - Lepiej ucisz burczenie, bo dziadek usłyszy i nie da ci spokoju ― szepnął żartobliwie Charles i usiadł przy stole w czasie, kiedy do kuchni wraz z Lokim wszedł dziadek.
     - Kto by pomyślał! ― Uśmiechnął się szeroko na śniadanie, które zobaczył, przy czym od razu wziął miskę szczeniaka i napełnił ją karmą. ― Nie spodziewałem się takiego śniadania, będzie pyszne. ― Przysiadł się do nas do stołu i przyjrzał się talerzowi.
     - Troszeczkę się porządziłam, ale... myślę, że jeszcze nie raz tu zawitam. ― Rzuciłam obojgu wesoły uśmiech.
     Dziadek tylko skosztował pierwszego kęsa i pokiwał głową z aprobatą.
     - Oby! Charles. ― Szturchnął swojego wnuka. ― Przydałaby nam się taka dziewczyna w domu. ― Mrugnął do mnie, jednak ja w dostatecznie dobrym momencie spuściłam wzrok w jedzenie i wręcz paliłam się z zażenowania.
     - Ugh...
     - Wieczny kawaler z ciebie. ― Staruszek westchnął niezadowolony, ale Charles wywrócił oczami.
     - Przestań już dziadku, dobrze? ― Uśmiechnął się krzywo. ― Jestem pewny, że Odette chce zjeść śniadanie w spokoju.
     - No tak, wybaczcie.
     Niedługo po całkiem niezobowiązujących rozmowach posprzątaliśmy po śniadaniu. Jednocześnie zaparzyłam kawę, by przy niej spokojnie spędzić resztę poranka, a do tego świeża prasa, co pozwoliło mi się poczuć niczym stara, samotna pani.
     Dobra, za dużo rozkmin.
     Przeglądając jedną z ostatnich stron natrafiłam na ciekawe ogłoszenie o kończących się w tym roku okazji na lot paralotnią. Promocyjna cena, taka, na którą jeszcze mogłabym sobie pozwolić. Aczkolwiek czytając ofertę, nie o sobie tu myślałam.
     - Charles? ― zagadnęłam.
     - Hm?
     - Miałeś kiedyś lot paralotnią? ― Rzuciłam mu ciekawskie spojrzenie, jednak chyba nie wiedział, jak do końca zareagować. Zmrużył tylko oczy i odczekał parę sekund, zanim odpowiedział niepewnym głosem.
     - Nie, tego jeszcze nie próbowałem, a co?
     - To nie na miejscu, by oferować ci to zaraz po bransoletce z tamtym napisem, ale skoro już to widzę... ― Przysunęłam mu gazetę pod nos. ― Co powiesz? ― Ofiarowałam mu ochoczy uśmieszek.
     Nie potrzebował zbyt dużo czasu, by przejrzeć wzrokiem ogłoszenie. Na jego twarz prędko wkradł się dokładnie taki sam uśmieszek, jak mój, i już wiedziałam, że pasowała mu ta propozycja.
     - Ale jesteś pewna, że chcesz próbować? ― Zerknął na mnie sceptycznie, na co ja posłałam mu wręcz wyzywające spojrzenie.
     - Kiedyś trzeba się targnąć na swoje życie.
     On natomiast parsknął głośniejszym śmiechem.
     Umrę. Umrę, umrę, umrę. 
     - Będzie super ― mruknęłam starając się zachować choć gram entuzjazmu, jednakże mój uśmiech mógł zdradzać wszystkie wątpliwości.
     - Mhm. ― Przekrzywił głowę uśmiechnięty, jakby właśnie próbował przejrzeć cały mój umysł w poszukiwaniu prawdy. Szybko sobie odpuścił i wstał z krzesła, nadal trzymając gazetę w dłoni. ― Ale czemu by nie. Bez ryzyka życie byłoby nudne, trzeba jakoś zacząć nadchodzący nowy rok ― skwitował zadowolony.
     - Oby nie dwa metry pod ziemią ― mruknęłam bardziej do siebie.
     - Co?
     - Co? ― Uśmiechnęłam się głupio.
     
***

     Tego samego dnia wieczorem już mogłam pochwalić się swoim potajemnym zakupem biletów. Serce wierciło mi się niespokojnie w piersi, umysł krzyczał, żeby nie godzić się na to szaleństwo, ale koniec końców mniejsze środki na koncie bankowym ugruntowały mnie w przekonaniu, że właśnie przezwyciężyłam własny strach. Zajrzałam do Charlesa, który właśnie przyprowadził Ignis z łąki i zamknął ją w boksie. 
     - Charles! ― Zaskoczyłam go swoim głosem, przez co natychmiast odwrócił się w moją stronę. 
     - Coś się stało? ― Zmarszczył brwi. 
     Na te słowa wyciągnęłam telefon oraz pokazałam mu potwierdzenie zakupu. Zmrużył oczy, patrzył chwilowo na wyświetlające się literki i podniósł brwi, lekko zdziwiony.
     - Zrobiłaś to?
     - Ja stawiam. Przynajmniej może takimi wrażeniami się odwdzięczę za to wszystko, w czym pomogłeś. ― Uśmiechnęłam się przyjaźnie i skinęłam głową. ― I żadnego „nie musiałaś”, nie chcę nawet tego słyszeć.
     Charles chwilę bił się z myślami, po czym poddał się i uśmiechnął.
     - Dzięki, to będzie super doświadczenie. ― Oddał mi telefon z tym samym wyrazem twarzy, co chyba dawało mi największą satysfakcję. ― Na kiedy to?
     - Za dwa dni. Zbieraj swoje siły. ― Poklepałam go po ramieniu z uśmiechem. 
     - Nadal nie mogę wyobrazić sobie ciebie na paralotni. ― Zmrużył oczy z podejrzeniem, mierząc mnie wzrokiem, na co z zupełną obojętnością wzruszyłam ramionami.
     - Ja siebie też nie, ale to nie problem ― mruknęłam, po czym omiotłam wzrokiem obszerny budynek. ― Pomóc ci tutaj w czymś?

Charles?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz