22 mar 2019

Od Antoniego CD Nivana

Dłoń docisnęła tę drugą, cały czas w kontakcie z ciepłym policzkiem.
A następnie zaatakowały usta przepełnione pasją i czułością, jednak nienadgorliwe. Szorstkie, suche, w połączeniu z drapiącym zarostem, który nadawał temu wszystkiemu cudownego realizmu.
Po prostu udowadniał, że to nie jedynie sen napalonego nastolatka, a jednak coś więcej, w dodatku przebiegające na jawie.
Powietrze uciekło z płuc, na co klatka piersiowa zapadła się, nawet przyjemnie. Wargi oderwały się od tych moich, a ja patrzyłem na mężczyznę z przymrużonymi oczami i rozchylonymi ustami, spoconym czołem oraz włosami przyklejającymi się do niego, z zaczerwienionymi końcówkami uszu.
I wyjątkowo rozszerzonymi źrenicami.
— Gdzie bądź — parsknąłem, prosto w moje usta. Cudzy oddech odbił się od skóry, a ta zadrżała, przeszedł przez nią elektryczny dreszcz.
Więc i ja parsknąłem śmiechem, uśmiechnąłem się szerzej, zająłem eksplorowaniem dłońmi ciała Oakleya. Bo przecież pamięć tak często zawodziła.
— Gdzie bądź, bądź gdzie? — powtórzyłem po nim, szepnąłem, by chwilę później przygryźć jego wargę, przenieść się w kącik i znowu powrócić do centrum ust.
A palce nadal dotykały cudzej ciepłej skóry, przyszczypywały, przyklejały się niemiłosiernie. Zahaczyły o kark, o łopatki, paznokcie może i przejechały po kręgosłupie, by następnie przenieść się pod pachy, chcąc ostatecznie dotrzeć do cudzych obojczyków.
A stamtąd powolutku, po cichutku zacząć zjeżdżać na dół. I tam zatrzymać się w okolicach pępka, musnąć pasek włosów, który mimowolnie powodował, że krtań drżała, a ja mruczałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz