16 mar 2019

Od Louise cd. Noah

     Spojrzeniem zaszklonym od łez wpatruję się w zakrwawioną podłogę gabinetu, po czym przenoszę je na zmasakrowaną twarz. Wszędzie jest krew — rozcięty łuk brwiowy, cios zadany prosto w nos z pewnością odbije się na zdrowiu Aarona, kilka ran na wardze i już niedługo również śliwa na oku, której póki co nie widać. Przełykam ślinę, choć mam wrażenie, że staje gdzieś wpół drogi przełykiem. Wymijam mężczyznę, aby po chwili zatrzasnąć za nim drzwi. Biegnę długim, wydawałoby się, że nieskończonym korytarzem, lawirując między korposzczurami z rękoma pełnymi teczek i dokumentów. W środku przeklinam siebie, iż wpadłam na tak idiotyczny pomysł, jakim było odwiedzenie Aarona. Najgorsze jest jednak to, że po tym wszystkim Noah na sto procent nie będzie w stanie uwierzyć w moją wersję wydarzeń. Po co do niego przyszłam? Proste — jest bratem mojego chłopaka, a ja desperacko szukałam pomocy. Nie chciałam umawiać się z nim na szybkie numerki, starszy Brown w żaden sposób mnie nie intryguje, po prostu… pomyślałam, że to moja ostatnia opcja.
     Wybiegam z budynku, nie przejmując się ogarniającym mnie chłodem. Płaszcz pozostawiłam w gabinecie Aarona, więc prędzej czy później będę musiała tam wrócić. Ale nie myślę o tym. Staram się określić, w którą stronę poszedł Noah i gdzie mogę go znaleźć. Pytam przechodniów, nie licząc się z faktem, że zapewne widzieli dzisiaj dziesięć osób pasujących do opisu chłopaka. Jedni mówią, że poszedł w stronę ratuszu, inni mówią o teatrze, lecz żadna wersja w nawet najmniejszym stopniu nie pasuje do niego — nie poszedłby obejrzeć jakiejś sztuki nawet w stanie codziennym, a na dodatek teraz zapewne kipi ze złości. Łapię za telefon i dzwonię do niego. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty, aż w końcu odzywa się poczta. Ponawiam połączenie, ale za tym i kolejnym razem sytuacja się powtarza. Biorę głęboki oddech, wolną dłonią pocierając kącik prawego oka. To wszystko na darmo, cały obraz rozmazuje się, a do oczu napływają kolejne fale łez. Odsuwam się o kilka kroków do tyłu, po omacku wyszukując dłońmi jakiejkolwiek powierzchni, o którą mogłabym się podeprzeć. Dotykam plecami zimnych szyb wierzowca Brown Inc., syczę cicho i osuwam się na ziemię, żałośnie łkając.
     Niszczę go. Ba!, zrobiłam to już dawno temu, kiedy po raz pierwszy spotkałam go w warsztacie. Nie wiedziałam, że ten podły, arogancki gbur zajmie tak istotne miejsce w moim życiu. Miałam ochotę dać z liścia mamie, kiedy kazała jechać nam oboje po pieprzony akumulator. To pociągnęło za sobą szereg kolejnych sytuacji, te rogaliki, stłuczoną szklankę, poszukiwania zapałek, sytuację, gdzie ten mężczyzna próbował się do mnie dobierać (a właściwie to już to zrobił), jak przynosił mi te najsmaczniejsze lody i troszczył tak, abym wróciła do siebie, nie używając słów innych, niż te na karteczkach. Pomimo wyraźnych barier, strachu i uzasadnionej niepewności, wyznał mi swoje uczucia, nareszcie staliśmy się dla siebie kimś innym, niż znajomymi czy nawet przyjaciółmi. Nie potrafię ukryć faktu, iż to ja zrujnowałam tę relację i przecięłam nić zaufania, jaką mi podarował, obdarzył, mniejsza z tym. Noah jest kimś wyjątkowym. On zawsze był, zawsze będzie niesamowity, nawet jeżeli ma trudny charakter, który mówi “nie zbliżaj się, bo odgryzę ci rękę do łokcia”, nasz związek jest żywym dowodem na to, że się da. Zawsze w to wierzyłam. Zawsze miałam nadzieję.
     Ale ona gaśnie, a to przez moją głupotę. Co mnie pokusiło?
     Pojawiają się dwie myśli.
     Pierwsza. Louise, poszukaj go, porozmawiajcie. Nie pozwól mu odejść.
     Druga. Louise, zostaw go. Znajdzie swoje szczęście, kobietę, która będzie mu oddana w stu procentach.
     On zasługuje na szczęście. Potrzebuje kogoś, kto obdarzy go czymś niesamowitym, będzie troszczyć się o to serce z kamienia, jakby było ze szkła. To musi być osoba, która nawet nie pokusi się o zdradę. Żadną. W żadnej kategorii.


     — Wszystko dobrze, proszę pani? — pyta wysoki głosik. Nie wysilam się, nie podnoszę głowy. Pokazuję tylko kciuka w górę. — Zadzwonić po kogoś?
     Pociągam nosem i unoszę wzrok. Jakiś chłopak kuca przy mnie, mierząc mnie zaciekawionym spojrzeniem. Na głowie ma czerwoną czapkę z daszkiem, na ramionach grubą bluzę, choć jest dopiero początek stycznia. Czternaście, może piętnaście lat.
     — Ojej, to pani. — Uśmiecha się delikatnie.
     — Znasz mnie? — Mrużę oczy, przecierając policzki dłonią.
     — Nie do końca, jedynie kojarzę — wyjaśnia. — Jest pani dziewczyną Noah.
     Dopada mnie, sama nie wiem, skurcz połączony ze zdezorientowaniem, równocześnie emocje torują drogę przepływu powietrza. Kim jest, do cholery, ten dzieciak?
     — No więc… — Chłopiec przygryza wargę. — Kiedyś mnie pobili. To jest, byli w trakcie. Mówiąc w skrócie, pani chłopak wybiegł ze swojego domu, uratował mnie i… jestem mu za to bardzo wdzięczny. To było dawno, ale… — drapie się po szyi — ...wciąż pamiętam o tej sytuacji.
     Nie wiedząc, co powiedzieć, powstrzymuję się tylko od rozchylenia ust ze zdziwienia. Nigdy nie wspomniał słowem o takiej sytuacji. Właściwie, po co miałby to robić?
     — Louise, mów mi Louise, chłopcze — mruczę, lecz po chwili zaczynam się cicho śmiać. Czy ja powiedziałam do niego “chłopcze”? On również to zauważa, więc uśmiecha się szerzej.
     — Raphael. A więc, Louise, co się stało?
     Czuję coś dziwnego w głowie. To coś to głos, który podpowiada, bym powiedziała mu wszystko. Nie znam go dobrze, a, jak to mówią, lepiej wygadać się nieznajomym. Na dodatek zna Noah, co ułatwia sprawę.
     — Zdradziłam go — wyrzucam po kilkusekundowej ciszy. — To jest, do niczego nie doszło, ale jeżeli nie przyłapałby nas, doszłoby. — Czerwienieję. Jest mi tak wstyd. — Wpadł w… furię. Dosłownie. Przysięgam, że nigdy się tak nie bałam. Nie, nie, nie bałam się stricte jego. Bałam się tego, że to koniec, że zawaliłam i nie będzie już nas. Rzecz jasna, byliśmy już razem — kontynuuję opowieść pomimo przerw, do których zmusza mnie mój stan. — Dałam mu czas, żeby odpoczął, odetchnął. I… dzisiaj przyszłam tutaj, do Aarona, z którym… z którym miałam go zdradzić. Chciałam poprosić go o radę, przysięgam, nic więcej. Nagle pojawił się tutaj Noah, zobaczył mnie, pobił swojego brata.
     Raphael wbija we mnie pełne współczucia spojrzenie. Równocześnie wyczuwam ciepło, które kryje się w tym wzroku, więc unoszę delikatnie kąciki ust.
     — To było na wigilii u jego rodziców. Pojechałam tam z Aaronem, bo tego samego dnia pokłóciłam się z Noah. Jesteś jeszcze dzieciakiem, więc nie będę zagłębiać się w szczegóły tej kłótni. Na samej wigilii zauważałam, jak flirtował z jakąś dziewczyną, to chyba… Chloe? Coś w tym stylu.
     — Zależy ci na nim, widzę to — przyznaje chłopak. — Powiedzieć ci coś? Obiecaj, że mu nie wygadasz. — Kiwam głową. — Kiedy on prawie zdradził cię z Sarah, czuł się podobnie, jak ty. I to ja mu doradziłem, by walczył. Louise, zrób to samo.
     Cholera. Ten dzieciak coraz bardziej mnie zaskakuje.
     — Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jak to mawiają niektórzy. Związek to coś trudnego, ale warto. Zawsze warto. Jest w okropnym stanie, siedzi w barze i pije kolejną kolejkę. Idź do niego, Louise, teraz. Później? Może być już za późno.
     Mrugam kilkukrotnie i dopiero wtedy dochodzi do mnie to, co on właśnie powiedział. Niepozorny nastolatek może okazać się moim ostatnim kołem ratunkowym. Nie mogę się poddać.
     Przytulam chłopaka po raz pierwszy i z pewnością ostatni. Unoszę się z przeklętej ziemii, by ile sił biec w stronę wskazanego baru.
     Pewnie mnie nienawidzi, pewnie jest pijany i pewnie będę żałować.
     Ale co z tego, kiedy mam szansę?
     Kiedy znów jestem przepełniona nadzieją?
xxx
     Otwieram drzwi, a do moich nozdrzy już na wstępie dociera odór alkoholu. Nie myślę o niczym innym, po prostu idę do przodu, uderzając barkami o już pijanych gości tego przebrzydłego lokalu. Stojąc przy barze, rozglądam się za Noah. Nie ma go, nie ma go, nie ma go.
     A jeżeli ten chłopak kłamał? Jeżeli to miał być zwyczajny żarcik? Nie, do cholery, przecież on znał imię tej dziewczyny, z którą miał przespać się Brown.
     — Przepraszam — zwracam się do barmana. — Poszukuję chłopaka. Metr osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt delikatny zarost i brązowa grzywka. Ma na sobie biały podkoszulek, czerwoną bluzę i kurtkę jeansową, nie wiem, czy kurtkę też. Widział go pan?
     Mężczyzna mruczy coś pod nosem, a kiedy zbliżam się do niego, udaje mi się rozszyfrować przekaz.
     — To ty jesteś Louise?
     Mam wrażenie, jakby cały świat nagle zaczął wirować. Jest tutaj.
     — Mówił o tobie. Teraz poszedł do łazienki, chociaż chyba się tam zgubił. Nie ma go z piętnaście minut — mówi. — Ucięliśmy gadkę. Nie, nie jest zalany jak chuj, ale niedaleko mu do tego. Idź, masz wstęp do męskiej.
     Nie stoję dłużej przy blatach, po prostu ruszam w stronę toalet. Przysięgam, że co chwilę zaczepia mnie przynajmniej pięciu facetów, ale nie zwracam na to uwagi.
     Otwieram drzwi.
     Moim oczom ukazuje się Noah, który pochyla się nad umywalką.
     Nawet na mnie nie patrzy, ale już teraz jestem pewna, że to będzie cholernie trudne.
     — Noah.

NOAH?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz