26 mar 2019

Od Gareda - "Kinder Der Sterne"

Słowa tak bolały. Tonęły w otchłani, a miłość oddalała się z minuty na minutę. Słyszałem bicie jej drobnego serca i bałem się, że za chwilę przestanie wydawać z siebie ten zbawienny dźwięk. Kilka sekund później, a ja zbierałbym z ziemi jej zwłoki. Niebiesko-czerwone światła zaczęły mnie oślepiać, a ja nie słyszałem już nic, prócz jej cichych jęków. 


***

Patrzyłem się na nią jak na najpiękniejszy obraz, jak na cel, jak na najpiękniejszą różę, w centrum innych, zwiędłych. Głowa oparta na jednej ręce. W drugiej papieros, który pewnie już w tym momencie pozostawił po sobie sam filtr. Oczy jasnoniebieskie, wręcz białe. Dłonie, mimo że trochę zaniedbane i sponiewierane przez wszystkie wykonywane prace, nadal piękne. Czułem jej dotyk, chociaż miałem okazję poczuć go tylko raz, jedyny raz, kiedy blondynka zechciała podać mi gitarę. Już wtedy poczułem jej delikatne jak aksamit dłonie. I te oczy. Jakby wyjął je z lalki. Uśmiech jej zdawał się być lekiem. Najlepiej działającym. Usta koloru dojrzałej wiśni i rzęsy, które nie potrzebowały tuszu, bo już wyglądały jak doczepione. Mimo jej prawie srebrnych włosów, wciąż posiadała czarne jak smoła brwi. Z moich cudownych marzeń i rozmyśleń obudził mnie nagły dotyk. Dosyć niespodziewany i gwałtowny. Spalony do końca papieros spadł mi na popielniczkę, a ja sam odwróciłem się z lekkim przestraszeniem w stronę sprawcy zamieszania. Zadowolony Chris patrzył na mnie jak na głupka, bo jeszcze kilka minut temu chciałem od niego fajka, a teraz został po nim sam popiół. Na jego widok przewaliłem tylko oczami i wróciłem do wcześniejszego położenia. Jako, że to Harms, to oczywiście od razu musiał dowiedzieć się co się dzieje. 
- Ej. Od kilku tras jesteś jakiś inny. Widzę, że coś się dzieje, nie jestem ślepy. - zaczął - Na kogo ty się tam tak patrzysz. - dodał po sprawdzeniu kierunku mojego wzroku. Na te słowa tylko westchnąłem. 
- Dobra. Ogarnij się bo mamy trzy godziny do koncertu. - uznał i wstał z krzesła. Poklepał mnie po ramieniu i zniknął gdzieś w głębiach szatni. Wypiłem jeszcze jedną szklankę Whiskey i powoli wstawałem z miejsca. Nie obyło się bez strzykania wszystkich kości w moim ciele. Począwszy od palców u dłoni, aż po same kolana. No nie jestem w pełni wieku, ale stary też nie jestem. Wyciągnąłem jeszcze tylko ramiona przed siebie i kierowałem się w stronę pomieszczenia, w którym mieliśmy się przebierać. Miałem już dość noszenia tego ciężkiego płaszczu, więc wchodząc do środka od razu zrzuciłem z siebie tą uciążliwą cześć odzieży. Podszedłem do lustra i zacząłem rysować na swojej twarzy czarną farbą jakieś dziwne znaczki. Po kilku minutach tworzenia z siebie dziwaka, poczułem czyjś wzrok. Przenikający. Odwróciłem się i ujrzałem stojącą w drzwiach Victorię. Uśmiechnęła się tylko do mnie i podeszła do drugiego stanowiska. Zaczesała sobie wszystkie włosy do tyłu i przejechała je czarną farbą. Oczy potraktowała sobie tym samym kolorem. Do tego ten jebutny odwrócony krzyż na cały policzek. Czuję się trochę jak stalker. Obserwowałem prawie każde jej ruchy. Założyła na siebie skórzane spodnie i gorset. Nie gustowała nigdy w sukienkach, co na pewno wyróżniało ją wśród innych kobiet. Do nosa i w usta włożyła sobie kilka kolczyków. Założyła czarne soczewki. No kobieta demon. Wyglądała przez to cudownie. Niecała godzina została do koncertu. Uznaliśmy wszyscy, że warto iść jeszcze na jedno piwo. Tak dla rozluźnienia. Zamówiliśmy trunek w barze przy naszym "hotelu". Raczej tak tego nazwać nie można. Zwykły budynek z dwoma pokojami, kuchnią i łazienką. 
Wracając... Victoria dosłownie zmusiła mnie, abym zamówił jej jeszcze jedno piwo. Jak mnie zmusiła? Po prostu zabrała mój portfel ze stołu i sama to zrobiła. Dziewczę bez pohamowań. Chyba to też mnie w niej kręciło. Po udanej popijawie ruszyliśmy na scenę. Kilka kawałków poszło jak z płatka. Potem przy scenie zaczęły się jakieś bójki, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. W końcu koncert był w barze, więc dziwnie by było, gdyby towarzystwo było spokojne. Kolejny, bardziej depresyjny kawałek uspokoił nieco atmosferę. Na całe szczęście, bo w pewnym momencie zaczęli już rzucać butelkami. Po oberwaniu od Victorii już nie chcę mieć z tym styczności. Zrobiliśmy małą przerwę. Może nie potrzebnie, bo atmosfera znowu się zepsuła. Kilka z zebranych próbowało nawet zadzierać z naszą perkusistką, ale ona jest za twarda na takie żarty i spotykali się tylko krótkim i szybkim "spierdalaj". No niestety. Jak się zadziera z nieodpowiednimi osobami to potem tak się dzieje. Oponenci jednak nie zaprzestali swoich działań, także uznałem, że przydam się do pomocy. Kilka wyzwisk i po sprawie. Znaczy... No nie do końca... Usłyszałem dość mocny huk i błyśnięcie, jakby iskier. Zaraz przekręciłem się w stronę Vici. Jedyne co wtedy widziałem to krew wypływająca z jej ust. Złapała się nagle za brzuch i ledwo trzymała się na nogach. Nie myślałem. Podbiegłem do dziewczyny i złapałem ją w ostatnim momencie. Zaciągnąłem ją szybko za kurtynę. Reszta przybiegła do mnie za kilka chwil. 
- Chris dzwoń po karetkę! Szybko! - krzyknąłem ze łzami w oczach. Zdjąłem jej gorset i zacząłem uciskać ranę, która jak się okazało - była od postrzału. Oczy co chwilę próbowały jej się zamknąć, ale traciłem głowę, aby tak się nie stało. 
- Ej, Vica, patrz na mnie. 
- Widzę cię do jasnej cholery! Jeszcze nie umieram... Bynajmniej... Nie wiem... 
Zacząłem głaskać ją po głowie. Chyba zauważyła moją spływającą po policzku łzę, bo nagle spojrzała na mnie, jakby z litością i tym samym smutkiem. Słowa tak bolały. Tonęły w otchłani, a miłość oddalała się z minuty na minutę. Słyszałem bicie jej drobnego serca i bałem się, że za chwilę przestanie wydawać z siebie ten zbawienny dźwięk. Kilka sekund później, a ja zbierałbym z ziemi jej zwłoki. Niebiesko-czerwone światła zaczęły mnie oślepiać, a ja nie słyszałem już nic, prócz jej cichych jęków. 
Ratownicy zabrali ją na noszach do karetki. Jedyne co pamiętam to pobiegnięcie do środka budynku po portfel i resztę potrzebnych rzeczy Victorii. 
Nie wiem. Nie mam pojęcia jak znalazłem się w szpitalu. Musiałem myśleć tylko i wyłącznie o niej, bo nawet na chwilę nie przyszła mi do głowy inna myśl. Class powiedział, że próbowali coś do mnie mówić, ale zachowywałem się jak nieprzytomny. Siedziałem na korytarzu szpitalnym, przyczepiony do ściany jak zbity pies i wpatrzony w podłogę jak debil z chorobą psychiczną. Sekundy. Minuty. Godziny. W końcu ujrzałem jakąś babkę, która strojem przypominała pielęgniarkę. Kierowała się najwyraźniej w moją stronę. No może nie do końca. Przeszła obok mnie posyłając szczery uśmiech. Poczułem jak łzy, tym razem szczęścia, wylewają się litrami z moich, już przemęczonych oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz