24 lut 2019

Od Chloe CD. Axel

Praca na nocną zmianę daje się we znaki i sprawia, że po kilku dniach staję się cieniem człowieka, a wykonanie codziennych czynności przychodzi mi z kilkukrotnie większą trudnością. Nawet prowadzenie sensownej rozmowy z jakimś obcym mi mężczyzną staje się nie lada wyzwaniem, jednak muszę mu jakoś sprostać. Zacznijmy jednak od tego, czy chłopak o kruczoczarnych włosach w ogóle odważy się do mnie odezwać po tym, jak bezczelnie go zignorowałam. Cholera, Chloe.
To jest klient. Musisz być uprzejma nawet wtedy, kiedy zasypiasz na siedząco.
— Często tutaj przychodzisz? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem. — zaczął ponownie, sprawiając, że wydałam z siebie ledwo słyszalne westchnienie ulgi i uniosłam leniwie wzrok, zatrzymując się na jego niebywale niebieskich oczach.
— Bardzo często. Dużo częściej, niż bym chciała. — kąciki mych ust uniosły się na ułamek sekundy, tworząc zadziorny uśmieszek.
— Kto by się tego spodziewał. — zagarnął grzywkę, która uporczywie spadała mu na czoło, zasłaniając tym samym jego pole widzenia. — Masz do tego miejsca jakiś sentyment? 
Byłam prawie nieprzytomna. Liczne filiżanki obrzydliwej kawy, którą musiałam w siebie wtłoczyć, nie dawały nic, a ciepło unoszące się w lokalu i cisza spowodowana brakiem klientów nie pomagała mi w utrzymaniu toczącej się właśnie rozmowy.
— Nie mam. Szczerze? Nie przepadam za tym miejscem.
— W takim razie, po co tu przychodzisz? — zmarszczył brwi w geście niezrozumienia i przyglądał mi się z zaintrygowaniem.
Podobało mi się to.
Przyjrzałam mu się dokładniej, po czym poprawiłam się na krześle, ukazując mu swój uniform, w całej jego okazałości. Mężczyzna momentalnie zrozumiał mój wymowny gest i wydał z siebie cichy pomruk, lekko się uśmiechając.
— Teraz już wiesz. — zachichotałam cicho, po czym oparłam łokcie na blacie baru i utkwiłam spojrzenie w jednym punkcie za oknem.
To nie tak, że celowo urywam rozmowę, czy w jakikolwiek sposób unikam nowego znajomego. Cóż tu dużo mówić. Nie należę do osób zbyt wylewnych. Preferuję niezmąconą ciszę, spokój i milczenie, jednak nie gardzę ożywioną rozmową. Postać niebieskookiego mężczyzny poniekąd mnie intryguje. Każdy człowiek, którego poznaję, jest jedną wielką zagadką, którą pragnę zgłębić, jednak zmęczenie opanowuje mnie do tego stopnia, że czuję się tak, jakbym wracała do domu po jakiejś ostrej, zakrapianej zabawie i nie mam chęci myśleć nad tematem do przedłużenia rozmowy.
Z przerażającej apatii wyrwał mnie dźwięk talerza z wielkim, tłustym burgerem, który sunął przez blat i zatrzymał się tuż przed oczyma jedynego klienta.
— Voila! — kucharz krzyknął entuzjastycznie, po czym poprawił swój siwy wąs i obrzucił danie takim spojrzeniem, jakby było to co najmniej dzieło sztuki. Ciągle zastanawia mnie, skąd ten staruszek ma tyle energii i zapału do pracy. — Widzę, że Chloe siedzi na swoim miejscu. Gratulacje młody, nie uciekła. — facet zaśmiał się dźwięcznie, a jego rechot rozniósł się echem po opustoszałym lokalu.
— Nie jestem aż tak przerażający, prawda? — młodzieniec chwycił burgera w dłonie, wziął spory kęs i zatrzymał na mnie swoje ciekawskie spojrzenie, chcąc mojego potwierdzenia.
— Tak, znaczy nie. — zająknęłam się, po czym położyłam dłoń na czole, zachichotałam z własnej głupoty i naprostowałam, żeby chłopak nie czuł się urażony. — W sensie, nie jesteś.
Niebieskooki uśmiechnął się szeroko, ochoczo przeżuwając zamówione przez siebie danie, po czym puścił do mnie oczko, co spowodowało u mnie falę ciepłego dreszczu, który skutecznie mnie rozbudził.
Chciałam włączyć się do rozmowy, jednak dwaj mężczyźni zaczęli prowadzić ożywioną rozmowę o tym, jak dawno się nie widzieli, dlatego wolałam im nie przeszkadzać. Ze znudzeniem uniosłam głowę i spojrzałam na zegarek.
Czwarta piętnaście. Moja zmiana dobiegła końca już kwadrans temu, co ja tu jeszcze robię?
Zwinnie wstałam, udałam się na zaplecze, gdzie przebrałam się we własne ciuchy, po czym chwyciłam torebkę, pożegnałam się z kucharzem i omiotłam wzrokiem lokal w poszukiwaniu czarnowłosego mężczyzny, a gdy nigdzie nie mogłam go znaleźć, wyszłam na zewnątrz.
Kto by się spodziewał. Moja ‘zguba’ właśnie zakładała kaptur na głowę i już miała ruszać przed siebie, jednak rozpoczęłam rozmowę.
— Gdzie pan idzie o takiej porze? — zadygotałam z zimna i schowałam dłonie do kieszeni popielatego płaszcza.
— Muszę wrócić do domu. — zaśmiał się dźwięcznie, a ja tymczasem obrzuciłam spojrzeniem drobny parking, widząc tylko swój samochód [a dokładniej swojego przyjaciela].
— Pieszo? — wzdrygnęłam się na samą myśl podróży w takich warunkach.
— Na to wygląda.
— Cóż, mogę pana podrzucić, jeżeli pan chce. — wysiliłam się na delikatny uśmiech i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku samochodu.

Axel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz