30 mar 2019

Od Billy'ego Joe cd. Altheii


                - Billy, wszystko ci wyjaśnię – Sandy podeszła do mnie od razu, jak tylko Althea zniknęła z pola widzenia. Prychnąłem i odwróciłem się od niej, nie chciałem na nią patrzeć. – Musiałam to zrobić, mam kryzys i…
                - Nie pomyślałaś o tym, że bym ci pomógł? Kurwa Sandy, mogłaś mi powiedzieć – Kiedy spojrzałem na nią, nie przypominała mi tej samej dziewczyny którą poznałem. Była… przestraszona. Przejechałem dłonią po twarzy, oddychając głęboko, nie chciałem się z nią kłócić. – Każdy ma problemy, a akurat o poważnym kryzysie, jak wiem całkiem sporo. Może nie finansowym ale jednak.
                - Billy… proszę cię, daj mi szansę. Bałam ci się powiedzieć prawdy, ale…
                - Nie mam czasu słuchać twoich wymówek Sandy, w tym czasie mogę przebywać z ludźmi którzy mnie nie okłamują. – Ruszyłem w stronę drzwi, kładąc rękę na ramieniu Sandy, chcąc ją wyprowadzić z mieszkania. Dziewczyna była w jakimś amoku. Złapała się mnie kurczowo, ja zareagowałem tylko westchnieniem.
                - Billy Joe Moliere, poznałam cię w momencie, kiedy chciałam zrobić karierę, pisząc o tobie biografię. Ale, kiedy poznałam cię od innej strony, nie tej którą ludzie widzieli na scenie lub w gazetach, a prywatnie, zdałam sobie sprawę, że to nie w porządku zarabiać na tobie. Poza tym, moja córka cię uwielbia! Billy, przywiązałam się do ciebie w stopniu, jakim nawet nie śniłam. Ja… kocham cię Moliere.
                Stanąłem jak wryty. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Po chwili bez żadnego słowa wyprowadziłem Sandy przed drzwi i zamknąłem je. Stałem tam dobre dziesięć minut – dokładnie tyle, ile Sandy dobijała się do drzwi. Wywróciłem oczami po czym po prostu położyłem się na kanapie. Nie miałem siły iść do pokoju, szybko zasnąłem otoczony poduszkami.
                Kolejnego dnia, kiedy już wstałem a Lucia wyszła do szkoły, słuchałem wywodów Al. Przyznaję, że tak nie troszczyła się o mnie nawet moja własna rodzina. Jednak, w pewnym momencie rozmowa zeszła na temat Sandy. Wtedy właśnie wróciło do mnie wspomnienie wczorajszej rozmowy z dziewczyną, jednak nie jestem pewnien, czy jej monolog można było nazwać rozmową. W końcu, głownie to ona mówiła.
                - Billy? Co z Sandy? – Althea zmieniła ton głosu, ale najwidoczniej tego nawet nie zauważyła, westchnąłem i uśmiechnąłem się.
                - Nic, kolejna zakochana – Powiedziałem, a Althea od razu szerzej otworzyła oczy, jednak widziałem, że się lekko uśmiechała – No dalej, powiedz to.
                - Ale co?
                - Powiedz, że się tego domyślałaś – zaśmiałem się cicho. Dziewczyna odwróciła się odemnie, a ja, w nagłym przypływnie radości po prostu wstałem i podeszłem do niej. Zacząłem ją łaskotać, a Althea wybuchła śmiechem. – No, to powiesz to czy nie?
                - No dobra, może trochę. – Odpowiedziała, między krótkimi atakami śmiechu – Co teraz zrobisz? – Oparłem się o blat obok dziewczyny.
                - Nie wiem. Sandy jest spoko ale, nie jestem pewien czy mógłbym być z dziewczyną która bała mi się powiedzieć o czymś takim. Ja rozumiem, nie każdy chcę gadać o problemach, obok siebie mam przykład, ale po prostu nie umiem sobie tego wyobrazić.  
                - To ważna decyzja Billy. – Althea patrzyła w przed siebie, w ekran telewizora, jednak doskonale widziałem, że wcale nie oglądała tego głupiego reality show. Uniosłem brew – Jak można oglądać takie gówno?
                - No nie wiem. A jak można brać udział w takim gównie? – Oboje zaśmialiśmy się.
                Obecność dziewczyny bardzo mi pomagała. Zwłaszcza teraz, kiedy to najgorsze myśli wracały do mnie każdej nocy. Nie dawałem tego po sobie poznać, nie chciałem aby Alth znó musiała się o mnie martwić. Nie chciałem też, aby Lucia to wszystko widziała. Usłyszałem dźwięk telefonu, na wyświetlaczu, pojawiło się imię „Sandy”. Bez zastanowienia, odrzuciłem połączenie.
                Resztę dnia, spędziłem w domu. Althea musiała iść do baru, to był pierwszy i ostatni raz kiedy tego dnia wyszedłem z mieszkania. Zawiozłem ją pod bar, a potem wróciłem do domu. Siedziałem na kanapie i oglądałem telewizję, co jakiś czas bijąc się z myślami. Coś w mojej głowie, mówiło mi, że jestem do niczego. Słyszałem w głowie oskarżycielski głos ojca, oraz płacz matki. Jednak, najgorszy był krzyk i lament Hannah. A potem, widok Alth kiedy to znaleźliśmy ją po kilku tygodniach. Schowałem twarz w dłoniach. Nawet nie zauważyłem, kiedy za oknem się ściemniło a Lucia wróciła do domu. Jednak, usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Spojrzałęm na dziewczynę, próbując się uśmiechnąć.
                - Hej, jak w szkole? – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ale tylko na chwilę. Cały czas miałem wrażenie, że obwinia mnie o to wszystko. I ma rację.
                - W porządku – Ta krótka informacja wystarczyła. Nie byłem dla niej nikim z rodziny, nie znała mnie. Nie dopytywałem.
                - W kuchni masz jedzenie, bierz jeśli jesteś głodna.
                Kilka kolejnych godzin minęło mi na nieudanych próbach napisania piosenki. Kiedy nie udało mi się skomponować nic nowego, zabrałem się za przeglądanie starych dokumentów, tekstów, oraz innych, nie potrzebnych papierów. Ale to, na co natrafiłem zmroziło mi krew w żyłach. Była to koperta, zaadresowana do „Tego, kto mnie znajdzie”. Otworzyłem ją, a jej zawartość bardzo mnie zdziwiła. Był to list, oraz… płyta. Rozłożyłem kartkę, na której rozpoznałem swoje własne pismo.

„Jeśli to czytasz, to zapewne znalazłeś, lub znalazłaś mnie martwego. Nie dałem rady. Nie umiałem znów się śmiać, bawić i śpiewać. To zniknęło, wyparowało. Wiem co się o mnie mówi, że się wypaliłem, że przestało mnie to cieszyć, że robię to dla rozgłosu. Ale szczerze, wisi mi to.
Na płycie jest utwór, który chciałbym aby został zagrany na moim pogrzebie.
Jestem Billy Joe Moliere, właśnie zakończyłem swoją podróż po Avenley.„

                Kartka wypadła mi z rąk i powoli opadła na ziemię. Oparłem się o kanapę, naprawdę było ze mną źle. A może, dalej jest? Do jasnej cholery, Althea ma rację. Zmieniłem się i muszę to odwrócić. Nie mogę zostawiać ludzi, moich fanów ani rodziny. Wtedy przyszła mi do głowy straszna myśl, co by było, gdyby to Althea znalazła mnie martwego i musiała to czytać, w zaniedbanym mieszkaniu, ze mną, rozwalonym na tej kanapie, najpewniej już sztywnego i zimnego. Kiedy sięgnąłem po płytę, drzwi się otworzyły.
                - Wróciłam! O, hej Billy – Głos Althei mnie rozproszył, upuściłem płytę, jednak szybko schowałem ją i list do koperty, a kopertę wrzuciłem pod kanapę. Althea chyba niczego nie zauważyła.
                - Hej Alth, jak w barze? – Wstałem z kanapy jak gdyby nigdy nic. Modliłem się o to, aby nie zauważyła mojego zdenerwowania – Głodna?
Althea?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz