20 mar 2019

Od Nivana cd Antoniego

Byliśmy wtedy brzydkimi panami z brzydkiego pornola z lat osiemdziesiątych.
Byliśmy tymi, których tak paskudnie brzydziłem się, gdy miałem może z trzynaście lat i znalazłem dziwnie nazwaną płytę na dnie szuflady w mieszkaniu znajomego mamy.
Byliśmy tymi, którymi w pewnym momencie swojego życia chciałem zostać, licząc jedynie na szczęście, bez potrzeby obaw o to, czy ktokolwiek zaakceptuje mnie takiego, jakim jestem.
Byliśmy wtedy brzydkimi panami z brzydkiego pornola z lat osiemdziesiątych. Brzydkimi, zakochanymi panami z brzydkiego pornola.
Chociaż, czy pornola.
Każdy akt z nim uważałem za piękny. Za intymny. Za wyjątkowy.
Jako jeden z nielicznych nie był po to, by mnie zaspokoić, a raczej po to, by stworzyć...
Coś, co miało uszczęśliwić i fizycznie i psychicznie.
Sztukę. Tak po prostu. Kolejne arcydzieło z wymiętoszonej pościeli, z ciała przy ciele, z dźwięków, które przy nim stawały się nagle tak miękkie i melodyjne.
— Chodź.
I nie musiał prosić więcej, bo podążyłem za nim, jak ślepa owca za stadem, prowadzony dobrze znaną dłonią, ciągnięty w jak dotąd nieznane miejsce.
W celu jednym, tym, o który od tak dawna prosiłem, wręcz łkałem.
Bo pragnąłem ponownie znaleźć się tak blisko jego osoby, przywrzeć do jego organizmu i nie odklejać się przez dłuższy czas, błagając wręcz, byśmy jakimś cudem stali się jednością.
Bo tak bardzo chciałem być jego. Cały. Od stóp, od paluszków, po ostatni włos na czubku głowy. Bo chciałem przylegać do niego dosłownie każdym milimetrem.
Bo miałem ochotę płakać z tęsknoty i szczęścia jednocześnie.
Bo byłem tak parszywie rozrywany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz